środa, 30 sierpnia 2017

Od Samanthy do Katfrin

- Mogę załatwić to sama! - rzuciłam do jednej ze Starszych, biegnąc za nią drewnianą kładką.
- Nie. - odpowiedziała, po raz kolejny zupełnie mnie zlewając. Nawet się nie odwróciła!
Dogoniłam ją przy drzwiach, do których należało wprowadzić kod.
- Wiesz, że... źle mi wychodzi praca w grupie. - ściszyłam głos, stając z boku.
Rosalie rzuciła mi szybkie spojrzenie, nie przerywając wpisywania cyferek.
- Podczas tej akcji masz okazję nad tym popracować. Nie zmarnuj jej.
Weszłyśmy do środka ich siedziby. Jeszcze nigdy tu nie byłam, ale byłam zbyt nabuzowana, by podziwiać wystrój wnętrza czy zapamiętywać drogę.
- Wcale nie chcę nad tym pracować. - jęknęłam, zatrzymując się. Byłam tutaj coś ponad dwa miesiące, i na razie szło mi całkiem nieźle. Samej.
Starsza zorientowała się, że nie idę za nią przy końcu korytarza. Odwróciła się z irytacją w oczach.
- Sam, nie zachowuj się jak dziecko! To poważne zlecenie, którego nie można spieprzyć. Chodzi o samego bossa narkotykowego, który pewnie jest obstawiony aż po czubek głowy. Sądzisz, że dałabym tak ważne zadanie żółtodziobowi?!
Nie odpowiedziałam. Podeszła do mnie szybkim krokiem i w miarę delikatnie chwyciła za ramiona.
- Podziurkowaliby cię jak sito, zanim powiedziałabyś: pomocy. Wiesz, że postrzelenie nie jest zbyt przyjemne dla Servanta? Do kompletu załatwiliby ci betonowe buciki gdzieś na środku Pacyfiku. Może i jesteś nieśmiertelna, ale zanim ktoś by cię znalazł... okropność. Dlatego załatwiłam ci towarzystwo. Kogoś, z kim być może znajdziesz wspólny język.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Ona, można powiedzieć, znała mnie tutaj najlepiej. Mnie i moje... lęki... ataki... A teraz chce mi załatwić przyjaciela?
Widząc moje zwątpienie, Rosalie westchnęła.
- Chodź, poznaj  ją. Jeśli ci się nie spodoba, zrezygnujesz. - rzuciła i ruszyła dalej. - Robię to tylko dla ciebie, Sam. Weź to pod uwagę.
Wydałam z siebie głośny dźwięk niechęci, ale poszłam za nią. Nie powiem, chciałam tę fuchę. Brzmiała ciekawie, a ja chciałam udowodnić... swoją przydatność. Co prawda, nie lubiłam zabijać, ale ten człowiek był zły, więc mu się należało, prawda?
Starszą odnalazłam w okrągłym pokoju, z drewnianym stołem o tym samym kształcie. Stała przy jego krawędzi, gawędząc z czarnowłosą, mocno pomalowaną dziewczyną.
Prychnęłam w duchu. Znałam ten typ. Drama Queen, a jako że jest starsza, będzie się wymądrzać.
Zapowiada się ciekawa misja.
Rosalie posłała mi oszczędny uśmiech, po czym podeszła, kładąc mi dłoń na plecach i kierując w stronę nieznajomej.
- Katfrin. - powiedziała do niej. - To jest Samantha Walker.


Katfrin?

Od Samanthy CD Colette

Zerknęłam na dziewczynę znad pustego już talerza. Z niewyraźną miną trącała jedną porzeczkę widelcem wte i wewte po naczyniu. Najwyraźniej ona też miała ze sobą problem. I te rany na jej rękach... Wiedziałam, że koty to wcielone diabły, ale czy na pewno drapią tak głęboko? Najbardziej jednak zaniepokoiło mnie, że tak mało zjadła. Była bardzo chuda, wydawało mi się, że mogę bez problemu objąć jej nadgarstek dwoma palcami i jeszcze zostałoby trochę miejsca. Na jej talerzu sytuacja za bardzo się nie zmieniła, chociaż dziewczyna próbowała to ukryć, wszystko rozdrabniając. Nie podobało mi się to, ale co mogłam zrobić? Chociaż z drugiej strony, może niepotrzebnie wariuję? Nie znam jej przecież, nawet jej imienia, może faktycznie nie jest głodna, a szczupłą sylwetkę ma... po mamie? W duchu klepnęłam się w czoło. Ja i moje detektywistyczne skłonności... Od razu założyłam, że jeśli ma rany na nadgarstkach, to się tnie i jeśli jest chuda i nie je, to jest... tą... anorektyczką, czy jakoś tak. Paranoiczka.
I w dodatku niezbyt kulturalna. Nawet się nie przedstawiłam.
Odchrząknęłam i wyciągnęłam rękę do blondynki.
- Sam.
W pierwszym momencie wyglądała, jakby nie do końca wiedziała o co chodzi, ale zaraz uśmiechnęła się łagodnie i potrząsnęła moją dłonią. Miała bardzo ładny uśmiech.
- Colette.
Przekrzywiłam głowę i zmierzyłam ją spojrzeniem. Specyficzne imię, choć nie miała specjalnie innego akcentu. Postanowiłam zaryzykować.
- Francuzka?
Colette roześmiała się cicho i pokiwała głową, uciekając wzrokiem. Znów zapadła niezręczna cisza. Uznałam, że pora kończyć, widząc rozkojarzenie na twarzy dziewczyny.
- Skończyłaś? - spytałam, wskazując głową na jej talerz. Potaknęła nieco nadgorliwie, po czym chwyciła naczynie i skierowała się do właściwego okienka. Ruszyłam za nią. Nie miałam pojęcia, kto tu gotował i sprzątał, ale byłam szczęśliwa, że ja nie musiałam tego robić.
Myślałam, że samo śniadanie było krępujące, dopóki nie stanęłyśmy przed stołówką, patrząc na siebie niepewnie. Colette wyglądała na miłą dziewczynę, choć była bardzo nieśmiała, a ja... ja może po prostu nie nadawałam się do życia w społeczeństwie, o byciu czyjąkolwiek przyjaciółką nie wspominając.
Uśmiechnęłam się więc najsympatyczniej, jak potrafiłam i rzuciłam ciche "cześć". Odpowiedziała mi tym samym i obie poszłyśmy w swoje strony.


Colette?

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

od Colette c.d od Samanthy

Jak każdego ranka miałam zamiar wymknąć się do miasta, lub w głąb lasu aby ominąć śniadanie. Tym razem jednak okazało się to niemożliwe ponieważ wpadłam na jedną z Servantów. Nawet nie wiem jak się nazywa, jednak ona jedyna z mojej nowej ,,rodziny" okazała mi minimalne zainteresowanie. Które polegało na tym że mówiłyśmy sobie zwykłe ,,cześć". Co prawda kiedyś się sobie przedstawiałyśmy, ale pamiętam to jak przez mgłę, miałam wtedy jeden z moich ataków, kiedy to mój umysł się buntuje i każe mi natychmiast coś zjeść. Trudno mi się wtedy myśli a jeszcze trudniej rozmawia.
Gdy wpadłam na moją bezimienną znajomą ta od razu się uśmiechnęła.
- Colette? Gdzie ty idziesz? - złapała mnie za ramiona i odwróciła, wskazując przed siebie palcem. - Na stołówkę to w tamta stronę.
Uśmiechnęłam się delikatnie, miętosząc w dłoniach bluzę z zakłopotania.
- A no tak, dziękuję...
Bezimienna znajoma odprowadziła mnie na stołówkę, i stała obok mnie dopóki obie nie dostałyśmy sowich porcji, zniknąć udało mi się dopiero wtedy, gdy ktoś inny do niej zagadał.
Spotkania z nią kosztowały mnie naprawdę dużo stresu, no bo jak mam wytłumaczyć to że chociaż jest jedyna osobą z Servantów która mówi mi głupie ,,cześć" ja i tak jestem na tyle głupia że nie zapamiętałam jej imienia. Ale to wszystko przez ten napad głodu, gdyby nie on zapamiętałam każde słowo które do mnie powiedziała podczas naszego pierwszego spotkania.
Stałam jak głupia na środku stołówki z tacą pełna jedzenia na którą nawet bałam się spojrzeć. Jeśli wyrzucę całość na pewno zwrócę czyjąś uwagę, a to ostatnie czego mi dzisiaj trzeba. Towarzystwo Servantów od początku mnie przerażało, dlatego większość czasu spędzałam ze zwykłymi ludźmi, co nie było też takie łatwe. Rozejrzałam się po stołówce, wszystkie stoliki były pełne, a pomieszczenie wypełniały odgłosy mlaskania, śmiechu i rozmowy.
Nagle zobaczyłam dziewczynę która siadła sama przy ostatnim wolnym stoliku, zachowywała się bardzo dziwnie. Wyglądała na słabą. Od razu ruszyłam w jej stronę, i chociaż zagadanie do kogoś jak zwykle kosztowało mnie naprawdę dużo wyjąkałam w jej stronę troskliwe:
- Wszystko… wszystko w porządku?
Ta dopiero wtedy na mnie popatrzyła, uśmiechnęła się sztywno i odpowiedziała:
- Tak dziękuję .
Rozejrzałam się jeszcze raz po stołówce, wszystkie stoliki dalej były zajęte, więc wróciłam wzrokiem na dziewczynę.
- Wybacz ale… mogłabym się dosiąść ? Wszystkie miejsca są zajęte.
Byłam od początku przygotowana na odpowiedź przeczącą, albo wymówkę w stylu ,, właśnie na kogoś czekam” albo ,, a co nie masz przyjaciół że się do mnie przyczepiłaś? „
Jednak dziewczyna uśmiechnęła się już nieco prawdziwiej i odpowiedziała:
- Nie ma problemu.
Usiadłam więc naprzeciwko niej i podwinęłam rękawy, mojej za dużej o dwa rozmiary bluzy aby się nie pobrudziły, odsłaniając tym samym, rany na nadgarstkach o których zapomniałam. Dziewczyna niedyskretnie się im przyglądała i chociaż nie odezwała się ani słowem ja poczułam obowiązek tłumaczenia się, i nerwowo zaczęłam:
- To…..To tylko mój kot.
Skrzywiła się na słowie ,, kot” po  czym wróciła wzrokiem na swój talerz i odpowiedziała tylko zwyczajne:
- Rozumiem.
Ja po raz kolejny zmierzyłam wzrokiem to ogromne danie składające się z dwóch naleśników z dżemem polanych bitą śmietaną, i posypanych wiórkami kokosowymi oraz porzeczkami. Ręce zaczęły mi się trząść gdy złapałam widelec do ręki. Mojej towarzyszce jedzenie tez nie szło zbyt szybko ale ona przynajmniej zaczęła. Mnie jednak przerażał sam widok.
Postanowiłam najpierw pokroić naleśniki na małe części co zajęło moment, ale nie sprawiło że danie wyglądało znośniej. Po jakiś dwóch minutach nabiłam jedną z porzeczek na widelec i wzięłam do ust, trzymałam w buzi najdłużej jak to było możliwe. W końcu dziewczyna nie wytrzymała i odezwała się:
 - Wszystko w porządku?
 Uśmiechnęłam się odkładając widelec:
- Tak, tak oczywiście… po prostu nie jestem głodna.
Wróciłam wzrokiem na talerz, i zaczęłam widelcem wyciskać dżem z naleśników najdokładniej jak umiałam, zauważając że dziewczyna znów ukradkiem mi się przygląda, chciałam uratować nieco sytuacje wymyślając:
- Aj.. to głupie uczulenie na truskawki.
Byłam pewna że mi uwierzyła.
Naleśniki znikały, ludzie ze stołówki też. Dziewczyn siedząca naprzeciwko tez już skończyła. Mi udało się za to zjeść jeszcze 3 porzeczki i wziąć jednego gryza naleśnika.
Rozmyślałam o tym na jak bardzo dziwną wyszłam i było mi wstyd, chciałam żeby to koszmarne śniadanie w końcu dobiegło końca.


 Samantha?

Hangagog Salvadore



Od Samanthy do Colette

Kropla potu spłynęła mi po linii włosów, pobudzając i drażniąc moją i tak już rozpaloną skórę. Drżące dłonie mocniej zacisnęły się na tacce z jedzeniem. Cholera, to znowu się działo!
Mrugnęłam, a świat wokół się zmienił. Raz byłam na stołówce, otoczona jedzącymi i rozmawiającymi Servantami, a zaraz stałam po kolana w srebrzystej, niekończącej się wodzie. I w ciszy. Ona była najgorsza. Sprawiała, że czasami faktycznie nie wiedziałam, gdzie się znajduję.
Zacisnęłam usta i zmusiłam się do chwiejnego kroku. Stałam pośrodku pełnej sali i zaraz ktoś na pewno zauważy, że coś ze mną nie tak.
To stało się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować. Wizje uderzyły we mnie z pełną siłą, zostawiając po sobie strach, który o dziwo, dalej nie chciał mnie opuścić.
Wzrokiem podążyłam do głównej części jadalni, w pewne szczególne miejsce, i to był mój błąd. Moje oczy spotkały się ze spojrzeniem samego Diabła, który na chwilę przestał jeść, by przyjrzeć mi się z dziwną mieszanką podejrzliwości, niepokoju i rozbawienia. Moja stopa w czarnym glanie zawisła centymetr nad podłogą, gdy zastanawiałam się, czy on wie, co właśnie działo się w mojej głowie. Przecież tylko on był tam, gdzie ja...
Zalała mnie fala złości. To wszystko jego wina! Ja przeżywałam prawdziwe katusze, podczas gdy dla niego to tylko zabawa! Postawiłam kilka szybkich kroków, chcąc w ten sposób się wyładować, ale prawie natychmiast odkryłam, że to zły pomysł. Atak jeszcze nie minął, więc mocno zakręciło mi się w głowie. Ledwo dopadłam do najbliższego stolika, i z hukiem stawiając tackę na stole, bezsilnie opadłam na krzesło. Złapałam rękoma głowę, starając się zapobiec krzykowi. Tak bardzo bolała...
Nadal się trzęsąc, sięgnęłam po szklankę z wodą. Tylko jakimś cudem nie wylałam jej zawartości, w pięknym stylu zajmując miejsce na stołówce. Uważnie przyjrzałam się przezroczystej cieczy, zanim pociągnęłam pierwszy łyk. Była cudowna, zimna i orzeźwiająca, ale nie powstrzymała fal gorąca przechodzących przez moje ciało. Nie rozumiałam tego. Pierwszy raz atak paniki był tak długi i tak... trudny do opanowania.
Jednym haustem opróżniłam naczynie do końca i rozejrzałam się po sali. Lucyfer wesoło rozmawiał ze Starszymi, a pozostali Servanci robili... to co zawsze. Niektórzy wyglądali na zagubionych, jak ja, ale inni całkiem dobrze zgrywali się z nową rzeczywistością. Wychodziło na to, że nikt nie zauważył mojego... incydentu. Odetchnęłam z ulgą. Nie przeżyłabym, gdyby ktoś z nich dowiedział się o mojej słabości. Opanowanie i kontrola były jedynymi rzeczami, jakie trzymały mnie z dala od kompromitacji, a jeśli wyszłoby, że tak naprawdę są maską... byłabym spalona. Dosłownie.
Wszyscy musieli być twardzi, by tu przeżyć. Każdy musiał być silny na swój sposób. Ja też powinnam, chociaż nie było we mnie krzty odwagi, za to morze niepewności, które powiększało się wraz z każdym spędzonym tutaj dniem.
- Wszystko... wszystko w porządku?
Usłyszałam piskliwy głos i przeklęłam się w duchu. Więc jednak ktoś zauważył.
Powoli odwróciłam się do chudej, blondwłosej dziewczyny. Przyglądała mi się z niepokojem dużymi, zielonymi oczami, miętosząc w dłoniach skraj obszernej, szarej bluzy. Wyglądała, jakby ta sytuacja przytłoczyła ją, zupełnie tak, jak mnie.
Nagle zauważyłam, że dalej siedzę nienaturalnie pochylona nad blatem, mocno ściskając jego krawędź. Wyprostowałam się więc i zmierzyłam dziewczynę wzrokiem.
- Tak, dziękuję. - wymamrotałam, zdobywając się nawet na coś w rodzaju uśmiechu, choć miałam ochotę zacząć krzyczeć "Nie, nie, nic nie jest w porządku".


Colette?

sobota, 26 sierpnia 2017

Samantha Walker



Od Katfrin CD Christiana

Był wieczór, a raczej noc, ciemna przerażająca noc, w której wszystko było możliwe i przerażające. Każde drzewo przypomina innego demona – Alat był demonem chorób, Aeszman – jeden z siedmiu demonów, widziałam nawet samego Abaddon’a, który był władcą demonów (nazywany był demonem zła). Otrząsnęłam się z wizji demonów w drzewach i wsłuchałam się w piosenkę, która leciała ze słuchawek założonych na moje uszy, rytm muzyki zgrywał się z moim tempem biegu, nie za wolno, nie za szybko. Trenowałam wytrzymałość nie szybkość, tym zajmuje się w inne dni. Wyjęłam telefon i sprawdziłam ilość przebiegniętych kilometrów. Mój licznik wskazywał nie małą liczbę jednak nie zadowolił mnie ani trochę. To nie był mój rekord, a dziś zamierzałam go pobić i udowodnić samej sobie, że mogę wszystko. To co chcemy zawsze możemy zyskać, tak mówiłam moja matka.
- A dziś nie żyje – usłyszałam w swojej głowie. Zaczęłam wyginać szyje tak by moje kości oderwały się tak jak robimy to z kostkami palców. Wreszcie usłyszałam dwa pstryknięcia i wypuściłam parę z ust, było zimno i wilgotno, właśnie dlatego ona powstała. Zdjęłam słuchawki i spojrzałam w niebo pełne gwiazd i piękny duży księżyc. Dziś pełnia, którą kocham. Usłyszałam jak ktoś za mną nabiera powietrza, ciche kroki i dłoń na swoim ramieniu. Spojrzałam na ramie i zobaczyłam brudną, kościstą i w dodatku czarną dłoń, szpony które zamiast być koloru paznokci były pożółknięte, a pod nimi skrywał się bród, który pewnie był ziemią.

piątek, 25 sierpnia 2017

Od Ethian'a Cd. Key

*Bycie wiecznym bytem jest czasem dość przydatne, chociaż i tak znajdą się pewne minusy. Jednym z nich jest to, że musimy mieszkać w tym lesie. Nie starzejemy się, więc z czasem ludzie mogli by coś podejrzewać, a inni widzieli jak umieramy, więc powody nie byle jakie. W moim przypadku może by jeszcze uszło pomieszkać parę lat wśród ludzi, ale byłoby to dość problematyczne dla "Niego".*
Z myślenia wyrwał mnie budzik. Mimo iż był nastawiony na tą samą porę dzień w dzień, to zawsze budziłem się kilka minut wcześniej. Wstałem z łóżka i podszedłem spojrzeć w lustro zamontowane w drzwiach szafy. - Ciekawe ile jeszcze to potrwa. - wymruczałem drapiąc się po karku. Rozejrzałem się dookoła. Każdy szczegół do siebie pasował, wszystko dobrane idealnie. Ciekawe czy kiedyś mi się to znudzi. Ubrałem przyszykowane wcześniej ciuchy i wyszedłem na wspólny posiłek, który jakoś mnie nie cieszył. Dotarłem do wielkiej posiadłości nad jeziorem. Inni też zaczynali się już schodzić. Westchnąłem i szybko wszedłem do budynku. Skręciłem w drzwi od jadalni i usiadłem na rogu, z dala od Niego i by mieć jak najmniej osób wokół siebie. Zjedzone w cichej atmosferze, a przynajmniej kilka osób chyba tak chciało. Cztery, może pięć osób. Reszta rozmawiała pomiędzy sobą, jak i z nim. Najedzony do syta wyszedłem czekać na jedno z zadań, które przez długi czas muszę wypełniać. Nie przepadałem za zabijaniem i jeszcze takiego zadania nie wykonałem i nie miałem zamiaru, raz już odmówiłem i odmówię znów. Wolałem już zastraszać i odbierać haracze.

Od Katfrin Do Jacob'a

Poszłam do kuchni i zaparzyłam wodę, wsypałam kawy do kubka i wyjęłam lody z zamrażalki. Wiedziałam ile dokładnie trzeba było czekać na wrzątek. Zostało równo pięćdziesiąt trzy sekundy do zagotowania. Położyłam dłoń na blacie i zaczęłam stukać o niego czarnymi paznokciami tworząc tym samym rytm jednej z moich ulubionych piosenek. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden… czajnik wyłączył się i zaczęła lecieć gorąca para wodna, a ja wlałam od razu wodę do kubka zostawiając trochę miejsca. Wzięłam moje ulubione lody do kawy o smaku masła orzechowego i z pomocą łyżki włożyłam do naczynia magicznej zimnej i słodkiej jak lukier słodyczy. Gdy już nie było miejsca w kubku na nic odłożyłam wszystko na swoje miejsce. Wzięłam dodatkowo do napoju kilka truskawek i ruszyłam do swojego małego mieszkania. Weszłam po schodach do domku i od razu znalazłam się w salonie, w którym najwięcej miejsca zajmowało terrarium Drogon’a, który rzadko z niego korzystał. Ten pyton nie lubi siedzieć w zamknięciu dlatego często pełza po całym domu w poszukiwaniu myszy i innych ssaków, których nie powinien tutaj znaleźć. Jednak on pokłada wielkie nadzieje i nie poddaje się. W tym momencie właśnie zwalił wazon w moim pokoju, westchnęłam i odłożyłam kawę na stół od razu idąc do węża by nie pokaleczył się. Weszłam do pomieszczenia, pełno szkła i mój skarb na szafce, od razu podeszłam do niego i wzięłam tego wielkoluda, który ważył prawie tyle co ja i przeniosłam go do terrarium. Usiadłam na sofie i wzięłam do dłoni kubek z gorącą kawą. Upiłam łyk i sięgnęłam także po lekturę o tytule „To”. Jedna z moich ulubionych książek, kocham tego autora. W sumie… można powiedzieć, że w jakiś sposób jest podobny do mnie. Wyobraża sobie świat w inny sposób, na którym nie istnieją dobrzy i kochający siebie nawzajem ludzie tylko potwory. Choć w sumie… świat dzieli się na dwa gatunki ludzi. Pierwszy to ci, którzy przetrwają czyli myślący o swojej przyszłości i planujący każdy ruch, a drudzy to osoby, które żyją z dnia na dzień i uważają, że w każdej chwili mogą umrzeć więc trzeba się bawić. Tu jest ich błąd. Trzeba planować, każdy najmniejszy krok jaki chcesz zrobić. Przerzuciłam kartkę i czytałam dalej z zafascynowaniem. Inni pędzili by sprzątać wazon, który rozbił się w mojej sypialni, ale po co?

Kasandra Otis

czwartek, 24 sierpnia 2017

Od Key do Ethian'a

Kolejny dzień się właśnie rozpoczął. Promienie słońca delikatnie łuskały moją bladą twarz, pozostawiając przyjemne uczucie. Delikatnie wygięłam się w łuk, przewracając ciało na brzuch. Uniosłam delikatnie powieki i pozwoliłam im powoli się przyzwyczaić. Kiedy to już nastąpiło i swobodnie mogłam rozglądać się po pokoju, usiadłam na skraju łóżka. Wyciągnęłam ręce w górę, tak aby ciało również się obudziło. Następnie ruszyłam do łazienki, gdzie wykonałam poranną toaletę. Szybki prysznic natychmiast mnie orzeźwił i całkowicie pobudził. 
Teraz czekał mnie trudny wybór. Stałam przed szafą i uporczywie się w nią wpatrywałam. Musiałam dokładnie przeanalizować jaka kombinacja ubrań będzie dzisiaj pasowała mojemu stanu emocjonalnemu. Po paru minutach zdecydowałam ubrać krótkie spodenki z wysokim stanem i randomową koszulkę, każda z nich i tak była kruczoczarna. Na to zarzuciłam bluzę w wiadomym kolorze i glany. Było dość ciepło, aby wytrzymać w takim stroju.
Wychodząc z domku rzuciłam okiem na zegarek. Byłam nieco spóźniona na wspólne śniadanie, którego swoją drogą nienawidziłam. Nie rozumiałam do końca tej udawanej wspólnoty. W sumie to nie rozumiałam naprawdę wielu rzeczy… Ale po co to od razu rozpowszechniać?
Weszłam do sali cicho, jednak nie na tyle, aby przejść niezauważona. Spojrzałam na Lucyfera, który tylko dokładnie zbadał mnie wzrokiem. Kiedy nasze spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Na szczęście tylko mi się wydawało.  Zasiadłam z posiłkie

Od Christiana DO Katfrin

Czy ja muszę być jak większość? Czy ja muszę być bardzo posłusznym bytem? Owszem muszę, ale ja mam na to wyjebane. Jestem młody. A nie, przepraszam.. ja zmarłem młodo. Chcę się wyszaleć, chcę być choć raz jak typowy nastolatek, który chce wszystko. Pragnę wolności, mam dość spłacania długu, ale co ja mogę? Wykonuje zlecenia, owszem. W tym jestem nie zawodny, ale zawsze muszę się jeszcze zabawić. Potrzebuje, chociaż smaku alkoholu w ustach, choć doskonale wiem, o tym, że nie jestem w stanie się upić, dlatego też zawsze wygrywam zakłady, kto pierwszy padnie. Rozglądam się po pomieszczeniu, w którym się znajduję. Jasnoczerwone ściany, biała szafa oraz komoda. Puchaty szary dywan, dodatkowo zapalona mała lampka w kształcie zbliżonym do misia i łóżko, łóżko, w którym znajduje się ja oraz ona... dziewczyna o sporym biuście, rudych lekko falowanych włosach, pięknych piegach na twarzy i kilkoma tatuażami na jej skromnym ciele. Jest seksowna, nawet więcej niż seksowna, ona jest po prostu idealna. W końcu jak by taka nie była, to bym z nią nie był. Ma na imię Madison, ona twierdzi, że jest oczkiem w mej głowie, jednak grubo się myli. Dziewczyna służy mi jedynie jako zabawka, a na boku posiadam jeszcze z pięciu innych kochanków, nie licząc z iloma, był to tylko jednorazowy seks. Gładzę Madi po policzku i całuje w czoło, po czym wstaje, ubierając czarną koszulę, spodnie tego samego koloru i białe jak śnieg trampki. Wychodzę. Nie mam zamiaru spędzić tutaj kolejnej nocy, tyle jej wystarczy oraz mi, ja mam ważniejsze zajęcia na głowie niż mizianie się przez pół dnia..

Key Colonele

Katfrin Salvadore