niedziela, 13 maja 2018

Od Aaron'a C.D Sam.

 Westchnąłem ciężko, przecierając twarz dłonią. Czy właśnie tak miało teraz wyglądać moje życie? Puste, pozbawione sensu do tego pogrążone w tęsknocie do czegoś, co może już nie wrócić? Tak wiele pytań zaśmiecało mój umysł. Dźwignąłem się na nogi, podchodząc do szafy, z której dobyłem białą koszulę, idealnie odzwierciedlającą mój nastrój. Podczas gdy Samantha zażywała porannej toalety zdążyłem przebrać się w świeże ubrania, gdyż te w których leżałem zdążyły się już pognieść. Podwinąłem mankiety i wskoczyłem w pantofle, akurat gdy drzwi od łazienki otworzyły się i stanęła w nich kobieta mojego życia… a raczej mojej przeszłości. Im dłużej się jej przyglądałem, tym bardziej czułem, że moje serce rozpada się w środku mnie.
- Możemy iść, Rose czeka. – odparłem chłodno, przewieszając przez bark marynarkę. Ona skinęła tylko głową i wsuwając na stopy ciemne trampki podążyła moim śladem. Jednakże przed wyjściem zatrzymałem się, odwracając do niej przodem. Z kieszeni wydobyłem nieduże urządzenie, które wyciągnąłem w jej kierunku.

- Jeśli już zapisujesz wspomnienia w dzienniku, możesz równie dobrze nagrywać je na dyktafon. W razie wypadku Twój własny głos przekona Cię bardziej, niż byle gryzmoły, których genezy nawet nie znasz. Ma wbudowany GPS, więc o zgubieniu nawet nie ma mowy, a dostęp do niego masz tylko Ty i nikt inny. Weź i pilnuj jak oka w głowie, a teraz chodźmy. – dziewczyna delikatnie ujęła w ręce gadżet, nie odpowiadając. Bez słowa ruszyłem dalej.  Nie musieliśmy iść daleko. Salon, w którym rozgościła się starsza, wraz ze świeżymi jeszcze zwłokami rozłożonymi na stole, znajdował się zaledwie piętro niżej. Kiedy wstąpiliśmy do tego pomieszczenia, była na etapie rozdzierania mu klatki piersiowej. Jej ręce, po łokcie umorusane w szkarłatnej cieczy, do tego palce zaostrzone czarnymi szponami, mówiły same za siebie. Podniosła na nas swoje lśniące, różnobarwne oczy, kiedy przekroczyliśmy próg pokoju gościnnego.
- Postaraj się nie zwymiotować. – mruknąłem z cicha, podchodząc bliżej stołu, na którym odgrywało się przedstawienie. Klatka obcego mężczyzny była rozdarta na środku. Do głowy od razu wróciło mi wspomnienie, kiedy białowłosa wyrzuciła mnie przez okno. Wszędzie unosił się słodki zapach krwii, wciąż świeżej, mimo że od zgonu minęło już trochę czasu. Kiedy Sam podeszła bliżej wstrzymała oddech, wcześniej gwałtownie nabierając go do płuc.
- Kojarzysz go, prawda? – spytała chłodno starsza, wycierając ręce w ścierę, którą przewieszoną miała przez ramię. Sam jedynie skinęła głową, odwracając wzrok w kierunku okien. Fakt ten niezmiernie starszą ucieszył, gdyż na jej facjatę wdarł się szyderczy i nieco podstępny uśmiech.
- To on bawił się jej wspomnieniami. Teraz nie żyje, co oznacza, że bariera została złamana. Twój umysł będzie powoli uzupełniał się tym co Ci zabrano, jednakże bez dodatkowej pomocy może potrwać to chwilę.
- Chwilę to znaczy ile ? – burknąłem, chcąc uzyskać jak najbardziej konkretne odpowiedzi.
- Miesiące, może nawet rok. – odparła bezuczuciowo. – Oczywiście bez pomocy – dodała pośpiesznie. – Gdybyśmy ściągnęli wiedźmę, poszłoby znacznie szybciej, ale teraz o taką trudno, szczególnie gdy w grę wchodzą nasze więzy krwi z samym Diabłem. – to było coś na co czekałem. Byłem gotów zrobić wszystko aby dawna Sam wróciła. Nie byłem jednak pewny co mną kierowało, czy była to egoistyczna zachcianka aby mieć ją z powrotem dla siebie, czy może pragnienie uczynienia większego dobra dla Tej istoty. Cholera, tyle pytań, tyle pytań.
- Znajdę ją. – odparłem pośpiesznie, pocierając podbródek w skupieniu. Oczy białowłosej skierowały się w moją stronę w ułamku sekundy.
- Mogę Cię prosić na moment? – spytała, rzucając ścierę na pozostałości ciała. Podążyłem za nią za ogromne drzwi, które zamknąłem zaraz po tym jak przekroczyłem ich próg. Kobieta odwróciła się w moim kierunku, w jej oczach mogłem dostrzec gorejące płomienie z samych czeluści piekieł.
- Czy ty postradałeś zmysły? Wiesz z czym może się to wiązać? Ona może być gdzieś na końcu świata, w lasach deszczowych, albo gdzieś w Rosji, może nawet w Japonii, nie ma mowy żebyś poświęcał się tak dla byle dziewczyny! Aaron, do cholery pomyśl przez chwilę! Kredusi stali się bardziej śmiali, weszli na nasz teren, wiesz co to oznacza dla nas, gdy jesteśmy poza strefą? Są zdeterminowani, Aaron, już raz oberwałeś. Nie zgadzam się żebyś.. – przerwałem jej, łapiąc ją mocno za ramiona. Wstrzymała oddech patrząc mi głęboko w oczy.
- Kocham Ją, Rose. – odparłem, na co ta (co wydaje się być niemożliwe) pobladła jeszcze bardziej. – I nawet jeśli mam przypłacić tym marnym bytem, zwanym życiem wiecznym, zrobię to, zrobię to dla Niej, bo do cholery, jest tego warta i zasługuje na to, by zwrócono Jej to, co do Niej należy. – były to chyba najpewniej wypowiedziane słowa, przez ostatnie kilka stuleci mojego życia. Jasnowłosa osłupiała, zachwiała się na nogach, wciąż przypatrując się mi badawczo. Po dłuższej chwili ciszy, zamrugała kilkakrotnie po czym rzekła.
- Znam to spojrzenie. Teraz już wiem, że choćbym przemawiała do Ciebie w najrozsądniejszy sposób, Ty i tak pozostaniesz przy swoim. – skinęła głową po czym skrzyżowała ramiona na piersi. -  Dobrze więc, wypiszę Ci instrukcję, i znajdziemy ją razem.
Wtedy gdzieś w głębi duszy zacząłem jej dziękować. Zrozumiałem, że pomimo tego, jakie podejście do życia oraz uczuć miała Rose, ma serce, może czarne, miliony razy skruszone, i tyle samo razy sklejane, to je ma i potrafi go czasem posłuchać. Dokończyliśmy oględziny. Samantha zadawała pytania, na które Rosalie odpowiadała jak najdokładniej i szczegółowo potrafiła. W czasie ich dyskusji, ulotniłem się do pokoju by spakować rzeczy na podróż, te niezbędne. Ubrań nie było za dużo, pieniądze i broń dostały ważniejszą rolę i miejsce w walizce. Potem nadszedł czas na rozmowę z Czartem, której, co prawda ciężko się przyznać – nieco obawiałem. Jednakże po wytłumaczeniu mu powagi sytuacji, oraz wspaniałych i opłacalnych dla niego skutków wyprawy, jeżeli oczywiście się ona powiedzie wyraził swoją zgodę. Pod wieczór tego samego dnia byłem już gotowy do wyjazdu. Zadbałem o to, aby Moja Najdroższa otrzymała niezbędną jej ochronę i troskę, dostała się jej również moja sypialnia, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że po powrocie będę musiał znaleźć sobie inne lokum (nie zrozumcie mnie źle, to te damskie perfumy). Przed wyjazdem pożegnałem się jedynie z siwowłosą. Trzymając ją w mocnym uścisku, na ganku, przy światłach oświetlających mork wysłuchiwałem wykładu o bezpieczeństwie i karze, jaka mnie spotka, jeżeli nie wrócę cało. Mimo że brzmiało to groźnie i boleśnie, to cieszyłem się, że ktoś jednak będzie za mną wypatrywał. Zszedłem po schodach. W trakcie naszej krótkiej rozmowy, drzwi zaskrzypiały, a w cieniu za białowłosą stanęła drobna istota. Kobieta ujrzawszy ją, usunęła się z drogi i w trymiga zniknęła za drzwiami do willi, posyłając mi ostatniego całusa pozostawiając nas samych. Nie do końca wiedząc jak mam postąpić, rozłożyłem ramiona.
- No chodź tu. – szepnąłem. Nie musiałem czekać długo. W ułamku sekundy poczułem jej ramiona, kurczowo ściskające moją klatkę piersiową. Obejmując ją jedną z rąk, drugą zaś gładząc jej ciemne włosy pozostawałem w ciszy, niemniej jednak nie na długo. Po niespełna minucie, delikatnie odsunąłem ją od siebie. Ująłem jej  podbródek w palce, unosząc go odrobinę do góry, by móc obejrzeć jej twarz po raz ostatni, by móc spojrzeć w jej piękne, szare oczy, przepełnione niezrozumianą pustką.
- Wrócę zanim się obejrzysz, a wtedy nie będziesz już musiała trwać w tej beznadziejnej niewiedzy. Znajdę tę wiedźmę, choćbym miał przebyć miliony kilometrów, choćbym miał przepłynąć wszystkie morza i oceany, choćbym miał zgładzić… albo zostać zgładzonym. A wtedy otrzymasz odpowiedzi, których tak desperacko poszukujesz. Daję słowo. – powiedziałem pewnie. W tamtej chwili nie liczyło się dla mnie nic więcej, tylko Ona, stojąca przede mną, jak bóstwo, niewymownie piękne, otoczone blaskiem księżyca, Właśnie wtedy, kiedy tak wpatrywałem się w tę  boginię, coś do mnie dotarło, w jednej chwili zapragnąłem zrobić jedną, jedyną, pierwszą i ostatnią rzecz, którą wykonałbym wbrew jej woli. Momentalnie pochyliłem się i nie dając jej szansy na jakąkolwiek reakcję, wpiłem się w jej wargi. Słodkie i delikatne, tak jak je zapamiętałem tego zimowego dnia. Oczekiwałem ciosu w twarz, lecz on nie nastąpił. Dziewczyna osłupiała, gdy objąłem jej wargi w czułym pocałunku. Trwał moment, lecz tyle mi wystarczyło. Prostując się zabrałem dłonie z jej twarzy i spoglądając na nią po raz ostatni szepnąłem.
- Żegnaj…

~~~

Mijał dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. Wykorzystując znajomości i informacje zawitałem w miejscach, o których nawet mi się nie śniło. Zatracałem się w poszukiwaniach, a jedyną rzeczą, która wciąż trzymała mnie przy zdrowych zmysłach były listy z domu, zakrapiane zapachem dzikich róż. Straciłem poczucie czasu, lecz w końcu, po  - jak miałem wrażenie, wieczności, znalazłem.
Od wyjazdu minęły cztery niepełne miesiące, podczas których zdążyłem przekroczyć kolejny rok swojego życia, dokładniej 1002. Wciąż trudno było mi zrozumieć, że tyle mam już za sobą…. Lecz bardziej przerażały mnie perspektywy przyszłości. W towarzystwie wracało się o wiele raźniej, ale też szybciej. Do domu dotarłem perfekcyjnie na kolacje, już sam, gdyż moja towarzyszka odnalazła sobie lokum w centrum miasta. Przed oficjalnym wystąpieniem zdążyłem wziąć prysznic, ogolić zarost, który ozdabiał moją facjatę przez ostatni czas oraz ubrać się stosowanie do sytuacji – w garnitur. Przepełniony szczęściem, ale również pewną presją ruszyłem korytarzem w stronę jadalni. Gdy otwarłem drzwi, one zaskrzypiały głośno, sprawiając, że wszystkie oczy skierowały się w moim kierunku. Uśmiechnąłem się szeroko ukazując szereg białych zębów. Przelatując wzrokiem po biesiadnikach, na dłuższą chwilę zatrzymałem się na tych szarych, lśniących, ogromnych, które  wraz z upływającymi minutami zaczęły przypominać drobne szklane kule. Widok ten spowodował, że mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Kroki skierowałem w stronę miejsca, gdzie zasiadali starsi, lecz wtedy uśmiech kompletnie zniknął z mojej twarzy. Czart siedział sam, opierając się na łokciach. Spojrzał na mnie spode łba nie odzywając się słowem, lecz gdy dostrzegłem umorusane we krwii chusty, dopiero zrozumiałem co tak naprawdę miało miejsce. Dlatego było tak cicho, a servanci zdawali się nawet nie być zainteresowani posiłkiem, wszyscy ubrani w ciemnych barwach. Całe szczęście zniknęło, zaś na jego miejsce wstąpił paraliżujący strach i obawa. Jak piorun wyleciałem z Sali, taranując na swojej drodze kolejne drzwi. Nogi wiedziały gdzie biec. Zapach krwii unosił się w całym korytarzu. W końcu dotarłem. Nie odczuwając zmęczenia stanąłem w drzwiach salonu, widząc jej kruchą sylwetkę, skuloną w rogu kanapy. Na dwóch mężczyzn stojących nieopodal okna nawet nie zwróciłem uwagi. Podchodząc bliżej sowy, przyglądałem się jej wychudłej sylwetce. Jej oczy były zapadnięte, w sinych, niemalże czarnych oczodołach. Kości policzkowe odstawały, sprawiając iż jej twarz była kanciasta i kompletnie pozbawiona urody. Ciało jej zmalało, a wyglądem porównywalne było z ciałem kobiety cierpiącej na anoreksję. I ta czarna dłoń, przypominająca zgniłą i niesprawną. Widok ten sprawił, że moje serce krwawiło. Co mogło się wydarzyć w tak krótkim okresie, że najtwardsza baba jaką znam, leży teraz przede mną, upodobniona do samej kostuchy. Kucnąłem przed nią, ujmując jej dłoń w swoje własne ręce. Była zimna.
- Wróciłem… - mruknąłem. Kiedy otworzyła swoje oczy, a były one białe jak śnieg, zaś na jej twarz nie wstąpił nawet gram uśmiechu, wiedziałem, że mnie nie widzi… Złożywszy pocałunek na jej dłoni wyprostowałem nogi, wzrok swój kierując na mężczyzn, którzy również patrzyli teraz w moją stronę.
- Ktoś ty do cholery. – warknąłem, przepełniony gniewiem, wzrokiem zahaczając o nienagannie ubranego, nie przewyższającego mnie wzrostem, czarnookiego chłopaka, ubiorem, budową i postawą przypominającego arystokratę.  Zanim uzyskałem odpowiedź, od strony wejścia za sobą usłyszałem swoje imię, głosem, który posiadała jedyna osoba na świecie.

Sammy? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz