poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Samanthy do Colette

Kropla potu spłynęła mi po linii włosów, pobudzając i drażniąc moją i tak już rozpaloną skórę. Drżące dłonie mocniej zacisnęły się na tacce z jedzeniem. Cholera, to znowu się działo!
Mrugnęłam, a świat wokół się zmienił. Raz byłam na stołówce, otoczona jedzącymi i rozmawiającymi Servantami, a zaraz stałam po kolana w srebrzystej, niekończącej się wodzie. I w ciszy. Ona była najgorsza. Sprawiała, że czasami faktycznie nie wiedziałam, gdzie się znajduję.
Zacisnęłam usta i zmusiłam się do chwiejnego kroku. Stałam pośrodku pełnej sali i zaraz ktoś na pewno zauważy, że coś ze mną nie tak.
To stało się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować. Wizje uderzyły we mnie z pełną siłą, zostawiając po sobie strach, który o dziwo, dalej nie chciał mnie opuścić.
Wzrokiem podążyłam do głównej części jadalni, w pewne szczególne miejsce, i to był mój błąd. Moje oczy spotkały się ze spojrzeniem samego Diabła, który na chwilę przestał jeść, by przyjrzeć mi się z dziwną mieszanką podejrzliwości, niepokoju i rozbawienia. Moja stopa w czarnym glanie zawisła centymetr nad podłogą, gdy zastanawiałam się, czy on wie, co właśnie działo się w mojej głowie. Przecież tylko on był tam, gdzie ja...
Zalała mnie fala złości. To wszystko jego wina! Ja przeżywałam prawdziwe katusze, podczas gdy dla niego to tylko zabawa! Postawiłam kilka szybkich kroków, chcąc w ten sposób się wyładować, ale prawie natychmiast odkryłam, że to zły pomysł. Atak jeszcze nie minął, więc mocno zakręciło mi się w głowie. Ledwo dopadłam do najbliższego stolika, i z hukiem stawiając tackę na stole, bezsilnie opadłam na krzesło. Złapałam rękoma głowę, starając się zapobiec krzykowi. Tak bardzo bolała...
Nadal się trzęsąc, sięgnęłam po szklankę z wodą. Tylko jakimś cudem nie wylałam jej zawartości, w pięknym stylu zajmując miejsce na stołówce. Uważnie przyjrzałam się przezroczystej cieczy, zanim pociągnęłam pierwszy łyk. Była cudowna, zimna i orzeźwiająca, ale nie powstrzymała fal gorąca przechodzących przez moje ciało. Nie rozumiałam tego. Pierwszy raz atak paniki był tak długi i tak... trudny do opanowania.
Jednym haustem opróżniłam naczynie do końca i rozejrzałam się po sali. Lucyfer wesoło rozmawiał ze Starszymi, a pozostali Servanci robili... to co zawsze. Niektórzy wyglądali na zagubionych, jak ja, ale inni całkiem dobrze zgrywali się z nową rzeczywistością. Wychodziło na to, że nikt nie zauważył mojego... incydentu. Odetchnęłam z ulgą. Nie przeżyłabym, gdyby ktoś z nich dowiedział się o mojej słabości. Opanowanie i kontrola były jedynymi rzeczami, jakie trzymały mnie z dala od kompromitacji, a jeśli wyszłoby, że tak naprawdę są maską... byłabym spalona. Dosłownie.
Wszyscy musieli być twardzi, by tu przeżyć. Każdy musiał być silny na swój sposób. Ja też powinnam, chociaż nie było we mnie krzty odwagi, za to morze niepewności, które powiększało się wraz z każdym spędzonym tutaj dniem.
- Wszystko... wszystko w porządku?
Usłyszałam piskliwy głos i przeklęłam się w duchu. Więc jednak ktoś zauważył.
Powoli odwróciłam się do chudej, blondwłosej dziewczyny. Przyglądała mi się z niepokojem dużymi, zielonymi oczami, miętosząc w dłoniach skraj obszernej, szarej bluzy. Wyglądała, jakby ta sytuacja przytłoczyła ją, zupełnie tak, jak mnie.
Nagle zauważyłam, że dalej siedzę nienaturalnie pochylona nad blatem, mocno ściskając jego krawędź. Wyprostowałam się więc i zmierzyłam dziewczynę wzrokiem.
- Tak, dziękuję. - wymamrotałam, zdobywając się nawet na coś w rodzaju uśmiechu, choć miałam ochotę zacząć krzyczeć "Nie, nie, nic nie jest w porządku".


Colette?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz