sobota, 30 września 2017

Od Yumi Do Ethian'a

Kiedyś nienawidziłam nowych miejsc. Wolałam zdecydowanie zachowanie tej stabilności w postaci posiadania domu w jednym miejscu. Podróże były świetne, ale czyż nie najlepszy był moment powrotu do własnego gniazdka? Miejsca gdzie mimo wszystko zawsze można było wrócić.
Tak jednak było kiedyś, spory kawał czasu. Już zapomniałam jak to jest mieć takie miejsce. Moje życie polegało na ciągłym przemieszczaniu się.
A teraz znów musiałam się zaaklimatyzować na dłużej. Nie do końca mi się to podobało. Tym bardziej, że nie będę tu sama. Mnóstwo nowych współlokatorów co już jest wielkim powodem mojego niezadowolenia.
Tak czy inaczej nie mogłam zawrócić. Nie gdy zawarłam z Nim umowę. Tak więc w tej chwili wchodziłam na teren gdzie znajdowały się mieszkania.
Poprawiłam torbę sportową przewieszoną przez ramię i rozejrzałam się podziwiając wniesione na drzewach budowle. W sumie nie spodziewałam się czegoś takiego. Mieszkanie w dziczy ale jednak nie do końca. Może nie będzie tu tak nudno?
Szczeknięcie sprowadziło mnie na ziemię. Spojrzałam od razu na stojącego przy mnie zwierzaka. Widziałam po jego delikatnym machaniu ogonem, że podoba mu się tutaj. No, dla zwierzęcia takie miejsce to był raj w przeciwieństwie to miejskiego hałasu.
-Tak wiem, już idziemy – mruknęłam o niego i ruszyłam znów przed siebie przypominając sobie trasę, którą podał mi On. Miałam o tyle dobrą pamięć, że już po paru minutach stałam przed drzwiami swojego nowego mieszkania.
Czas się nieco zadomowić.

~

czwartek, 21 września 2017

Yumi Naomi Asakura

Od Katfrin CD Samanthy



Spojrzałam na dziewczynę, której włosy były już związane w kitkę tak jak moje.
- Katfrin Salvadore. Mów mi Silma – powiedziałam jedynie i spojrzałam na Starszą czekając aż da nam sygnał, że możemy iść. Ta jednak spojrzała na moją towarzyszkę i skinęła jej głową, ta wywróciła oczami i zrobiła ten sam gest.
- Potrzebujemy danych tego kutasa i wyruszamy – powiedziałam jedynie i odwróciłam się by podejść do stolika za mną, na którym leżało mnóstwo rozwalonych papierów. Zdążyłam przeczytać już wszystko, ale nie mogę zapamiętać tego  piekielnego adresu. Chyba pójdę na łatwiznę… wyjęłam telefon z kieszeni i szybko zrobiłam zdjęcie. Schowałam smartfona na miejsce i spojrzałam na Sam, która właśnie kończyła czytać. Skierowała na mnie spojrzenie.

Od Ethiana Cd. Aizrel

Jeszcze raz przeleciałem wzrokiem od stóp aż po głowę rudowłosej. Uniosłem brew ze zdziwienia. Ja mam kogoś gdzieś zaprowadzić? Kogoś kogo nawet nie znam? Nikt mi nie będzie rozkazywał.
-Głuchy jesteś? Zaprowadź mnie do niego. - przekrzywiła głowę. Zaśmiałem się pod nosem. Na twarzy rudowłosej pojawił się grymas. -I z czego tak się śmiejesz? - dodała.
-Z tego, że rozkazujesz nieznanej Ci osobie.
-I co z tego? Zaprowadzisz mnie w końcu?
-Nie, nie wykonuję Twoich rozkazów. - wyminąłem dziewczynę i poszedłem dalej. Odwróciła za mną głowę i patrzyła ze zdziwieniem. Takie jest życie, nie będę robił za sługusa. Kobieta oburzona najprawdopodobniej moim zachowaniem ruszyła za mną z wściekła miną. Chce, to niech idzie, ja jej nigdzie nie zaprowadzę. Niech znajdzie innego leszcza do tego. Pewnie pomyślała, że jak za mną pójdzie, to się zlituje.Po kilku minutach chodzenia za mną postanowiła zrównać krok.

wtorek, 19 września 2017

Od Nicolasa Do Hangagog'a

Z głośnym warkotem wjechałem do wskazanego mi wcześniej budynku. Miał on pełnić rolę garażu dla mojej ukochanej maszyny, z którą aż nie chciało mi się rozstawać. Lubiłem spędzać noce na jeździe po mieście. Takie przejażdżki są nieporównywalne do tych dziennych. Niestety na obecną chwilę muszę przerwać swoje zwyczaje, wszystko czego sobie życzy On.
Wyłączyłem silnik i niechętnie zsunąłem się z pojazdu by stanąć na równe nogi. Ściągnąłem z głowy kask by następnie zawiesić go na rączce od kierownicy. Drugą ręką poprawiłem sportową torbę przewieszoną przez ramię i dopiero wtedy mogłem ruszyć do wyjścia z tego słabo oświetlonego pomieszczenia.
Nie do końca byłem pewien gdzie mam iść, nawet jeśli byłem już po rozmowie z Nim. Po prostu postanowiłem sobie radzić samemu i może tak wyszło, że nie do końca go słuchałem? Albo coś innego przykuło wtedy moją uwagę? Pies wie…nie pamiętam w sumie.
Wiedziałem jedynie, że gdzieś w kompleksie tych drewnianych mieszkań znajdowało się też miejsce dla mnie. Cóż, nie miałem zielonego pojęcia jak rozpoznać ten właściwy budynek, ale musiałem wziąć się do działania. Miałem ochotę walnąć się na łóżko i zwyczajnie odpocząć, a jeszcze przed tym zapalić. O tak, to ostatnie zdecydowanie musi znaleźć się na pierwszym miejscu.
Nie zamierzając stać jak słup przez resztę czasu ruszyłem przed siebie. Najłatwiej będzie kogoś zapytać, czyż nie? Dlatego też ruszyłem na poszukiwania kogolwiek.
~
Z początku myślałem, że to dość mały obszar, ale gdy już kręciłem się po nim od jakiegoś czasu śmiało mogłem rzec iż można się tu zgubić.
Moim aktem desperacji miało być zapukanie do którychkolwiek drzwi z nadzieją, że osobnik, który się pojawi przede mną naprowadzi mnie na dobrą drogę. Właściwie to chciałem akurat to odwlec, ale chęć zapalenia i skorzystania z cholernej toalety sprawiła, że musiałem zmienić swoje plany.
Właśnie w taki oto sposób stałem teraz pod drzwiami do pierwszego, najbliższego mieszkania. Nie wiedziałem kogo mogę spotkać po drugiej stronie tej drewnianej zapory ale i tak zaryzykowałem. W końcu kiedyś i tak bym pewnie poznał innych mieszkańców owego miejsca
Zapukałem. Może niezbyt delikatnie, ale to dlatego by dobrze mnie usłyszano!
Musiałem odczekać dobrą chwilę. Nieznajomy osobnik niezbyt się śpieszył, ale zdążył jeszcze przynajmniej otworzyć przed moim wycofaniem się.
Westchnąłem z ulgi słysząc ten charakterystyczny skrzyp otwieranych drzwi i uniosłem głowę by przyjrzeć się postaci stojącej naprzeciw mnie. Pierwszym co mi się rzuciło w oczy były zielonkawe, cholernie przyciągające uwagę tęczówki. Dopiero później spostrzegłem, że te dość ciekawe oczy należały do wysokiego, dość postawnego mężczyzny. Trzeba przyznać, że bardzo przystojnego mężczyzny.
-Czy mogę liczyć na pomoc? – to było pierwsze co wyszło z moich ust. No tak, gdzie tam maniery, jakieś powitanie, wyjaśnienie. Prosto z mostu, świetnie zaczynam, jak zawsze.

Hangagog ? 

Od Leonarda Do Sam

Cały dzisiejszy dzień pada, więc czuję się jak przejechany walcem drogowym. Nie mam ochoty na nic, przez co siedzę w domu przez cały ten czas i zastanawiam się, co bym mógł ze sobą zrobić, gdyż zaraz dostanę tutaj na głowę.
Pierdolę, to i ubieram bluzę oraz trampki, po czym wychodzę, zaciągając kaptur i kieruje się w stronę baru. Jest to najrozsądniejszy pomysł.
Ruszając przed siebie, rozmyślałem o poprzednim życiu. Mogłem mieć rodzinę, z którą byłbym szczęśliwy. Trzeba było nie ratować tego chłopca, ale nie. Musiało się we mnie jakieś dobro wtedy odezwać. Miałbym teraz te swoje czterdzieści cztery lata i cieszyłbym się z życia, a teraz?
Mieszkam w lesie i morduje. Tak, dobry człowiek zmuszony do mordowana niewinnych, to właśnie ja.
Gdy się pojawiam przy ofiarach, widzę ten strach w oczach. Nikt nigdy nie wie, jaka czeka go kara za życie, a ja jestem nieobliczalny. Zarzynam ludzi jak świni, ewentualnie łamię kark, ale to w niektórych przypadkach.
Po dłuższym czasie wędrówki dotarłem na miejsce. Zrzuciłem z głowy kaptur i udałem się w kierunku stołka barowego, gdzie Bill bez większych pytań, zaczął robić mi drinka, którego zawsze zamawiam.
Nie jest to jakiś wielce wielki wynalazek, gdyż Whisky z Colą każdy zna. Siadając przy barze, zauważam dziewczynę. Siedzi już tutaj dobre dwie godziny, bo w takim stanie to ja człowieka nie widziałem. Gdy zamawia kolejnego drinka, myli paragon z pieniędzmi. Oj laska poszła po bandzie.
Dziewczyna w oczekiwaniu na trunek położyła głowę na blacie, przeczesując włosy dłonią.
- Nie musisz wycierać tego blatu. Sądzę, że Bill zrobi to po zakończeniu zmiany - nie mogłem się powstrzymać. Dodatkowo byłem święcie przekonany, że dziewczyna mi nie odpowie, ale jednak się pomyliłem. Podniosła się lekko i zmierzyła mnie wzrokiem. Jeśli mnie dokładnie przeskanowała, to zapewne doczepi się do łydki.
- Myślisz, że jesteś śmieszny, Cyborgu? - fakt zabolało, ale czym ja się kurwa przejmuje? Nachyliłem się i chwyciłem jej kosmyk włosów, zakładając go za ucho.
- Myślisz, że jesteś taka odważna dziewczynko, siedząc tutaj i zalewając się w trupa? - po moich słowach barman ustawił drinka przed dziewczyną.
- Nie jestem odważna... jestem mordercą - rzekła, a ja zmarszczyłem brwi.
Co ona bredzi? Niech jeszcze się wszystkim wygada, że my kiedyś już umarliśmy.
Dziewczyna dopiła swój trunek i zamierzała opuścić lokal, jednak jej to nie wyszło.
W pierwszej chwili chciałem się śmiać, ale stwierdziłem, że to będzie już zbyt chamskie z mojej strony.
Teraz następuje pytanie.. czy ona sobie coś zrobiła?
Bill zajrzał zza baru, patrząc na leżącą dziewczynę.
- W takim stanie widzę ją pierwszy raz - rzekł cicho, a ja uśmiechnąłem się pod nosem i ukucnąłem obok niej.
- Teraz to zamordujesz tylko oddechem - po tych słowach podniosłem ją do pozycji siedzącej i spojrzałem na jej twarz, sprawdzając, czy sobie czegoś nie złamała. Nie zauważyłem żadnych uszczerbków, więc jest dobrze.
- Chodź, odprowadzę cię, bo daleko nie zajdziesz w takim stanie.
Dziewczyna spojrzała na mnie nietomnie, a ja podnosząc ją, wiedziałem, że będę musiał ją ciągnąć.
***
Po którymś większym metrze, wziąłem ją na ręce, gdyż tak było mi wygodniej.
Dochodząc na miejsce, ona ledwo podała mi klucze do swojego mieszkania.
Zdążyłem ją postawić na podłodze, po wejściu do jej skromnej chatki, a ta wbiegła do toalety jak torpeda.
Pokręciłem głową i rzuciłem jej klucze na szafkę, po czym wszedłem do łazienki, gdyż nie zamknęła za sobą drzwi. Zebrałem jej włosy i przykucnąłem przy niej.
- To żeś się załatwiła...
Przez kolejne kilka minut nie słyszałem odpowiedzi, tylko odgłosy wymiotującej osoby, ale gdy skończyła, to się odezwała cicho..

Sam? Zabij mnie za okres czekania ;-;

Nicolas Michael Cole


Od Aizrel do Ethian'a

Szlag. To chyba jedno z lżejszych słów, jakie byłam w stanie teraz wypowiedzieć. Cała się gotowałam, bo Jegomość stwierdził, że nie powinnam się samotnie szlajać i mordować. No a ja, jako ta głupia, go posłuchałam. Już prędzej mogłam szczeznąć jak ten pies i nie szukać tej cholernej zemsty. Ale nie. Bo po co. Wściekła na siebie i wszystko dookoła, kopnęłam leżący przede mną kamyk. Niestety los i wszystko inne postanowiły się na mnie uwziąć, ponieważ ani nie trafiłam w kamień, ani tym bardziej nie utrzymałam równowagi, co poskutkowało piękną glebą na środku leśnej ścieżki.
- Nosz... - już miałam się wydrzeć, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Nie teraz. Nie w tej okolicy. - Chyba nie chcesz, żeby cię zauważyli od razu, co? - mruknęłam do siebie, przy okazji podnosząc się i otrzepując.
Poprawiłam jedyny plecak, jaki miałam ze sobą, po czym ruszyłam dalej.
- Przenieś się do wspólnoty, mówili - mamrotałam pod nosem. - Nawiąż kontakt z podobnymi do siebie, mówili... Będzie fajnie, mówili. DUPA A NIE FAJNIE! - coś we mnie pękło, przez co ostatnie zdanie było wrzaskiem, nie szeptem.
No cóż, ptaki przynajmniej się poruszają i nie przytyją. Jak to dobrze jest dbać o naturę!
- I co się tak wydzierasz? - za sobą usłyszałam męski, nieco ochrypły głos.
Wzdrygnęłam się i od razu odwróciłam w stronę, z której dobiegał dźwięk. Przed sobą zobaczyłam wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Uniosłam głowę, by spojrzeć w jego piwne oczy i prychnęłam cicho.
- Jeszcze mi powiedz, że nie wolno - powiedziałam wyzywająco.
Ciemnowłosy skrzywił się delikatnie, ale nie odpowiedział. Już wiedziałam, że nie łatwo będzie go podpuścić. Cofnęłam się nieco, zwiększając przy tym odległość między nami. Tym razem uniósł brew i uważnie mi się przyjrzał. Nie odezwał się, więc stwierdziłam, że ja to zrobię.
- Jesteś servantem, zgadza się? - po raz kolejny spojrzałam w jego piwne oczy.
Wiedział, że nie ma co kłamać, więc po prostu kiwnął głową.
- To weź mnie zaprowadź do Lucka, bo nie wytrzymam.

Wiem, że krótko, przepraszam ;-; Ethian?

poniedziałek, 18 września 2017

Od Samanty do Derek'a

Wiatr poruszał monotonnie żarówką, w prawo i w lewo, w prawo i w lewo... Skupiłam się na jej ruchach i szumie przeciągu, byle nie czuć bólu... nie czuć już bólu.
Bolało mnie jak diabli, ale nie mogłam się ruszyć. Jakby ktoś napełnił moje kości ołowiem, trzymającym mnie na ziemi. Przymknęłam oczy, ponownie, i wsłuchałam się w ciszę, mój oddech i skrzypienie drewna.
Kiedy je otworzyłam, nic się nie zmieniło. Żarówka wisząca na ostatnim kablu z sufitu, oświetlała brudno pomarańczowe ściany.
Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jestem ani kim jestem. Panika kotłowała się w moim gardle, chciała znaleźć ujście w postaci krzyku, ale nie pozwoliłam jej na to. Musiałam być przytomna.
Z wielkim trudem obróciłam głowę w prawo. Przed sobą widziałam jakiś mebel, i... kałużę ciemnoczerwonej krwi.
Rozejrzałam się dokładniej. Krew była wszędzie, na brzydkiej, szarej sofie, ścianie, panelach i... wypływała ze mnie.
Kiedy sobie to uświadomiłam, mój brzuch wybuchł niespodziewanym bólem, co najmniej dwa razy silniejszym niż dotychczas. W końcu zaczęłam krzyczeć. Nikogo nie wołałam, z mojego gardła wydobywał się pierwotny, bardzo głośny dźwięk cierpienia, taki, że aż dzwoniło mi w uszach. Osłabiona bólem, skończyłam po niespełna minucie, dławiąc się płaczem i pojękując cicho. Z oddali dobiegło mnie jedynie miauczenie kotów.


Gwałtownie usiadłam na łóżku, kopiąc pościel i wrzeszcząc wniebogłosy. Cud, że nikt ze mną nie mieszkał, bo chyba ta osoba z miejsca by mnie zabiła. Natychmiast przyłożyłam dłoń do brzucha, czując tępy ból. Opanowałam się jednak, widząc kilka kropelek czerwieni na białej pościeli i z miejsca poczułam irytację. Kobieca klątwa najwyraźniej dosięgła mnie nawet po śmierci.
Ziewnęłam, zerkając na zegarek. Było wpół do pierwszej w nocy. Nie dziwne, że miałam koszmary, skoro poszłam spać po południu. Znowu.
Zimny dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. Coś było bardzo nie w porządku. Jeszcze nigdy nie miałam tak.. wyrazistego snu. Tak prawdziwego.
Niechętnie poszłam do łazienki, by się ogarnąć. Może mój organizm ostrzegał mnie w ten sposób przed czerwonym przypływem? A może miałam podświadomy lęk przed okresem? Szkoda, że Lucyfer nie ma tu pod ręką jakiegoś ginekologa. A może psychologa? Nie miałam pojęcia, który by temu zaradził.
Wróciłam do sypialni i rzuciłam się na kołdrę. Po paru cennych minutach wpatrywania się w sufit doszłam do wniosku, że ze spania nici. Cholerna hemoglobina.
Naciągnęłam czarne dżinsy, szarą koszulkę z logo jakiejś drużyny uniwersyteckiej i na nią narzuciłam bluzę z kapturem. Na zewnątrz nieco kropiło i choć woda mi nie przeszkadzała, nie lubiłam być mokra.
W miarę cicho przeszłam po drewnianej kładce i zeskoczyłam na miękką trawę. Niech sobie Lucyfer mówi, co chce, ale dzisiejszej nocy nie zamierzałam spędzić w tym szałasie.
Skierowałam się na ledwo wydeptaną ścieżkę między drzewami. Księżyc w pełni świecił dziś bardzo jasno, więc większość wokół widziałam bez problemu. Rozmyślałam o koszmarze, który mi się przyśnił. Nie mogłam tak żyć. W wiecznym strachu, nękana snami, widzeniami. Musiałam coś z tym zrobić, cokolwiek, bo inaczej oszaleję. Prędzej, czy później.
Dotarłam do miejsca, w którym ścieżynka się kończyła, a zaczynał gęsty las. Znów szłam do przyczepy, nawet o niej nie myśląc. I dobrze. Zdałam sobie sprawę, że tylko tam czuję się jak w domu. O tym miejscu i drodze do niego wiedziałam tylko ja. To było takie moje prywatne sanktuarium.
Usłyszałam trzask gałązki za mną zbyt późno, by się schować. Wiedziałam już, że mam intruza za plecami, zanim się odezwał.
- Dokąd to?
Zesztywniałam i przymknęłam oczy. Dlaczego akurat dzisiaj? Znałam ten głos, gruby i nieznoszący sprzeciwu, który czasami rozlegał się w jadalni. To był jeden ze Starszych. Daniel? Dorian? W każdym razie dość nieprzyjemny typ.
Odwróciłam się, powoli wydychając powietrze. Raz kozie śmierć. Przede mną, niczym góra lodowa stał postawny mężczyzna z zaplecionymi na piersi ramionami i zaciętym wyrazem twarzy. Musiałam odchylić głowę, by spojrzeć mu w oczy. Tak sobie myślałam, że chyba już wolałabym spotkać w tym ciemnym lesie Rosalie.
Tymczasem Dory uniósł krzaczastą brew w geście zdziwienia. Przypomniałam sobie, że przecież czeka na odpowiedź.
- Yyy... na spacer?
Niemal od razu wymierzyłam sobie duchowego facepalma. Teraz na pewno wyglądałam na winną. Chwila... Jestem winna? Mam kłopoty?
Dave uwierzył w moją odpowiedź - pytanie chyba jeszcze mniej niż ja. Pochylił się i zmierzył mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Na spacer? - powtórzył pogardliwym tonem - O tej porze?
Spanikowałam. Mogłam wymyślić tysiąc wymówek, ale niestety do głosu doszedł mój przewrażliwiony instynkt przetrwania, który pełnym tchem wrzeszczał: "Wiej!". Więc zwiałam.
Starszy coś za mną wołał, jednak nie zatrzymałam się. Po chwili rzucił się za mną, ale nie miał szans. Wyprzedzałam go o kilkanaście metrów, poza tym byłam mniejsza, więc zwinniejsza i szybsza. Bez trudu omijałam drzewa, uchylałam się przed gałęziami i przeskakiwałam korzenie.
W pewnym momencie jednak grunt dosłownie uciekł mi spod stóp. W euforii ucieczki nie zauważyłam spadku przede sobą i niczym kłoda sturlałam się na sam dół.
Zamknęłam oczy i przez kilka minut leżałam spokojnie na plecach, nasłuchując. Mężczyzna najwyraźniej odpuścił sobie pogoń, więc powoli wstałam i otrzepałam się z liści. Czułam się nadzwyczaj dobrze. Jakbym znów zaczęła żyć, od chwili, gdy umarłam. Nawet brzuch przestał mi dokuczać. Chyba powinnam częściej biegać.
Wyszłam na małą polankę i westchnęłam. Nie miałam ochoty szukać mojej przyczepy po tym pościgu, zatem czekała mnie długa droga do szałasu. Kopnęłam kamień i zaczęłam się wspinać z powrotem na małą górkę, w innym miejscu. Miałam nadzieję, że Starszy nie będzie mnie pamiętał, lub chociaż szukał. Chyba spałam, gdy Lucyfer tłumaczył zasady. Obowiązują  jakieś kary za wymknięcie się w nocy z obozowiska? Nie byłam pewna, ale jedno wiedziałam: nie chciałam się znów natknąć na tego typa.


Derek?

sobota, 9 września 2017

Od Ethian'a Cd. Key

Uniosłem głowę i spojrzałem w kierunku, z którego dobiegł damski głos. Stała przede mną rudowłosa piękność. Po ubiorze stwierdziłem, że biegała.
-Możesz powtórzyć? - zapytałem przecierając brodę.
-Czy często szanowny Pan wpatruję się w ziemie? - w tym "pan" dało się wyczuć sarkazm.
-Nie często, zazwyczaj tylko jak wracam nad ranem. - zacząłem ziewać.
-Mogłeś tak nie flirtować w tym klubie.
-Więc to byłaś ty? Nawet dobrze Ci się nie przypatrzałem wczoraj, lecz wiedziałem, że osoba z klubu i ta goniąca to jedna i ta sama osoba. - spuściłem znów głowę. Zobaczyłem tylko jak para nóg lekko się zbliżyła.
-Detektywem to raczej nie będziesz.
-Wybacz, ale po tak zarwanej nocy ciężko łączyć fakty, ostatni raz biorę takie zadanie.
-Więc tamta laska to był twój cel?
-Po części, musiałem jakoś odwrócić od siebie uwagę i wtopić się w tłum. - przetarłem dłońmi twarz.
-Pewnie kogoś zabiłeś. - usłyszałem jak siadła obok.
-Nie, nie bawię się w zabijanie.
-Dlaczego?
-To historia nie na ten moment.
-A na jaki?
-Na taki jak zasłużysz, a teraz wybacz idę szybko zjeść te śniadanie z "nim" i spać, dzisiaj nic nie wykonuje. - wstałem i zabrałem się do posiadłości nad jeziorem. usłyszałem kroki doganiające mnie.
-To w takim razie idę z Tobą, też tam muszę być.
-Rób jak chcesz. - wydukałem ziewając.

poniedziałek, 4 września 2017

Od Key CD. Ethian'a

Zaśmiałam się pusto, patrząc na odchodzącego mężczyznę. Moje emocje powoli się uspakajały, a puls wracał do odpowiedniej prędkości.
- Amatora to ty masz w spodniach, lamusie! – krzyknęłam za nim, również udając się w swoją stronę. Byłam zawiedziona, że nie udało mi się osiągnąć celu. Coś mi jednak nie grało w całej tej sytuacji. Okolica była zbyt cicha, a kobieta, która uciekała – zbyt wystraszona. Przez pewien moment wydawało mi się, że ten strach jest tylko grą.

Hailey Harriet O'Conner


niedziela, 3 września 2017

Od Samanthy do Leonarda

Bar powoli się wyludniał, ale ja nie chciałam jeszcze wychodzić. Postawiłam sobie za punkt honoru dzisiejszego wieczoru, że zostanę w tej spelunie do ostatniego klienta. Lub dopóki mnie nie wyrzucą.
Pociągnęłam ostatni łyk ze szklanki i z hukiem postawiłam ją na blacie przed barmanem. Mężczyzna na taborecie obok się skrzywił.
- Dolej mi, Bill. - rzuciłam, bardzo ostrożnie popychając naczynie w stronę krawędzi. W głowie już nieco mi się kręciło, a nie chciałam mieć na sumieniu kolejnej zbitej szklanki. No i na rachunku.
Bill zerknął na mnie przelotnie, zajęty pucowaniem kufla po piwie.
- Idź do domu, Sam. Nie masz już pieniędzy.
- Nieprawda.
Sięgnęłam do kieszeni kurtki i wyciągnęłam portfel. Starannie wyjęłam ze środka dziesięć dolców, po czym dumnie położyłam przed barmanem. Ten wpatrywał się we mnie z irytacją.
- To paragon.
Odwróciłam się do mężczyzny obok, który to powiedział. Wpatrywał się we mnie obojętnie, z łokciem opartym o stół. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, wymacałam papier i przybliżyłam do oczu. Nie widziałam zbyt dobrze tych małych cyferek, ale niewykluczone, że mógł mieć rację.
- Fakt.
Ponownie zwróciłam się w stronę Billa, z niejakim trudem znalazłam w portfelu kieszonkę na drobne, otworzyłam ją i wysypałam zawartość na blat. Próbowałam je policzyć, niestety bezskutecznie. Za szybko latały. Było ich sześć, czy dwanaście?
Nieoczekiwanie z opresji uratował mnie barman, po prostu zagarniając wszystkie monety. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
- Dzięki, Bill. Wiedziałam, że mnie lubisz.
Skrzywił się, zaczynając przygotowania do kolejnego drinka.
- Ostatni raz.
W oczekiwaniu na kolejną dawkę alkoholu, położyłam głowę na stole i przeczesałam włosy palcami.
- Nie musisz wycierać tego blatu. Sądzę, że Bill zrobi to po zakończeniu zmiany.
Jak przez wodę dotarł do mnie głos nieznajomego, no i parsknięcie barmana. Podniosłam się nieco i zmierzyłam wzrokiem mężczyznę.
Był to potężny, umięśniony brunet, ręce miał całe pokryte tatuażami. Wydawało mi się, że gdzieś go już widziałam, więc pewnie był Servantem. Ech. Cały czas na nich trafiałam, gdziekolwiek poszłam.
W pijackim amoku stwierdziłam, że wyglądał nawet nieźle, ale i tak był za stary. Zauważyłam jeszcze coś ciekawego, a mianowicie, że zamiast prawej łydki, miał... metalowe coś. Sam przyglądał mi się z mieszaniną rozbawienia i czymś w rodzaju odrazy, więc postanowiłam się zabawić.
- Myślisz, że jesteś śmieszny, Cyborgu?
Musiało go to trochę zaboleć, bo uśmiech zniknął z jego twarzy. Za to jego pewność siebie miała się jak najlepiej. Pochylił się i chwycił kosmyk moich włosów, zakładając mi go za ucho.
- Myślisz, że jesteś taka odważna, dziewczynko, siedząc tutaj i zalewając się w trupa?
Teraz mnie zabolało. Bill postawił przede mną szklankę, więc skupiłam się na niej, w myślach trawiąc słowa mężczyzny.
- Nie jestem odważna. - przyznałam po chwili. - Jestem mordercą.
Brunet przyjrzał mi się poważnie. Upiłam łyk, odpowiadając spojrzeniem na spojrzenie.
- Wszyscy jesteśmy. - dodałam. - I to głupie, uważać, że On nam przepuści. To nigdy się nie skończy.
Żadne z nas już się nie odezwało. Dopiłam trunek, otarłam usta i wstałam, chcąc wyjść z lokalu. Moje kolana musiały się jednak rozpuścić w alkoholu, bo zgięły się pode mną, a ja bezwładnie upadłam na podłogę niczym placek.


Leonard?

Od Rosalie do Colette.

Las ciągnie się w nieskończoność. Z każdym kolejnym postawionym krokiem, moje instynkty coraz bardziej podpowiadają mi, że ktoś za mną podąża. Odwracam się i staram się coś dostrzec, niestety księżyc słabo oświetla tej nocy, jego blask z trudnością przedziera się przez gęstwinę drzew. Wstrzymuję oddech, próbując wytężyć jeden z moich najbardziej czułych zmysłów – słuch. Szelest spowodowany naruszeniem dywanu z jesiennych liści słyszę tuż za sobą. Moje ciało przechodzi długi, zimny i niemiły dreszcz strachu. Boję się odwrócić. Stoję tak przez dłuższą chwilę, wciąż zatrzymując powietrze w płucach, lecz w końcu zbieram się na odwagę i gwałtownie obracam się. Pusto. Nikogo. W ułamku sekundy moją klatkę piersiową przeszywa rwący ból, czuję zimno, rozprzestrzeniające się w niej. Spoglądam w dół. Dostrzegam jedynie zdobioną rękojeść miecza, który teraz utknął, wbity na wskroś przez me ciało. Oddech opuszcza płuca, zaś moje kolana spotykają się z pierzyną liści. Wciąż patrzę na nią, błagalnym wzrokiem, jakby licząc na to, że samoistnie zniknie, nie pozostawiając po sobie śladu. Tak się jednak nie dzieje, łapię za rączkę, w nadziei, że uda mi się wyciągnąć ostrze za pomocą własnych sił. Nagle ktoś ciągnie moje włosy, zmuszając głowę do odchylenia się w tył. Zaraz dławię się własną, słodką i nad wyraz gęstą krwią, zaś z poderżniętego gardła, na śnieżnobiałą koszulę, rozlewa się wodospad szkarłatnej posoki. Płynie w dół po mym ciele, by spotkać się z upragnioną zimną, jesienną ziemią.

sobota, 2 września 2017

Od Samanthy CD Colette

Po pożegnaniu z Collette poszłam do siebie, ale nie mogłam zbyt długo usiedzieć na miejscu. Niektóre z moich ataków paniki kończyły się dniem w łóżku, a pozostałe - tak jak ten - nadmiarem energii. Chodziłam więc w kółko po drewnianej chatce, dopóki nie wymyśliłam, co zrobię dalej. Dziś nie obraziłabym się za dostanie zlecenia, jednak to nie był koncert życzeń. Musiałam sama sobie jakoś poradzić.
Wiedziałam, że na pewno nie będę siedzieć tutaj, czekając na zbawienie. Z racji, że dzień był dosyć chłodny, ubrałam czarne rurki, koszulkę na ramiączkach, a na to założyłam płaszcz, w stylu Trinity z Matrixa. Roześmiałam się na tę myśl, ale praktycznie zaraz ucichłam. Byłam na siebie zła, zła na to, że pamiętam, jak wygląda postać fikcyjna, a nie pamiętam swojej przeszłości. Siebie... z przeszłości.
Trinity jednak podsunęła mi pewien pomysł. Chwyciłam plecaczek, wskoczyłam w skórzane kozaczki i ruszyłam na podbój Atlanty. A w każdym razie jednego konkretnego sklepu, który znajdował się na jej obrzeżach.
Znałam cudowne miejsce, gdzie mogłam bez przeszkód odreagować życie Servantki. Była to nieco zniszczona, opuszczona przyczepa na skraju lasu, z sofą, stolikiem i pustą ścianą, na której od czasu do czasu wyświetlałam filmy z używanego projektora, kupionego za grosze. Już kiedy trafiłam tam po raz pierwszy, wiedziałam, że jest to idealne do tego miejsce. Nabyte filmy układałam w szafie, tam również chowałam projektor i zatrzaskiwałam drzwiczki. Zamek można wyważyć tylko łomem.
Zdecydowałam więc, że tak spędzę dzisiejszy wieczór. Miałam dość "kieszonkowego" na nowy film i trochę niezdrowych przekąsek. To powinno uspokoić mój organizm.
Dotarłam właśnie do księgarni, w której zawsze kupowałam, jednak mogłam się jedynie przejrzeć w szybie. Zapomniałam, że dzisiaj sobota, a w soboty było tu zamknięte.
Nie straciłam zapału. Atlanta to nie wieś, gdzie jest tylko jeden spożywczak na krzyż. Byłam pewna, że jeśli przedłużę spacer, wpadnę na jakiś dobry sklep z filmami.
I tak się stało, dokładnie za rogiem znajdowało się interesujące miejsce. "EdivShop" nie było konkretnie tym, czego szukałam, ale musiały być tam jakiekolwiek płyty.
Weszłam do środka przy akcencie dzwoneczków dzwoniących mi nad głową. W środku panowała miła  atmosfera starości i delikatnego chaosu. Wszędzie stały drewniane regały zapełnione książkami, płytami,  na oko często używanymi. Mało ludzi odwiedzało to miejsce, widziałam garstkę pracowników i może z pięcioro klientów.
Nie czekając, aż ktoś do mnie podejdzie i poprowadzi za rączkę, zagłębiłam się od razu w jednej z alejek. Po krótkiej chwili zorientowałam się, że mam niejakie trudności, ponieważ nie było tutaj żadnego, określonego ładu. Pozostawało mi jedynie przeglądanie przypadkowych tytułów.
- Czy mogę w czymś pani pomóc? - za moimi plecami odezwał się znajomy głos. Przelotnie zastanowiłam się, kto to może być. Inni Servanci niezbyt chcieli się przyjaźnić z Dziwaczną Sam, więc siłą rzeczy nie miewałam znajomych. Chyba że tych... z przeszłości. Odwróciłam się z głośno bijącym sercem, jednak moim oczom ukazała się uśmiechnięta od ucha do ucha Colette.
Zmarszczyłam brwi. W pierwszym momencie pomyślałam, że dziewczyna mnie śledzi, ale mój wzrok padł na jej służbowy strój. Ona tu... pracowała? A może przebrała się na potrzeby zlecenia?
- Witaj, Colette. - rzuciłam cicho. - Niezły zbieg okoliczności, nie?
Tym razem to ja nie chciałam wyjść na śledzącą.
- Chyba tak. - odparła dziewczyna, zdenerwowanym ruchem zakładając za ucho zbuntowany kosmyk włosów.
- Ty... pracujesz tutaj? - spytałam lżejszym tonem, przyglądając jej się uważnie. Wyglądała na... zadowoloną, więc to chyba nie było zlecenie. Nie sprawiała wrażenia sadystki, której zabijanie daje jakąś przyjemność.
- Tak, wtedy, kiedy nie mam... - zrobiła nieokreślony ruch ręką, którego znaczenie obie rozumiałyśmy.  - ... innych zajęć.
Spojrzała na mnie szeroko otwartymi, zielonymi oczami.
- To dziwne? - spytała nagle.
- Nie. - zaśmiałam się cicho. - Po prostu nigdy nie widziałam Servanta zajmującego się... uczciwą pracą.
Zawtórowała mi, ukazując proste, perłowo białe zęby. Przesunęłam językiem po swoich i stwierdziłam, że nieśmiertelna czy nie, koniecznie muszę udać się do dentysty.
- To prawda. - pokiwała głową w zamyśleniu, bujając się na piętach. - Wreszcie można robić to, co się chce, nie martwiąc się o jutro...
Po chwili Colette otrząsnęła się z rozmyślań i posłała mi nieśmiały uśmiech.
- Więc, czego potrzebujesz, Sam?
Przez następne kilka minut przeszukiwałyśmy regały w poszukiwaniu odpowiadającego mi filmu. Muszę przyznać, że byłam niezdecydowana, ale po prostu większość tych ekranizacji już widziałam. A w każdym razie kiedyś, przed podpisaniem paktu, musiałam je obejrzeć. Miałam ochotę na coś nowego, świeży dreszcz emocji.
- A to? - spytała Colette, podając mi jedną z kaset, po które nurkowała na najniższą półkę. Policzki nieco jej się zaczerwieniły. Chyba jednak za mało zjadła na śniadanie.  -  Wygląda ciekawie.
Wzięłam od niej płytę, czytając opis na opakowaniu. Była to historia o... diable, który znudził się życiem w Piekle i postanowił zamieszkać w Los Angeles, prowadząc klub nocny.
Skrzywiłam się i oddałam dziewczynie kasetę.
- Dzięki, ale chyba wolałabym coś... mniej przypominającego rzeczywistość.
Nie muszę oglądać szatana w telewizji, skoro jednego mam całkiem blisko i widzę go co najmniej trzy razy dziennie... jeśli dobrze pójdzie.
Zdezorientowana Colette zerknęła na okładkę i nieco zbladła.
- Och, przepraszam... nie to chciałam ci pokazać.
Zanurkowała jeszcze raz i po sekundzie podała mi kolejną propozycję. Film nazywał się "Split" i było to coś w moim guście. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do Francuzki.
- To jest dokładnie to, czego szukałam. Biorę.
Kilka minut później stałam przy kasie, płacąc za nowy nabytek. Wychodząc, podeszłam do Colette, miętoszącej rąbek firmowej koszulki. Ze smutkiem zauważyłam, że chyba cały czas była czymś zdenerwowana. Spojrzałam na kasetę w mojej dłoni. Może mogę odwdzięczyć się dziewczynie za pomoc i przy okazji poprawić jej humor?
- Hej, Colette...
Oderwała wzrok od podłogi i spojrzała na mnie z łagodnym uśmiechem.
- Może chciałabyś obejrzeć ze mną ten film? - nie miałam pojęcia, czy lubi ten gatunek, ale postanowiłam zaryzykować. Tak z grzeczności i być może dlatego, że... już dawno nie spędzałam z nikim czasu "tak po prostu". W każdym razie nie jest denerwującym typem osobowości, więc nic nie stoi na przeszkodzie.
Francuzka wyglądała na onieśmieloną.
- Znam świetne miejsce. - zachęciłam ją z błyskiem w oku, myśląc o przyczepie. Kochałam moją małą samotnię.


Colette?

piątek, 1 września 2017

Leonard Alves

Odszedł.

Jacob Blood

Z przykrością żegnamy chłopaka o wielkim umyśle i trudnym charakterze. 
Powód: Niewyjaśnione. 

od Colette c.d od Samanthy

Odeszłam najszybciej jak tylko mogłam. Uciekłam z powrotem do mojego domku, i mimo tego że przecież w moim mieszkaniu nie brakuje krzeseł, usiadłam na zimnej podłodze, opierając się o ścianę i przytulając się do sowich kolan. W mojej głowie automatycznie pojawiło się milion scenariuszy jak inaczej mogłam potoczyć rozmowę z nowo poznaną dziewczyną. Czułam poczucie winy i wstyd,  miałam wrażenie że po prostu powiedziałam coś nie tak, że wyszłam na dziwną.
Gdy tylko Sam zniknęła mi z oczu odetchnęłam z ulgą, nie żebym jej nie polubiła, wręcz przeciwnie. Doceniam to że chciała poświęcić choć chwilę czasu aby ze mną ,,porozmawiać" .W sumie nie wiem czy to była rozmowa... w każdym razie jednak. Jakoś tak cieplej i milej zrobiło mi się od środka gdy usłyszałam od niej to zwykłe ,,cześć" . Co prawda nie było to ,,do zobaczenia", gdyby tak to powiedziała, znaczyłoby to że moja osoba ją zainteresowała i chciałaby się jeszcze kiedyś ze mną zobaczyć. Ale przecież ,, cześć" znaczy coś prawie równie wspaniałego, znaczy że przeszłyśmy ten najgorszy etap poznawania się. Teraz może być już tylko lepiej. Znaczy... nie żebym myślała że Sam zechce jeszcze kiedyś ze mną rozmawiać, bo przecież tego nie powiedziała, ale myślę że zadowolę się nawet tym zwykłym krótkim ,,hej" które teraz powinno padać podczas naszych przypadkowych, kilkusekundowych spotkań gdzieś na stołówce albo w jakimś korytarzu, kiedy to ona będzie szła z grupką śmiejących się znajomych a ja będę ich mijać uśmiechając się jak głupia do sera.
Popatrzyłam na zegarek który wisiał wysoko przede mną. Był pewną przenośnią mnie, był tak cichy że ledwo dało się słyszeć sekundnik, wisiał gdzieś w mało widocznym miejscu nie rzucając się w oczy. Ale mimo wszystko działał, i wydaje mi się ze gdyby miał wybierać dla siebie miejsce byłoby ono w nieco bardziej widocznej części pokoju. Jednak jeśli tam skończył, widocznie na to zasługuje. Tak jak ja. Tak często zapominam o jego istnieniu, jednak on patrzy na mnie co dzień .Widzi jak śpię jak się budzę. Ja z kolei mam tak z ludźmi, patrzę jak się śmieją, jedzą. Ale oni z kolei mnie nie widzą.
Patrzyłam się tak w ten mały różowy zegarek jakąś dobrą minutę rozmyślając o tym jak bardzo jesteśmy podobni, z tym wyjątkiem że on jest o wiele ładniejszy, dopiero po upływie tej minuty przypomniałam sobie po co w ogóle na niego spojrzałam. Teraz dopiero zwróciłam uwagę na godzinę. Sześć minut po 10 .
- Cholera. – przeklęłam cicho pod nosem i zerwałam się na równe nogi biegnąc do mojej szafy wyjmując z niej dosłownie wszystko co  w niej było, bo akurat jak zwykle miałam to szczęście że to co szukałam było najdalej. Szukałam mojego służbowego stroju. Musiałam być na 10:20 w pracy a nienawidziłam się spóźniać. Co prawda żaden z Servantów nie musi pracować, prawdziwy Servant powinien skupiać się tylko na służeniu ,, jemu” . Jednak dla mnie ta praca była wybawieniem. Oderwaniem się od tego błędu który popełniłam, kiedy dałam się wciągnąć w to bagno. Pracuje w dużym sklepie z książkami, kasetami i płytami.
W końcu znalazłam moje zielone spodnie i białą bluzkę z napisem ,, EdivShop” .
Jednak zanim zaczęłam się przebierać dwa razy sprawdziłam czy zamknęłam drzwi i czy nikt nie będzie miał możliwości zobaczenia mnie. Nikomu po prostu nie życzę tego widoku. Zaczęłam zakładać workowate spodnie, były męskie. Kobiety u nas dostawały spódnice, jednak ja ubłagałam szefa aby dał  mi spodnie. Spódnice zbyt dużo odsłaniają, byłoby widać moje obrzydliwe uda. Z bluzki też nie byłam zbytnio zadowolona, jest zbyt opięta. Dlatego najczęściej nawet w gorące dni zakładam na nią jeszcze bluzę na którą musiałam przyszyć logo firmy.
Gdy byłam już gotowa wybiegłam z domku w kierunku miasta.


 



Jakieś 30 minut później byłam na miejscu. Pracodawca nawet nie zauważył że nie przyszłam na czas, reszta pracowników także. Cóż nic nowego, nie muszą przecież zwracać na mnie uwagi. Stanęłam za kasą, ale zaraz zostałam wygoniona, przez dziewczynę która pracowała tu nieco dłużej. Wskazała tylko palcem na błąkającą się po sklepie osobę chyba kobietę, i powiedziała:
- Idź jej coś doradź. Ja dzisiaj stoję za kasą. – mówiąc to nawet na mnie nie popatrzyła.
Zagadywanie jako pierwsza do klientów było dla mnie nie lada wyzwaniem, jednak traktowałam to jako terapię. W końcu gdy byłam obok dziewczyny:
- Czy mogę w czymś pani pomóc? – uśmiechnęłam się najśliczniej jak umiałam czekając aż się odwróci.
A gdy to zrobiła zobaczyłam znajomą twarz, to była Sam.





Samantha?