środa, 7 lutego 2018

Od Aarona C.D Sammy

Zatarłem ręce obserwując mały obłoczek pary, który wydobył się z moich ust. Przeniosłem wzrok z puszystego śniegu, na jej usianą piegami twarz. Wpatrywałem się w nią dłuższą chwilę, chcąc rozgryźć co miała na myśli, mówiąc to. Z jednej strony cel jej słów był logiczny, lecz z drugiej, wyczuwałem w nich pewien podtekst.
- Takich jak ty zabija się, bo stanowią zagrożenie i problem. – mruknąłem, nie odwracając wzroku od jej twarzy. Dziewczyna poruszyła się nie spokojnie i choć w świetle księżyca nie widziałem zbyt wiele, miałem wrażenie, że nieco zmalała kuląc się, a ponadto pobladła na twarzy. – Od początku sprawiałaś problem, dlatego Rosalie zdecydowała, że wymaże Ci niepotrzebne wspomnienia. – dodałem po chwili, starając się zachować obojętność.
- Niepotrzebne? –dziewczyna odparła nie chowając urazy. Obruszyła się i wyprostowała plecy, ukazując tym jeszcze bardziej swoje niezadowolenie.
- A potrzebne? Dowiedziałaś się, kim jesteś, skąd pochodzisz, jak umarłaś. Tak to Tobą wstrząsnęło, że chciałaś zamordować starszą, a odbiło się to na jej podopiecznym. W toku tych wydarzeń nie spostrzegłem niczego, co mogłoby się komukolwiek przydać. Ani waśń między wami, ani krzywda która się przez ową kłótnie dzieje. – mruknąłem zjeżdżając wzrokiem na taflę jeziora. Wiedziałem, że moje słowa raczej do dziewczyny nie dotrą, tym bardziej, że pewnie nie raz już usłyszała taką gadkę od kogoś innego.
- Czyli zgadzasz się ze mną, że ja zawiniłam. – odparła Samantha, obejmując się szczelniej ramionami.
- Nie, nie zgadzam. Sądzę, że obie strony zawiniły, a do zgody prędko nie dojdzie, więc to już kwestia czasu, kiedy znów skoczycie sobie do gardeł. – westchnąłem po czym przetarłem twarz dłonią. Zacząłem zastanawiać się, czy nie lepiej by było znów na jakiś czas odciąć się od tego wszystkiego, pomyśleć o czymś przyjemnym, czymś co nie skończy się rozlewem krwi, a o to było trudno, ze względu na wydarzenia sprzed kilku ostatnich tygodni. Przepełniony myślami, natrafiłem na pewne drzwi, które otwarły przede mną nowy, nie do końca racjonalny, aczkolwiek wygodny plan. Podniosłem się z ławki, stając na równe nogi, a oczy skierowałem na dziewczynę, która również skierowała swój wzrok na  moją osobę.
- Chodź. – mruknąłem, po czym bez wahania wyciągnąłem rękę po jedną z jej dłoni. Kiedy już odnalazłem ją dotykiem, zacisnąłem palce na zimnej skórze Samanthy i pociągnąłem w swoim kierunku. W jednej chwili dziewczyna wpadła prosto na mój tors, gdyż użyłem nieco zbyt wiele siły. Uśmiechnąłem się do niej chytrze, by po niespełna sekundzie złapać ją w talii  i zacząć prowadzić w kierunku jej domku. Kiedy dotarliśmy na ganek przystanąłem na schodach, chowając ręce do kieszeni.
- Odpocznij, a gdy się obudzisz spakuj ulubione rzeczy. Będę czekał pod willą o jedenastej. – mruknąłem, unosząc delikatnie kąciki ust.
- Chcesz się mnie pozbyć? – spytała dosyć niepewnie, wkładając kluczyk do zamka. Zaraz odwróciła się w moim kierunku, dzięki czemu bez problemu mogłem odnaleźć jej oczy. Smutne, przepełnione niepewnością i strachem. Pokręciłem głową na boki. Szybko pokonałem dzielącą nas odległość, stając naprzeciw dziewczyny. Zdezorientowana przywarła plecami do drewnianych drzwi za nią, opuszczając bezwładnie ręce wzdłuż ciała. Prawą dłoń usytuowałem nad jej lewym ramieniem, opierając ją mocno o nieprzyjemną, drewnianą strukturę. Pochyliłem się i z nadludzką delikatnością, wolną dłonią założyłem opadający kosmyk jej ciemnych włosów za ucho. Zaraz przybliżyłem się bardziej, czując jej zimny policzek na swoim własnym, po czym wyszeptałem jej prosto do ucha.
- Samantho, nawet gdybym musiał, nie zrobiłbym tego. Jeśli miałbym wybrać między chłostą a podniesieniem na Ciebie ręki, stokroć wybrałbym karę, bo nie wybaczyłbym sobie Twojej krzywdy. A gdybym miał poprzez niesubordynację, obejrzeć ten świat po raz ostatni, rad byłbym mając świadomość, że uratowałem jedno z istnień, Twoje. – obserwowałem, jak mój ciepły oddech wywołuje na jej szyi gęsią skórkę. Powoli oddaliłem twarz, pozostawiając na jej policzku delikatnego całusa. Zaraz wcisnąłem ręce w kieszenie i patrząc na nią ostatni raz tej nocy rzuciłem cicho.
- Śpij dobrze. – po tym ukłoniłem się a kroki swoje skierowałem do własnego lokum.

~~~


Punkt jedenasta wrzuciłem walizkę do bagażnika, wraz z płaszczem, którego nie miałem zamiaru mieć na sobie przez całą drogę. Niepewny, skierowałem oczy w kierunku chatek, mając nadzieję, że wkrótce zobaczę wychodzącą spomiędzy nich znajomą twarz. W oczekiwaniu na dziewczynę oparłem przysiadłem na bagażniku. Po niespełna pięciu minutach zjawiła się, choć  z jej miny nie można było wywróżyć nic dobrego. Blada, zgrymaszona, na pewno się nie wyspała. Grzecznie odebrałem od niej niezbyt duży, bo o wiele mniejszy od mojego bagażu, oraz wierzchnie okrycie, które prędko usytuowałam na tyłach, obok moich własnych. Samochód od kilku minut stał na chodzie, dlatego też w środku panowała odpowiednia temperatura. Zapięliśmy pasy i ruszyliśmy w podróż, nie wymieniając ani jednego zdania. Nie chciałem być nachalny, skoro zdecydowała się jechać przystając na moją propozycję, nie na miejscu byłoby zasypywać ją pytaniami. Najwidoczniej dziewczyna wyczuła moją wewnętrzną rozterkę. Kiedy powoli dojeżdżaliśmy do głównej drogi, a przekreślona nazwa miasta pojawiła się na jednym ze znaków, dziewczyna bez dłuższego zastanowienia ściągnęła buty, zrzucając je na ziemię, usiadła w fotelu po turecku i poprawiła pas. Widząc to uśmiechnąłem się pod nosem.
- Myślałam, że zabierzesz mnie do miasta, ale widzę, że wojaż szykuje się dłuższy. – powiedziała, podciągając jedno kolano pod brodę. Uśmiechnąłem się nieco szerzej, skupiając całą swoją uwagę na drodze roztaczającej się przed nami.
- Masz rację, mamy do pokonania 757 kilometrów czyli nieco ponad 470 mil jeszcze przed nami. Akurat na wieczór będziemy na miejscu. – spojrzałem na nią, spodziewając się wyłupionych oczu i pobladłej karnacji. Zastałem jednak na jej twarzy ciekawość oraz zalążek uśmiechu. Trasa ciągnęła się przez kolejne siedem i pół godziny. Za każdym razem gdy zatrzymywaliśmy się na krótki postój, zazwyczaj na CPN’ach, Sam wracała z małą trobą zakupów. Końcem końców po aucie walały się żelki, puste papierki po batonikach oraz puszki po słodkich napojach. Nareszcie, kiedy ciemność całkowicie spowiła świat, powitała nas głośna muzyka, kolorowe światła i przepełnieni szczęściem ludzie.  Przemierzaliśmy wolno wąskie uliczki miasta, starając przepchać się przez tłumy do miejsca docelowego. Wreszcie zatrzymałem pojazd przy pewnym trzypiętrowym budynku. –
- Miejsce docelowe znajduje się po prawej stronie. – udałem głos nawigacyjny wychodząc z pojazdu. Odrętwiałe stawy od razu poczuły się lepiej, kiedy dane było im się ruszyć. Powoli podszedłem do bagażnika z którego wyciągnąłem nasze walizy. Sam w mgnieniu oka pojawiła się obok, lecz gdy starała się zabrać swoją torbę, lekko uderzyłem ją po ręku, po czy sam chwyciłem rączkę bagażu. Dziewczyna spojrzała w moim kierunku z udanym oburzeniem, jednak po chwili, w miarę jak pokonywaliśmy drogę do wejścia hotelu, rozpromieniła się. Niedługo po krótkim spacerze, stałem przy malutkiej recepcji, wymieniając zdania z podeszłą już wiekiem kobietą. Z pokojem nie było na szczęście żadnego problemu, gdyż zarezerwowano go długo przed naszym przyjazdem. Kiedy kobieta wręczyła mi kartę pokojową, podrzuciłem ją Sam, po czym wzrokiem wskazałem na schody. Był to skromny hotel, choć jak na swój nieduży rozmiar ciężko było go tak nazwać. Prawda, wyposażony był w bardziej i mniej ekskluzywne pokoje, jednak pokoi tych było niewiele więcej niż dziesięć. Pokonując kolejne schodki na górę, zastanawiałem się, czy o czymś nie zapomniałem. Z zamyślenia wyrwało mnie ciche piknięcie karty, po przyłożeniu jej do czujnika, który otwierał nasze drzwi. Dziewczyna przeszła przez próg i rozejrzała się dookoła. W oczy rzucał się szczególnie ciepły wystrój, duże łóżko, okna z wyjściem na nieduży balkon z widokiem na dzielnicę francuską, lustro i troje drewnianych, ciemnych drzwi oraz spora kanapa. Właśnie koło niej usytuowałem nasze bagaże.
- Źle wybrałem. – mruknąłem patrząc na łóżko jednakże po chwili wzrok przeniosłem na jedne z ciemnych drzwi, starając ukryć chytry uśmieszek. Sam nic nie odpowiedziała, stała na środku pomieszczenia i obserwowała je.
- A tam powinna być łazienka. – Wskazałem na drzwi z posrebrzaną klamką, wchodząc do pomieszczenia zwanego garderobą, ukradkiem obserwując dziewczynę. Wolno pokonała odcinek do łazienki, po czym lekko pociągnęła za klamkę. Drzwi cicho skrzypnęły, a kiedy zajrzała do środka, usłyszałem jak wstrzymuje oddech. Wtedy też wyjrzałem, opierając się o framugę. Moją uwagę przykuła ogromna wanna, wypełniona po brzegi parującą wodą, płatki róż na jej tafli, rozstawione dookoła świece, przygotowany ręcznik szlafrok. Lecz moje oczy zaciekawiło wiaderko, wypełnione lodem, wśród którego spoczywała butelka szampana a tuż obok stał kryształowy kieliszek. Uśmiechnąłem się pod nosem przenosząc wzrok na kobietę.
- Pomyślałem, że bo podróży zapragniesz się odprężyć i odpocząć. Łóżko jest całe Twoje. Ja muszę załatwić jeszcze jedną rzecz, postaram się wrócić przed północą, nie czekaj, połóż się spać, ale przed tym po oddychaj Nowo Orleańskim powietrzem.  – uśmiechnąłem się i nie czekając na jej odpowiedź odszedłem w stronę drzwi wyjściowej, które po chwili za sobą zamknąłem.

~~~~

Obraz ciemniał mi przed oczami, kiedy pokonywałem schody do pokoju. Rana paliła, jakby ktoś przykładał mi do skóry gorejące żelazo. Cicho odemknąłem drzwi, nasłuchując. Każdy kolejny krok stawiałem ostrożnie, aby wywołać jak najmniej hałasu, nie chciałbym przecież obudzić mojej towarzyszki. Podchodząc do kanapy z trudem starałem się zrzucić z pleców marynarkę, która przywarła do pleców przez rozlewającą się na ich długość krew. Tłumiłem wszystkie jęki, które z powodu bólu chciały opuścić moją krtań. Ściągając krawat spojrzałem na zegarek obok łóżka. Pierwsza dwadzieścia. Podobna godzina do tej, kiedy rozmawialiśmy normalnie po raz ostatni, jeszcze w domu. Z wolna przeniosłem lekko otumaniony wzrok na zawiniątko, leżące po jednej ze stron łóżka. Oddychała tak płytko i równomiernie, że byłem pewny, że śpi snem spokojnym. Odprowadziłem się do łazienki, gdzie najciszej jak potrafiłem wziąłem prysznic i jako tako zatamowałem krwawienie. Założenie opatrunku nie było takie proste, gdyż rana znajdowała się nieco poniżej prawej łopatki, lecz udało mi się. Starałem się nie zwracać uwagi na to, że druga jej strona rozpościera się na klatce piersiowej. Dwa duże plastry opatrunkowe zdołały jednak zakryć te niemiłe dla oka plamy. Wychodząc z łazienki, zarzuciłem na plecy świeżą koszulę i nie zapinając jej, poszedłem boso prosto na balkon. Wiedziałem, że nie dam rady zasnąć. Schorzenie te, dręczyło mnie już od dziesięciu wieków. Oparłem się o barierkę wyjmując z kieszeni spodni paczkę papierosów. Ostatni. Wpatrywałem się w niego przez dłuższą chwilę, lecz nim zdołałem cokolwiek z nim zrobić, schować czy może wziąć do ust, usłyszałem za sobą szmer. Odwróciłem wzrok w kierunku dźwięku, aby obok drzwi spotkał się on z szarym spojrzeniem mojej uroczej, ubranej w szorty i koszulkę towarzyszki.
- Obudziłem Cię, wybacz. Zaraz się położę, zmykaj do łóżka bo zmarzniesz.- mruknąłem, starając się nie poplątać języka. Wiedziałem, że blady, do tego ledwo stojący na nogach wcale jej nie przekonam swoim gadaniem, ale podobno zawsze warto próbować.

Sammy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz