sobota, 2 września 2017

Od Samanthy CD Colette

Po pożegnaniu z Collette poszłam do siebie, ale nie mogłam zbyt długo usiedzieć na miejscu. Niektóre z moich ataków paniki kończyły się dniem w łóżku, a pozostałe - tak jak ten - nadmiarem energii. Chodziłam więc w kółko po drewnianej chatce, dopóki nie wymyśliłam, co zrobię dalej. Dziś nie obraziłabym się za dostanie zlecenia, jednak to nie był koncert życzeń. Musiałam sama sobie jakoś poradzić.
Wiedziałam, że na pewno nie będę siedzieć tutaj, czekając na zbawienie. Z racji, że dzień był dosyć chłodny, ubrałam czarne rurki, koszulkę na ramiączkach, a na to założyłam płaszcz, w stylu Trinity z Matrixa. Roześmiałam się na tę myśl, ale praktycznie zaraz ucichłam. Byłam na siebie zła, zła na to, że pamiętam, jak wygląda postać fikcyjna, a nie pamiętam swojej przeszłości. Siebie... z przeszłości.
Trinity jednak podsunęła mi pewien pomysł. Chwyciłam plecaczek, wskoczyłam w skórzane kozaczki i ruszyłam na podbój Atlanty. A w każdym razie jednego konkretnego sklepu, który znajdował się na jej obrzeżach.
Znałam cudowne miejsce, gdzie mogłam bez przeszkód odreagować życie Servantki. Była to nieco zniszczona, opuszczona przyczepa na skraju lasu, z sofą, stolikiem i pustą ścianą, na której od czasu do czasu wyświetlałam filmy z używanego projektora, kupionego za grosze. Już kiedy trafiłam tam po raz pierwszy, wiedziałam, że jest to idealne do tego miejsce. Nabyte filmy układałam w szafie, tam również chowałam projektor i zatrzaskiwałam drzwiczki. Zamek można wyważyć tylko łomem.
Zdecydowałam więc, że tak spędzę dzisiejszy wieczór. Miałam dość "kieszonkowego" na nowy film i trochę niezdrowych przekąsek. To powinno uspokoić mój organizm.
Dotarłam właśnie do księgarni, w której zawsze kupowałam, jednak mogłam się jedynie przejrzeć w szybie. Zapomniałam, że dzisiaj sobota, a w soboty było tu zamknięte.
Nie straciłam zapału. Atlanta to nie wieś, gdzie jest tylko jeden spożywczak na krzyż. Byłam pewna, że jeśli przedłużę spacer, wpadnę na jakiś dobry sklep z filmami.
I tak się stało, dokładnie za rogiem znajdowało się interesujące miejsce. "EdivShop" nie było konkretnie tym, czego szukałam, ale musiały być tam jakiekolwiek płyty.
Weszłam do środka przy akcencie dzwoneczków dzwoniących mi nad głową. W środku panowała miła  atmosfera starości i delikatnego chaosu. Wszędzie stały drewniane regały zapełnione książkami, płytami,  na oko często używanymi. Mało ludzi odwiedzało to miejsce, widziałam garstkę pracowników i może z pięcioro klientów.
Nie czekając, aż ktoś do mnie podejdzie i poprowadzi za rączkę, zagłębiłam się od razu w jednej z alejek. Po krótkiej chwili zorientowałam się, że mam niejakie trudności, ponieważ nie było tutaj żadnego, określonego ładu. Pozostawało mi jedynie przeglądanie przypadkowych tytułów.
- Czy mogę w czymś pani pomóc? - za moimi plecami odezwał się znajomy głos. Przelotnie zastanowiłam się, kto to może być. Inni Servanci niezbyt chcieli się przyjaźnić z Dziwaczną Sam, więc siłą rzeczy nie miewałam znajomych. Chyba że tych... z przeszłości. Odwróciłam się z głośno bijącym sercem, jednak moim oczom ukazała się uśmiechnięta od ucha do ucha Colette.
Zmarszczyłam brwi. W pierwszym momencie pomyślałam, że dziewczyna mnie śledzi, ale mój wzrok padł na jej służbowy strój. Ona tu... pracowała? A może przebrała się na potrzeby zlecenia?
- Witaj, Colette. - rzuciłam cicho. - Niezły zbieg okoliczności, nie?
Tym razem to ja nie chciałam wyjść na śledzącą.
- Chyba tak. - odparła dziewczyna, zdenerwowanym ruchem zakładając za ucho zbuntowany kosmyk włosów.
- Ty... pracujesz tutaj? - spytałam lżejszym tonem, przyglądając jej się uważnie. Wyglądała na... zadowoloną, więc to chyba nie było zlecenie. Nie sprawiała wrażenia sadystki, której zabijanie daje jakąś przyjemność.
- Tak, wtedy, kiedy nie mam... - zrobiła nieokreślony ruch ręką, którego znaczenie obie rozumiałyśmy.  - ... innych zajęć.
Spojrzała na mnie szeroko otwartymi, zielonymi oczami.
- To dziwne? - spytała nagle.
- Nie. - zaśmiałam się cicho. - Po prostu nigdy nie widziałam Servanta zajmującego się... uczciwą pracą.
Zawtórowała mi, ukazując proste, perłowo białe zęby. Przesunęłam językiem po swoich i stwierdziłam, że nieśmiertelna czy nie, koniecznie muszę udać się do dentysty.
- To prawda. - pokiwała głową w zamyśleniu, bujając się na piętach. - Wreszcie można robić to, co się chce, nie martwiąc się o jutro...
Po chwili Colette otrząsnęła się z rozmyślań i posłała mi nieśmiały uśmiech.
- Więc, czego potrzebujesz, Sam?
Przez następne kilka minut przeszukiwałyśmy regały w poszukiwaniu odpowiadającego mi filmu. Muszę przyznać, że byłam niezdecydowana, ale po prostu większość tych ekranizacji już widziałam. A w każdym razie kiedyś, przed podpisaniem paktu, musiałam je obejrzeć. Miałam ochotę na coś nowego, świeży dreszcz emocji.
- A to? - spytała Colette, podając mi jedną z kaset, po które nurkowała na najniższą półkę. Policzki nieco jej się zaczerwieniły. Chyba jednak za mało zjadła na śniadanie.  -  Wygląda ciekawie.
Wzięłam od niej płytę, czytając opis na opakowaniu. Była to historia o... diable, który znudził się życiem w Piekle i postanowił zamieszkać w Los Angeles, prowadząc klub nocny.
Skrzywiłam się i oddałam dziewczynie kasetę.
- Dzięki, ale chyba wolałabym coś... mniej przypominającego rzeczywistość.
Nie muszę oglądać szatana w telewizji, skoro jednego mam całkiem blisko i widzę go co najmniej trzy razy dziennie... jeśli dobrze pójdzie.
Zdezorientowana Colette zerknęła na okładkę i nieco zbladła.
- Och, przepraszam... nie to chciałam ci pokazać.
Zanurkowała jeszcze raz i po sekundzie podała mi kolejną propozycję. Film nazywał się "Split" i było to coś w moim guście. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do Francuzki.
- To jest dokładnie to, czego szukałam. Biorę.
Kilka minut później stałam przy kasie, płacąc za nowy nabytek. Wychodząc, podeszłam do Colette, miętoszącej rąbek firmowej koszulki. Ze smutkiem zauważyłam, że chyba cały czas była czymś zdenerwowana. Spojrzałam na kasetę w mojej dłoni. Może mogę odwdzięczyć się dziewczynie za pomoc i przy okazji poprawić jej humor?
- Hej, Colette...
Oderwała wzrok od podłogi i spojrzała na mnie z łagodnym uśmiechem.
- Może chciałabyś obejrzeć ze mną ten film? - nie miałam pojęcia, czy lubi ten gatunek, ale postanowiłam zaryzykować. Tak z grzeczności i być może dlatego, że... już dawno nie spędzałam z nikim czasu "tak po prostu". W każdym razie nie jest denerwującym typem osobowości, więc nic nie stoi na przeszkodzie.
Francuzka wyglądała na onieśmieloną.
- Znam świetne miejsce. - zachęciłam ją z błyskiem w oku, myśląc o przyczepie. Kochałam moją małą samotnię.


Colette?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz