Bar powoli się wyludniał, ale ja nie chciałam jeszcze wychodzić. Postawiłam sobie za punkt honoru dzisiejszego wieczoru, że zostanę w tej spelunie do ostatniego klienta. Lub dopóki mnie nie wyrzucą.
Pociągnęłam ostatni łyk ze szklanki i z hukiem postawiłam ją na blacie przed barmanem. Mężczyzna na taborecie obok się skrzywił.
- Dolej mi, Bill. - rzuciłam, bardzo ostrożnie popychając naczynie w stronę krawędzi. W głowie już nieco mi się kręciło, a nie chciałam mieć na sumieniu kolejnej zbitej szklanki. No i na rachunku.
Bill zerknął na mnie przelotnie, zajęty pucowaniem kufla po piwie.
- Idź do domu, Sam. Nie masz już pieniędzy.
- Nieprawda.
Sięgnęłam do kieszeni kurtki i wyciągnęłam portfel. Starannie wyjęłam ze środka dziesięć dolców, po czym dumnie położyłam przed barmanem. Ten wpatrywał się we mnie z irytacją.
- To paragon.
Odwróciłam się do mężczyzny obok, który to powiedział. Wpatrywał się we mnie obojętnie, z łokciem opartym o stół. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, wymacałam papier i przybliżyłam do oczu. Nie widziałam zbyt dobrze tych małych cyferek, ale niewykluczone, że mógł mieć rację.
- Fakt.
Ponownie zwróciłam się w stronę Billa, z niejakim trudem znalazłam w portfelu kieszonkę na drobne, otworzyłam ją i wysypałam zawartość na blat. Próbowałam je policzyć, niestety bezskutecznie. Za szybko latały. Było ich sześć, czy dwanaście?
Nieoczekiwanie z opresji uratował mnie barman, po prostu zagarniając wszystkie monety. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
- Dzięki, Bill. Wiedziałam, że mnie lubisz.
Skrzywił się, zaczynając przygotowania do kolejnego drinka.
- Ostatni raz.
W oczekiwaniu na kolejną dawkę alkoholu, położyłam głowę na stole i przeczesałam włosy palcami.
- Nie musisz wycierać tego blatu. Sądzę, że Bill zrobi to po zakończeniu zmiany.
Jak przez wodę dotarł do mnie głos nieznajomego, no i parsknięcie barmana. Podniosłam się nieco i zmierzyłam wzrokiem mężczyznę.
Był to potężny, umięśniony brunet, ręce miał całe pokryte tatuażami. Wydawało mi się, że gdzieś go już widziałam, więc pewnie był Servantem. Ech. Cały czas na nich trafiałam, gdziekolwiek poszłam.
W pijackim amoku stwierdziłam, że wyglądał nawet nieźle, ale i tak był za stary. Zauważyłam jeszcze coś ciekawego, a mianowicie, że zamiast prawej łydki, miał... metalowe coś. Sam przyglądał mi się z mieszaniną rozbawienia i czymś w rodzaju odrazy, więc postanowiłam się zabawić.
- Myślisz, że jesteś śmieszny, Cyborgu?
Musiało go to trochę zaboleć, bo uśmiech zniknął z jego twarzy. Za to jego pewność siebie miała się jak najlepiej. Pochylił się i chwycił kosmyk moich włosów, zakładając mi go za ucho.
- Myślisz, że jesteś taka odważna, dziewczynko, siedząc tutaj i zalewając się w trupa?
Teraz mnie zabolało. Bill postawił przede mną szklankę, więc skupiłam się na niej, w myślach trawiąc słowa mężczyzny.
- Nie jestem odważna. - przyznałam po chwili. - Jestem mordercą.
Brunet przyjrzał mi się poważnie. Upiłam łyk, odpowiadając spojrzeniem na spojrzenie.
- Wszyscy jesteśmy. - dodałam. - I to głupie, uważać, że On nam przepuści. To nigdy się nie skończy.
Żadne z nas już się nie odezwało. Dopiłam trunek, otarłam usta i wstałam, chcąc wyjść z lokalu. Moje kolana musiały się jednak rozpuścić w alkoholu, bo zgięły się pode mną, a ja bezwładnie upadłam na podłogę niczym placek.
Leonard?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz