Wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą mignął mi
Ethian, a po chwili do moich uszu doszedł odgłos zamykających się drzwi.
Dlaczego sama nie wpadłam na to, żeby udać się do Lucyfera? Przecież on na
pewno znałby odpowiedź na te, dręczące nas pytania, na które tak desperacko
pragnęliśmy uzyskać odpowiedzi. Przez myśl przemknęła mi jedna niepokojąca
myśl, przez którą momentalnie dostałam ataku drgawek. Wstałam gwałtownie i
pośpiesznie ruszyłam w stronę wyjścia, podpierając się o wszystko co znalazłam
pod rękoma. Obraz zamazał mi się przed oczami i nieco pociemniał, przez co
jeszcze bardziej spanikowałam. Czułam jak serce łomocze mi w piersi, no,
przynajmniej utwierdzało mnie to w przekonaniu, że to jeszcze nie jest koniec.
Uderzyłam barkiem w drzwi mojej sypialni, dotykiem poszukując klamki. Gdy udało
mi się ją odnaleźć, opadłam na nią całym ciężarem ciała. To była chwila, zanim
mój policzek spotkał się z zimnymi panelami. Obraz zakręcił się jeszcze bardziej,
powodując u mnie chęć do wymiotowania. Ostatkiem sił podniosłam się z ziemi, a
nogi zaprowadziły mnie pod okno, które momentalnie otwarłam na oścież by
zaczerpnąć głębokimi haustami świeżego powietrza. Drzwi zatrzasnęły się. Świat
wokół powoli wracał do normy, ja zaś z każdym kolejnym oddechem zaczynałam się
uspokajać. Co za wstyd. Po kilkunastu minutach spod willi wyjechało umorusane w
błocie porsche, zostawiając za sobą jedynie tuman kurzu. No i historia znów zatacza
koło. Nie miałam wątpliwości co do tego, kto kierował tym pojazdem. Gdzieś w
środku mnie zagotował się gniew, gdyż świadomość iż moja pogadanka na temat
takich wyczynów była dość prosta do zrozumienia a nie dotarła do odbiorcy w
poprawny sposób. Pokręciłam głową wzdychając, zastanawiając się nad tym, co
mógł powiedzieć mu Czart. Zżerana przez ciekawość opuściłam pokój, powoli
stawiając kroki w kierunku jego gabinetu, jednakże, kiedy przestąpiłam próg
zorientowałam się, że nie pomieszczenie było opustoszałe. Psiakrew. Czując nagły napływ bezradności i zmęczenia
zawróciłam się do swojego pokoju gdzie spędziłam następną noc i dzień, nie
zmrużając powieki nawet na chwilę. Było mi zimno i duszno, płucom brakowało
tlenu, co było powodem zawrotów głowy. Ktoś pukał, lecz która to była godzina?
Nie wiem. Krople deszczu z hukiem roztrzaskiwały się na szybie ogromnego,
przysłonionego czarną firaną okna, podczas gdy ja przyglądałam się im leżąc w
bezruchu, jakby doszukując się odpowiedzi. Kolejna noc również należała do tych
nieprzespanych, zaś dzień do samotnych i niepełnych. Potem nastała kolejna noc
i kolejny dzień. Miałam wrażenie, że wokół mnie nie dzieje się nic, nie ma
ludzi, nie ma dźwięków ani zapachów, zniknęły wszelkie kolory a na ich miejsce
wstąpiła wymowna szarość. Nie odczuwałam głodu, nie uczęszczałam na posiłki,
nawet nie napotykałam innych starszych w naszym wspólnym lokum. Wyglądało to
tak, jakby wszelkie istnienie usunęło się z mojej drogi. A ataki stawały się
coraz to trudniejsze do opanowania, ich częstotliwość przekraczała normę, zaś w
połączeniu z marazmem, który zstąpił na mnie, wyniszczało moje ciało i psychikę,
ograniczając moje możliwości do minimum. Wiedziałam co nadchodzi.
Piorun oślepił mnie na moment, rozświetlając całe
pomieszczenie, nie pomijając żadnego zakamarku. Wpatrywałam się w ogromną,
stworzoną z okien ścianę, za którą rozgrywała się istna apokalipsa. Wiatr grał
tego wieczoru pierwsze skrzypce, dlatego też drzewa tańczyły w rytm, jaki tylko
postanowił im zagrać. Stary dąb kołysał swoją ledwo co ulistnioną koroną na
boki, raz po raz zawadzając gałęziami o szyby. Tuż nieopodal kilka wiśni,
tymczasem doszczętnie już ogołoconych, z pierwszych białych płatków. Niebo
pojaśniało, a zaraz po tym rozległ się donośny huk, grzmot, który zatrząsnął
całym domem. Deszcz z całych sił obijał się o szyby i dach, usiłując je
zmiażdżyć, coraz to posyłając na nie cięższe i gwałtowniejsze salwy. Oprócz
melancholijnego odgłosu rozbijanych kropel na szybie, wisków wiatru i grzmotów,
nie było słychać nic. Znów byłam sama. Błysk, grzmot. Drgnęłam niespokojnie,
mocniej wbijając łokcie w uda. Z wolna podniosłam ku ustom szklankę z płynem o
rudawej barwie, mocno obejmując ją osaczonymi konwulsjami dłońmi. Mając je tak
blisko twarzy, dostrzegałam ich ohydę. Jedna piękna, blada, szczupła, druga zaś
poczerniała, jakby wsadzona w ogień, wychudła i zmizerniała, niemalże
pozbawiona ruchu. Ze stoickim spokojem odstawiłam szklankę na blat stołu, by
dolać do niej kolejną porcję z kryształowej karafki. Kończy się. To już
czwarta. Huk grzmotu spowodował, że skuliłam się w sobie jeszcze bardziej,
czując wszelkie wystające kosteczki, sprawiające mi ból. Coś skrzypnęło,
przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Jednorazowo łyknęłam zawartość szklanki i
po raz kolejny tej nocy, odstawiłam ją na stolik, by ją napełnić, coś jednak mi
w tym przeszkodziło. Cudza ręka, taka piękna, w kolorze, idealnych proporcji,
odsunęła ode mnie szklankę, na odległość, z której nie mogłam jej sięgnąć nie
wstając z fotela. Opadłam w fotel, przytulając do siebie kolana, ukrywając
nagie stopy, łydki i uda.
- Witaj Rose.. – rozległo się cicho i przemierzyło pokój,
docierając do wszystkich kątów. Jego piwne, lśniące w mroku oczu wpatrywały się
we mnie nieustannie, bez przerwy, bez ustępu. Tak pięknie świeciły. Tylko tyle
mogłam dostrzec. Moje oczy nie były już takie jak kiedyś, przygasły i straciły
wszelkie swoje umiejętności.
- Ktoś ty.. nie widzę. – wychrypiałam, prostując nieco
plecy, co spowodowało głośną salwę strzałów wszystkich kręgów. Błysk, grzmot.
Skuliłam się w sobie powtórnie, przerażona wydarzeniem sprzed chwili.
- To ja, Ethian. Wyglądasz.. – zaczął, po czym zająkał się
nieznacznie.
- Martwo.. Wiem. Już czas, już czas. – ukryłam twarz w
dłoniach. Wtedy też poczułam na jednej z nich mocny uścisk, który momentalnie
szarpnął mnie w swoją stronę, wyrywając mi staw z barku. Jęknęłam cicho,
tłumiąc w sobie ból.
- Co to.. – spytał niedowierzając, przyglądając się
wychudłej, czarnej dłoni, przypominającą nieco dłoń staruszki.
- Umieram. Bardzo szybko i bardzo boleśnie, więc jeśli
mógłbyś tak nie szarpać, byłabym dozgonnie wdzięczna, chyba właśnie wyrwałeś mi
rękę. – wyszeptałam, lekko trzęsąc głową, jakbym sama chciała potwierdzić własne
słowa. Mężczyzna spojrzał na mnie gniewnie, zapewne spodziewając się uśmiechu z
mojej strony, lecz ja tym razem nie żartowałam. Błysk, grzmot. Przymknęłam
oczy, lekko odchylając twarz w stronę wnętrza pokoju, by uniknąć kontaktu z
oślepiającym światłem pioruna. Nie wierzył, więc byłam zmuszona mu to pokazać.
Ujął dłoń delikatniej, zauważywszy, że zaczyna dziać się z nią coś
niepokojącego. Szpony wydłużyły się znacznie, zabarwiając się ciemną barwą. W powietrze
uniósł się lekki odór stęchlizny, a zaraz po tym ciemna, gęsta substancja
zaczęła spływać po jego dłoni, skapywać na ziemie, plamiąc stary drogocenny
dywan. Bark wskoczył na swoje miejsce z charakterystycznym dźwiękiem,
powodując, że tym bardziej skuliłam się. Dłoń powoli dochodziła do normy,
pozostała jednak chuda, sucha i wciąż krwawiąca.
- Tego dnia coś się wydarzyło, coś co nie powinno mieć
miejsca…
- Mam odpowiedzi. – odparł prędko, łapiąc martwą dłoń drugą
ręką i ściskając ją. Gdybym mogła poczuć jego ciepło.
- Ale ja nie mam czasu. – mruknęłam ochryple, zdobywając się
na słaby uśmiech. – To co wtedy spotkaliśmy… spotkałam się z tym oko w oko,
widziałam, czułam zło, które od tego emanowało, zło tak wielkie, że sam Czart,
mógłby się go przerazić. Te zło wstąpiło we mnie i niszczy mnie, tak szybko, że
nie jestem nawet w stanie pojmować rzeczywistości. Nie wiem jaki mamy dzień ani
miesiąc, nie wiem kiedy ostatnio świeciło słońce, nie wiem czy czuję głód, nie
wiem czy śpię, czy jestem tu i teraz, nie mam nawet pewności, czy ty, którego
ledwo widzę, to naprawdę ty, czy tylko chora fatamorgana.
- Wypiłaś za dużo whisky… - próbował wyminąć moje
zwierzenie, mimo że było ono chyba najszczerszym, jakie kiedykolwiek dane było mi
mu wyznać.
- Nie, dzięki temu nie czuję już bólu, wszystko staje się
łatwiejsze wiesz? – zatrzymałam się by nieco szerzej otworzyć oczy. - … Nie wiesz, bo mi nie wierzysz.. – odparłam,
powoli zabierając dłoń z jego uścisku. On jednak nie pozwolił mi jej zabrać.
- Ja.. cholera, wierzę! Ale nie wiem co mam robić, powiedz
mi co mam robić. – warknął nieco agresywnie, potrząsając moją ręką.
- Mam dla Ciebie ostatnie zadanie.. – szepnęłam. - Niech trumna będzie ładna, z ciemnego dębu, w
środku wysadzona turkusowym, miękkim materiałem, i niech schowają mnie w
najciemniejszym i najstraszniejszym zakamarku w naszych katakumbach. Tam sobie
odpocznę.. – zdobyłam się na słaby uśmiech.
- Ale wrócisz, tak? – dopytywał, choć nie byłam pewna, czy
przemawiała teraz przez niego troska, czy zwykła obojętność, nieco nią
zabarwiona.
- To zależy od Czarta. On mnie powołał, on mnie zabija, on
jedyny może mnie przywrócić. – rzekłam, przymykając oczy na kolejny rozbłysk.
- Ale mówiłaś, że to inne zło Cię niszczy, Rose, nie
rozumiem. – zakłopotał się i zdenerwował, jak to miał w zwyczaju. Zaśmiałam się
pod nosem, co było początkiem salwy kaszlu, przyozdobionego krwią. Ocierając
umorusane usta, uśmiechnęłam się słabo.
- To inne zło, prawda, lecz jeżeli on jest królem tego zła,
to może kazać mi walczyć, lub kazać mi odejść.- opuściłam nogi, by po chwili
dźwignąć się i wstać. Biała koszula, dotychczas idealnie dopasowana do moich
rozmiarów, tymczasem przypominała męską, zbyt dużą, workowatą koszulę od
garnituru.
- Derek i Aaron już ze mną rozmawiali. Wiedzą co się stanie…
Teraz gdybyś mógł jednak zostawić mnie samą… - napełniłam szklankę resztką
whisky i podeszłam pod okno, po którym
zsunęłam się aż do samej ziemi, przytulając policzek do szyby. Nienawidziłam
tej bezradności, i tego jak bardzo stałam się słaba. Może tak miało być. I ten
ból. Upiłam łyk cieczy.
Ethian?
Długo wyczekiwane, trudne do zrozumienia i pogmatwane.
Jeżeli jest jeszcze jakaś nadzieja liczę na Twoją wyobraźnię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz