- Nareszcie. – wymamrotała z matczyną troską, jedną ręką głaszcząc mnie po głowie, drugą zaś po plecach. Nie wiem ile czasu tak staliśmy, wiem jednak, że kiedy cofnęła się o krok, zabierając swoje ręce od mojego ciała, uśmiechała się szeroko, tak jakby znalazła zapomnianą i odrzuconą przez psychikę zgubę. Podniosłem wzrok, na jegomościa, który wyminął ją i ścisnął w jeszcze mocniejszym uścisku. Znałem te miażdżące ramiona. Poklepał mnie po plecach, powodując, krótki napad kaszlu.
- Witaj w domu, Rhys. – rzekł swoim ochrypłym głosem, stając obok drobniutkiej istoty.
- Aaron. Nazywam się Aaron… - pokiwałem głową jakby sam do siebie, po czym zabrawszy swoje klamoty z bagażnika, przekroczyłem próg budynku idąc tuż w ślad za nimi. Dostałem pokój oraz nakaz odpoczynku i choć wcale nie odczuwałem zmęczenia, ani potrzeby zaśnięcia, to po krótkim prysznicu opadłem na puchowy materac, zakładając ręce za głowę i wbijając swoje spojrzenie w sufit. Pewna część mnie odczuwała ogromną ulgę, oni żyją, mają się dobrze, czekali na mnie… Ale z innej strony, stres wciąż narastał i narastał bo przecież nie przewidzę Jego reakcji. Wiele myśli zlewało się w jedną całość tworząc w mojej głowie totalny mętlik. Obrazy, wspomnienia powiązane z tym mrocznym domostwem migały przed moimi oczyma niczym kadry z filmów. Zaczęło się od tych dobrych, by powoli zmienić się na te bardziej traumatyczne i nieprzyjemne. Kiedy przed moimi oczami zaczęły pojawiać się koszmarne wizje, moje ciało samo zareagowało. Momentalnie poderwałem się do siadu, nabierając powietrza do płuc. Z przerażeniem przeleciałem nieco zaćmionym wzrokiem po pokoju, lecz jedyne co zobaczyłem to ciemność, ogarniająca wszystko dookoła. Moje oczy powędrowały na zegarek, który jeszcze przed kilkoma minutami wskazywał północ, teraz miał przesunięte wskazówki na drugą czterdzieści. Zasnąłem, nawet o tym nie wiedząc. Opadłem z powrotem na poduszkę, przecierając twarz dłońmi. Zabawę czas zacząć…
Od świtu czas mijał mi nad wyraz szybko. Najgorszymi częściami były wspólne posiłki, masa oczu z którymi dane było mi się spotkać o tych porach, nieco mnie dezorientowała. Wielu biesiadników przyglądało się mi, jakbym na czole miał wypisane „Eksponat”. Po części rozumiałem ich ciekawość, lecz w pewnym aspekcie całej tej sytuacji wzbierała we mnie niezrozumiana złość. Resztę dnia spędziłem w towarzystwie nikogo innego jak samego Lucyfera. Nie do końca uszczęśliwiał mnie fakt, iż zasypywał mnie On ciągłymi pytaniami, na które w pewnych chwilach nie nadążałem odpowiadać. Było to zrozumiałe, chciał dowiedzieć się jak spędziłem ostatnią dekadę, czy moje czyny były pożyteczne, czy może odwrotnie. Byłem jego podwładnym, co oznaczało, że muszę zdawać sprawozdanie z takich wypraw, nawet jeśli jest mi to nie w smak. Jednakże pomimo braku chęci, chyba dostarczyłem mu informacji, których oczekiwał. Odesłał mnie przed kolacją, z szerokim uśmiechem na twarzy, pozwolił abym opuścił dzisiejszą kolację, a czas ten przeznaczył na poznanie środowiska. Cóż, nie podsunął mi niczego nowego, gdyż miałem w zamiarze długi spacer, który pomógłby mi zapoznać się z otaczającą nas strefą. Narzucając płaszcz na plecy, wcisnąłem ręce w kieszenie i udałem się na spacer dookoła ogromnego wodnego zbiornika. Choć zegar wybił dopiero siódmą, ciemny wieczór zapanował światem już parę godzin wcześniej. Tym razem gwiazd nie był na niebie, sklepienie spowite było gęstymi chmurami i nie przepuszczało żadnego światła. Przechodząc na dalszą stronę jeziora, brnąłem przez zaspy jesiennych liści, które wiatr podrywał z wierzchu moich pantofli. Wtem natknąłem się na coś dziwnego, a mianowicie, mokre ubrania wiszące na niskich gałęziach wierzby. Wytężyłem słuch, a on pokierował mój wzrok na taflę wody, której gładka tafla, zaburzona była przez dryfujące ciało. Serce istoty biło zwyczajnie, odpowiednio i pewnie odszedłbym bez żadnego wahania, gdyby nie ten zapach, tak dobrze mi znany. Unosił się nad taflą, jak również pomiędzy ubraniami, które jak przypuszczałem, należały do istoty. Podszedłem bliżej brzegu i zatrzymując się przy granicy wody z kamyczkami, chrząknąłem cicho. Nie dostawszy żadnej odpowiedzi otworzyłem usta.
- Wszystko w porządku? – spytałem, wbijając wzrok w drobną istotkę, która momentalnie, słysząc mój głos, skierowało lico w kierunku gdzie stałem. Jej serce chwilowo zabiło szybciej, co tylko podsunęło mi myśl, że mogła się przestraszyć. No tak, w sumie gdyby się tak głębiej zastanowić, też wystraszyłbym się obcego, który w ciemną noc zaczepia innych, a w dodatku, jego oczy połyskują niczym niebieskie lampki LED. Ponownie nie zostałem zaszczycony odpowiedzią.
- Twoje ubrania, są… - przerwałem marszcząc brwi. – Nie chce być niemiły, ale woda ma jakieś dwa stopnie, a ty się w niej kąpiesz. – wskazałem palcem na ubrania. – prawie naga, w dodatku drżysz.
Dziewczyna wciąż wpijała we mnie swoje oczy, będąc wciąż zdezorientowaną i może przestraszoną? Nie wiem, ciężko było mi ją jakkolwiek odczytać.
- Lepiej żebyś wyszła, temperatura opada, a nawet my możemy nabawić się wyziębienia, nalegam, byś poszła po rozum do głowy i opuściła wodę. – mruknąłem, momentalnie poważniejąc.
- Idź sobie.. –wydukała, zaś jej postać powoli zaczęła zbliżać się do brzegu.
- Wedle życzenia. – odparłem, podchodząc do obalonego pnia, na którym pozostawiłem swój płaszcz. Jej ubrania były przemoknięte do suchej nitki, więc nie dostrzegałem sensu w nakładaniu ich na mokre ciało.
- Zostawię płaszcz, jest suchy i na pewno nie przemarzniesz w drodze do swojego lokum. – mówiąc ani na chwilę nie odwróciłem wzroku w jej kierunku, wyjąłem jedynie z kieszeni dokumenty, pozostawiając rękawiczki. Zawartość którą wyciągnąłem wcisnąłem w kieszenie spodni wraz z rękoma, po czym ruszyłem spokojnie w drogę powrotną do willi. Droga minęła szybko, zaś nogi zaprowadziły mnie prosto do własnej sypialni.
Następnego dnia, wśród biesiadników na śniadaniu, bez problemu wychwyciłem jej twarz. Bez życia dłubała widelcem w swoim talerzu, starając się niezmiernie, aby wyglądało tak, jakby zjadła choć odrobinę. W pewnym momencie podniosła głowę, jakby wyczuła, że wlepiam w nią swój wzrok. Kiedy nasze oczy się spotkały nawet nie mrugnąłem. Wsparłem podbródek na złączonych dłoniach, które dawały mi oparcie, będąc zaparte łokciami o blat stołu. Chwilę wpatrywała się we mnie, lecz chwila ta nie należała do długich. Po niespełna dziesięciu sekundach ponownie wbiła swoje oczy w talerz. W tamtym momencie i ja zająłem się czymś bardziej pożytecznym, niż tylko gapieniem się.
Alie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz