- A dziś nie żyje – usłyszałam w swojej głowie. Zaczęłam
wyginać szyje tak by moje kości oderwały się tak jak robimy to z kostkami
palców. Wreszcie usłyszałam dwa pstryknięcia i wypuściłam parę z ust, było
zimno i wilgotno, właśnie dlatego ona powstała. Zdjęłam słuchawki i spojrzałam
w niebo pełne gwiazd i piękny duży księżyc. Dziś pełnia, którą kocham.
Usłyszałam jak ktoś za mną nabiera powietrza, ciche kroki i dłoń na swoim ramieniu.
Spojrzałam na ramie i zobaczyłam brudną, kościstą i w dodatku czarną dłoń,
szpony które zamiast być koloru paznokci były pożółknięte, a pod nimi skrywał
się bród, który pewnie był ziemią.
Człowiek stojący za mną musiał coś kopać, bo
na jego dłoniach widać było też krew. Dokopał się do czegoś… czegoś twardego, a
to skrzywdziło jego dłoń. Wyczułam woń stęchlizny i dymu, nie tylko z
papierosów ale także zapach palonego ciała. Czułam to wszystko… nie był sam,
było ich więcej. Dużo więcej. Czułam się otoczona, jak w pułapce, zamknięta,
jak jakieś zwierzę. Ale niebezpieczne zwierzę. Pomyliliście drzwi do
bezbronnych ludzi. Życzę miłej śmierci. Krótkiej… choć od kiedy ja lubię
zabijać powoli? No właśnie… to dobre pytanie.
Wzięłam głęboki wdech tej słodkiej woni krwi, spalonego
ciała i mojego kochanego dymu i odwróciłam się do tyłu. Jak zawsze (a raczej
prawie zawsze) ku*wa nikogo tam nie było. Jednak po chwili usłyszałam klakson i
pisk opon. Samochód zahamował tuż przede mną. Spojrzałam w oczy przerażonego kierowcy,
wyrażały nie tylko strach ale i ulgę. No tak nie spędzi dziś nocy w
komisariacie, odjedzie spokojnie do swojego domu, swojej pięknej żony i
gromadki dzieci, dla których żyje. Ludzie są dziwni, niewielka ich ilość żyje
dla siebie, wolą być tutaj tylko dla innych. Nieraz to nie oni sami trzymają
się przy życiu tylko bliska osoba. Prychnęłam i założyłam słuchawki, wsłuchałam
się chwilę w piosenkę i znów zaczęłam biec, łapiąc po chwili rytm muzyki. Po
około godzinie zaczęło padać, mimo iż bardzo lubiłam biegać w deszcze to
ostatnio cały czas kaszlę i mam mały problem z gardłem dlatego lepiej bym wróciła
do domu. Zanim jednak dobiegnę do naszego jakże pięknego miejsca zamieszkania
minie trzydzieści cztery minuty. Westchnęłam i skierowałam się w stronę pięknego
lasku, którego kurwa nienawidzę. Dobrze, że jest tam chociaż zasięg. Westchnęłam
i wsłuchałam się w piosenkę przyspieszyłam tępo biegu.
~~~~**~~~~
Nie dość, że wpadłam na jakiegoś chujka, który jebał kotem z
kilometra to jeszcze na mnie klnie! No na mnie kurwa!
- Jak łazisz kurwa?! – słyszę od niego.
- Spierdalaj! – warczę na niego i już czuję jak kręci mi się
w nosie… zaraz będę kichać.
- Bo się byle dziewczynki przestraszę - śmieje się chłopak
jednak ja go nie słucham.
- Walpsiik! – wydaje z siebie kichając. Zawsze zastanawiałam
się czemu nie można kichać z otwartymi oczami… Słyszę jak chłopak zaczyna się śmiać,
a ja mam ochotę mu przyjebać.
- Na chorobę – syczy z uśmiechem upośledzonego dziecka z
szpitala psychiatrycznego, które właśnie z niego uciekło bo kurwa Lucek mu kazał.
- Na chuja nie na chorobę. Radzę Ci spierdalać, nie
odpowiadam za siebie – powiedziałam i znów kichnęłam co zamiast straszne było
śmieszne. Chłopak zaśmiał się głośniej, a ja powoli przygotowywałam dłonie do
uderzenia, dając mu czas na zastanowienie i przemyślenie decyzji, która
zniszczy mu życie. Ten jednak dalej się śmiał więc uśmiechnęłam się słodko
przechylając delikatnie głowę na lewo i zatrzepotałam kilka razy rzęsami i
przypierdoliłam mu lewym sierpowym, spodziewałam się, że się obroni. Chłopak
zdziwiony moim zachowaniem złapał moją dłoń i wpadł w większy śmiech, który
mimo to nie trwał długo gdyż moja noga trafiła go w brzuch, chłopak wypierdolił
się do tyłu upadając na błoto.
. Nachyliłam się nad nim udając zdziwienie.
- O kurwa… wyjebałeś się – powiedziałam i poprawiłam włosy
zaczesując je dłonią do tyłu. Widziałam złość w oczach chłopaka jednak nie
ruszało mnie to. Na jego ustach jednak znów pojawił się ten uśmiech, którego
już nienawidziłam, zwiastował on coś typu: Jestem lepszy, a ty masz nie
podskakiwać.
- Czyżbym cię wkurwił? – zapytał chłopak. O jeziu… czyżby to
miało sprawić bym nie wiedziała co odpowiedzieć? O boziu… pomylił się kurwa.
- Fakt. Wkurwiłeś mnie, ale już jest okey – odpowiedziałam i
puściłam oczko. Wyciągnęłam w jego stronę dłoń chcąc mu pomóc wstać. Spojrzał
na mnie zdziwiony i nie przyjął pomocy. Myślisz, że to sprawi, iż nie pogrążę cię
bardziej? Mylisz się kotku. Gdy chłopak wstawał podcięłam mu nogi i tym razem
upadł na twarz, leżał chwilę pewnie zdziwiony jednak kilka sekund potem
podniósł się i otrzepał błoto z twarzy. Wybuchłam śmiechem kiedy zobaczyłam jak
pluje ziemią, a on chciał zabić mnie wzrokiem.
- Przyjmij choć teraz moją pomoc – powiedziałam i podeszłam
do niego i zaczęłam wyjmować mu z włosów liście, gałązki, a nawet jednego
robaka! Chłopak był zdziwiony moim zachowaniem, wiedziałam, że tak będzie
dlatego to zrobiłam. Lubię zadziwiać ludzi. Gdy już oczyściłam go z różnych
dziwnych rzeczy odsunęłam się od niego o krok i spojrzałam swoimi zielonymi
oczami, które wyrażały obojętność w jego niebieskie. Dalej był zdziwiony,
zobaczyłam, że po jego czole spływa strużka krwi.
- Choć opatrzę ci rany – rzekłam i ruszyłam w stronę swojego
domku, nie słyszałam żeby chłopak szedł za mną.
- Czyżbyś ty była miła? – usłyszałam nie tylko to, podbiegł
do mnie i zrównał się ze mną. Nie patrzyłam na niego po prostu prychnęłam. Już
nie kręciło mi się w nosie gdyż sierść kota zmieszała już się z zapachem błota,
którym chłopak był cały umazany.
- Nie. Idź do siebie umyj się, nie wpuszczę cię takiego do
domu. A jeśli nie będziesz umiał powstrzymać krwawienia przyjdź. Znam się na
ranach i ci pomogę – rzekłam i ujrzałam już swój domek. Zaczęłam wchodzić po
schodach i bez słowa weszłam do budynku zostawiając znów zdziwionego chłopaka
na deszczu.
Christian
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz