sobota, 6 stycznia 2018

Od Aarona C.D Samuela

Słońce powoli wdrapywało się ponad horyzont, kiedy swoje kroki kierowałem z chatek do willi. Podczas marszu zastanawiałem się, jak to możliwe, że nie spędziłem nocy we własnym, ciepłym a przede wszystkim wygodnym łóżku, a zamiast tego przespałem, a w zasadzie przesiedziałem ją w twardym, małym fotelu. Próbowałem sobie przypomnieć, co dokładnie skłoniło mnie do pozostania w nim przez wieczór i resztę nocy, kiedy tak naprawdę mogłem wstać i wyjść. W Kontemplacji nad tym jakże poważnym tematem, przeszkadzała mi pognieciona, czarna koszula, którą miałem aktualnie na sobie. Gdzie po sobie nie spojrzałem, widziałem masę zagięć i fal, których być nie powinno, a ich istnienie doprowadzało mnie do białej gorączki. Marudząc pod nosem na koszulę, śnieg i wszechotaczające zimno, pragnąłem jak najszybciej wrócić do dworu. Moim marzeniem był ciepły prysznic i choć odrobina snu, a przede wszystkim odrobina samotności. Przysiągłem sobie, że jeśli spotkam kogoś podczas tego ciężkiego powrotu do domu, rozszarpie go na strzępy i dorzucę innym sługom do śniadania, nieważne czy tym kimś byłby servant, czy chociażby sam Czart.
Przemieszczając się deptakiem koło jeziora, z pobliskich krzaków dosłyszałem szelest i tak, wtedy już wiedziałem, że ten dzień będzie po prostu tym „nieudanym”. Zwolniłem kroku, by po chwili się zatrzymać, choć nie odwróciłem głowy w kierunku domniemanego, samoczynnie szeleszczącego krzewu. Przez moment wyciszyłem się, wytężyłem zmysły. To wystarczyło, aby dokładniej zlokalizować i mniej więcej określić płeć istoty, która z wielką zawziętością, starała się przede mną ukryć.
- Słyszę jak oddychasz. – mruknąłem, odwracając głowę w kierunku poruszającego się krzewu. Delikwent, który się za nim ukrywał, najwidoczniej wolał się ze mną droczyć, gdyż wstrzymał powietrzę w płucach na krótką chwilę.
- Uwierz, nie chcesz mnie zirytować, nie dzisiaj. – podszedłem bliżej, unosząc brwi lekceważące, do tego upychając ręce w kieszeniach. Roztargana czupryna, stercząca ponad krzew zdradzała totalnie obecność jegomościa, tym bardziej irytując mnie faktem, iż postanowił nie wychodzić. Chwilę jeszcze tak stałem, dopóki nie podniósł głowy, podłapując ze mną kontakt wzrokowy.
- No witam. – mruknąłem po czym wyjąłem z kieszeni lewą rękę, aby po podwinięciu rękawa, zerknąć na zegarek. Po chwili dodałem, kierując prawą rękę w stronę willi. – Tam jest rezydencja, za dwadzieścia minut, no, piętnaście, zaczyna się śniadanie. Jeśli Cię na nim nie będzie, oderwę Ci głowę i nabiję na pal. – posłałem mu szeroki, szczery uśmiech, po czym poprawiłem płaszcz i ruszyłem w stronę dworu. Zabawne, teraz pewnie myśli sobie, że zagrałem kozaka, i mnie zlekceważy, nie zdając sobie tak naprawdę sprawy z tego, że rzeczywiście jestem w stanie dokonać na nim dekapitacji. Tak, byłem pewny, że właśnie w ten sposób pomyślał.
Siadając wśród wszystkich, spośród znanych już twarzy, wychwyciłem te rysy, które dane było mi obejrzeć rano. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnąłem się lekceważąco, by po chwili skinąć do jegomościa głową i upić z kieliszka kilka łyków brunatnej cieczy. Kolejny nowy buntownik, który na pierwszy rzut oka zdaje się być problematyczny. Pożyję – zobaczę, jak na razie to tylko pierwszy rzut oka. 

Samuel? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz