- Aaron? Co się... - dostrzegłam na jego brzuchu kwadratowy, biały plater, poplamiony krwią. Bez wątpienia była świeża. - Jesteś ranny!
Spojrzał pobieżnie na opatrunek, jakby nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia.
- To nic takiego. - odpowiedział, ale zobaczyłam na jego twarzy grymas bólu. Wzięłam go pod ramię i wprowadziłam do środka.
- Usiądź. - poleciłam, podnosząc z kanapy jego marynarkę. Zdziwił mnie jej ciężar, ale po chwili odkryłam, co było jego przyczyną.
- Nic mi nie jest, Sam. - stęknął, ale wykonał moją prośbę, ciężko opadając na siedzenie.
- Nie? - rozpostarłam przed materiał nasiąknięty czerwoną cieczą. - Twoja marynarka jest cała we krwi! Aaron, co się stało?
Nie odpowiedział mi. Opuścił wzrok i uporczywie wpatrywał się w podłogę. Westchnęłam z irytacją.
- Okej, jak chcesz. - sięgnęłam po kurtkę dżinsową, przewieszoną przez oparcie fotela. - Idę do apteki po jakieś leki, żeby Rosalie nie miała do mnie pretensji, jak się wykrwawisz.
Wzięłam kartę wejściową ze stolika, wskoczyłam w buty i wyszłam, trzaskając drzwiami. Zastanawiałam się, czy o tej godzinie znajdę gdzieś w pobliżu otwartą, dobrze zaopatrzoną aptekę, ale okazało się to nie być problemem. Nowy Orlean rozpoczynał życie nocą. Z otwartych knajpek i barów dobiegała wesoła muzyka, ludzie wylegali z domów, by tańczyć na ulicy. Jakaś apteka w razie połamanych nóg musiała więc znajdować się gdzieś niedaleko. Miła pani w hotelowej recepcji powiedziała mi, dokąd iść i po kwadransie wracałam już z torebką potrzebnych rzeczy.
Wzięłam wszystkiego po trochu, bandaży, plastrów, tabletek przeciwbólowych, a nawet maść. Co prawda do końca miesiąca będę mieć kartę ze wspomnieniem po kieszonkowym, ale jakoś nie bardzo się tym przejmowałam. Zdecydowanie jednak martwił mnie Aaron, a najbardziej to, że nie chciał mi nic powiedzieć. Czułam, że stało się coś złego, a nasz przyjazd tutaj nie był jedynie chwilowym kaprysem. Chociaż kim byłam, żeby Servant miał mi cokolwiek mówić? To jego sprawa. Może chciał mi po prostu poprawić humor, a przy okazji załatwić własne porachunki. I nie powiem, udało mu się. Kąpiel w towarzystwie szampana była czymś, czego najwyraźniej potrzebowałam. I czułam się rozluźniona, dopóki nie zobaczyłam go niemal nieprzytomnego na tym balkonie.
Stałam już jedną nogą w hotelu, gdy z pobliskiej restauracji dobiegła mnie skoczna, pełna duszy piosenka. Wydawało mi się, że skądś ją znam, i po chwili przypomniał mi się tytuł - Hold me tight or don't zespołu Fall Out Boy. Nie wiedzieć kiedy, podeszłam bliżej źródła dźwięku, zaczęłam bujać się w rytm muzyki i nucić pod nosem. Kilka roześmianych par wybiegło na zewnątrz i zaczęło tańczyć. Miałam szczerą ochotę do nich dołączyć, ale na górze czekał ranny Aaron, którego nie mogłam zostawić samego na zbyt długo.
Jedna piosenka, powiedziałam sobie. I wracam.
O ścianę baru opierał się wysoki, czarnowłosy mężczyzna. Wystukiwał stopą rytm muzyki i patrzył na mnie, uśmiechając się. Odpowiedziałam mu tym samym. Chyba przelało się we mnie nieco nastroju Nowego Orleanu, bo czułam się trochę jak na imprezowym haju. Miałam ochotę tańczyć, śpiewać i pić do rana, tak jak za dawnych czasów. Westchnęłam w duchu. Wtedy wszystko wydawało się takie proste, choć nie było. Może gdybym była bardziej spokojna, żyłabym dalej. Zatracenie w szaleństwie kusiło. Wiedziałam, że grozi uzależnieniem, ale bardzo chciałam spróbować. Dotknąć niebezpieczeństwa, ugryźć je.
Więc gdy nieznajomy podszedł i chwycił mnie za nadgarstki wciągając do zabawy, dałam się porwać.
Mija kolejny dzień,
Więc trzymaj mnie mocno, trzymaj mnie mocno, albo nie.
O nie to nie jest tak, jak kończy się nasza historia
Więc trzymaj mnie mocno, trzymaj mnie mocno, albo nie.
Wirowaliśmy po ulicy, śmiejąc się. Ciało przy ciele. Czułam się jakby nic nie było ważne, jakby ciężkiego świata nie było wokół. A gdy nieznajomy spojrzał mi w oczy, prawie zapomniałam o sobie.
Piosenka dobiegła końca, a ja przyłapałam się na rozczarowaniu, które zaraz zastąpiła złość. Jak mogłam być tak lekkomyślna? Mój przyjaciel wykrwawia się w pokoju hotelowym, a ja sobie tańczę?
W tym całym wirze szaleństwa zgubiłam torebkę. Byłam bliska paniki, ale na pomoc nieoczekiwanie przyszedł mi nieznajomy.
- Świetny taniec. - przekrzykiwał muzykę, gdy oddawał moją zgubę. - Do zobaczenia, piękna.
Po czym mrugnął i wszedł z powrotem do baru. Popatrzyłam chwilę za nim, po czym wróciłam po rozum do głowy i jak najszybciej popędziłam do hotelu.
Aaron na szczęście nie opuścił miejsca, w którym go zostawiłam. Miał jednak półprzymknięte powieki i bladą skórę. Poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku.
- Aaron? - szepnęłam, siadając obok niego. - Mam leki.
- Sam... - westchnął, otwierając szerzej oczy. - To tylko... draśnięcie. Nie wiesz, ile takich ran odniosłem. Kilka dni i się... zagoi.
Ignorując jego protesty, zsunęłam mu rozpiętą już koszulę. Wtedy przypadkowo natknęłam się na drugie obrażenie. Znajdowało się dokładnie po drugiej stronie, tuż pod prawą łopatką i zakrywał je krzywo naklejony plaster. Nabrałam głęboko powietrza. W co on się wplątał?
Wysypałam kupione rzeczy na kanapę i sięgnęłam po wodę utlenioną. Najbardziej bałam się o obrażenia wewnętrzne, ale z moim doświadczeniem, nie mogłam wiele zrobić. Coś przeszło tędy na wskroś - nóż, kula. Nie wiedziałam, i chyba nie chciałam wiedzieć.
Aaron siedział całkiem grzecznie podczas zabiegu. Czasami, gdy go bolało, wzdychał cicho i krzywił się. Starannie przemyłam rany, oczyszczając je z krwi i potencjalnych zanieczyszczeń, po czym zabrałam się za mocowanie opatrunku.
- Jeśli chciałaś dotknąć, trzeba było poprosić. - rzucił, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Zaraz jednak zastąpił go grymas bólu. Hmm. Chyba za mocno przycisnęłam.
- Żartujesz. - stwierdziłam, podając mu małą buteleczkę i kilka tabletek. - Dobrze. Znaczy, że nie umrzesz. Wypij to.
Posłuchał mnie, a ja przeszukałam rzeczy, w poszukiwaniu bandaża. W moje ręce wpadła mała, prostokątna karteczka.
Zadzwoń
24 883 9220 8
Poczułam gorąco na twarzy. Aaron mi się przypatrywał, więc zgniotłam kartkę i schowałam do kieszeni. Nie musi wiedzieć.
Kiedy już doprowadziłam go jako tako do porządku, pomogłam mu położyć się na pościelonej stronie łóżka.
- Spróbuj się przespać. - powiedziałam do niego, przysiadając na brzegu.
Westchnął i spojrzał na mnie, uśmiechając się smutno.
- A ty?
- Posiedzę. Cały czas zastanawiam się, czy nie wezwać pogotowia. - pokręciłam głową, gdy otwierał usta, by coś dodać. - Ale wiem, że to co robiłeś, mogło być... nie dla osób trzecich.
Zamilkłam. To od niego zależało, czy coś mi powie. Nie nalegałam, ale nie ukrywam że chciałabym wiedzieć, co się dzieje. Szczególnie, gdy twój przyjaciel wraca późną nocą z raną na wylot.
Joł joł, Szifu :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz