czwartek, 16 listopada 2017

Od Alie Do Aaron'a

Nowe życie. Pierwsze dwa dni były udręką. Rozpacz jaka po moim ciele się rozchodziła była nie do opisania. Nie wiedziałam gdzie byłam, co mam tu robić ani czemu tu jestem, Płakałam nad swoim losem w „ swoim „ mieszkaniu. Trzeciego dnia wreszcie zrozumiałam czemu tu jestem. Co znaczyła ta ręka wyciągnięta w moją stronę. Lecz pozostaje pytanie co on chce w zamian? Podejrzewam iż coś z mojej duszy na pewno zabrał. Lecz moje emocje się wzmocniły. To z czym kiedyś sobie radziłam dziś nie jest takie łatwe. Czwarty dzień był dla mnie odrętwiały. Czułam pustkę w sercu i tą mrożąca obojętność. Czemu chwyciłam tą rękę? Czyżby wola przetrwania była zbyt wielka ?

Mój kręgosłup był w strzępach nie mówiąc już nic o innych kościach. Powinien być na miejscu zgon lecz on wybrał te sekundy w których jeszcze żyłam. Czwarty i piąty dzień była wściekłość i obserwacja. Patrzyłam jak wszyscy poruszają się z gracja i zaskakującą szybkością. Czy ja też tak potrafię? Co w zamian za ten pakt dostałam oprócz życia ? Coś musiał być skoro oni są chyba tacy jak ja. Siódmego dnia wieczorem odważyłam się wyjść. Od czasu mojej śmierci nic nie jadłam ani nie byłam na tej ich „ stołówce”. Wiem, że powinnam ale nie chciałam. Pragnęłam zostać w ukryciu. A tydzień bez jedzenia to pikuś. Gdy w dzień w dzień się ćpało nie było to potrzebne. Nawet się tego nie chciało. Ciągało mnie trochę do tego ale nie tak jak przedtem gdy Alex podkładał mi to praktycznie pod nos. Teraz widzę jak mnie wykorzystywali. Wracając do tematu z mieszkania wyszłam dopiero gdy wiedziałam, że wszyscy poszli na kolacje. Chciałam się przetestować i potrenować nie pokazując się nikomu na oczy. Jeszcze było widno ale za niedługo nastanie zmierz pod którym będę mogła się ukryć. Wychodząc zaczęłam biec ale normalnym tempem. Nie żadnym szybszym lecz zwykłym. Jedynie co było inne to długość trasy. Przebiegłam o wiele więcej niż normalnie. Wylądowałam nad jeziorem. Nie za bardzo przyjrzałam się otoczeniu tylko stanęłam. W łowie powtarzałam sobie cały czas zdanie. „ No dawaj Alie! Jak oni potrafią to ty też! Tylko się skup!” I oto nastała pierwsza próba po której nic się nie stało! Oprócz rozwalonej wargi po wypadku z gałęzią. Druga natomiast miała lepszy efekt. Aż zadziwiający. Czułam jak biegnę szybciej i szybciej. Aż tu nagle poślizg na liściach i bolesne wtargnięcie w drzewo. Czemu ono tu stoi ! Przed chwilą go tu nie było. Gdy spojrzałam na siebie byłam cała w błocie. Genialnie.... Trzecia próba okazała się lepsza od poprzedniej. Jednak gdybym nie spojrzała w bok i nie zobaczyła zamku po drugiej stronie było by super. Przez to miałam czołowe spotkanie z następnym drzewem. Teraz czułam jak po mojej skroni leci krew. Mam cichą nadzieję że z zamku mnie tu nie widać. Gdy spojrzałam na swoje ciało załamałam się. Całe było w zadrapaniach i głębszych ranach z których ciekła krewa. Do tego byłam cała brudna, już było ciemno. Nie myśląc długo ściągnęłam koszulkę i spodnie zaczynając je płukać w jeziorze. Okazało się iż nawet stanik i skarpetki całe są mokre. O bieliźnie nie wspomnę. Ale jak to się tam dostało tego nie wiem. Płucząc wszystko i wykręcając za uwarzyłam grubą i długą gałąź sięgająca dość daleko nad jezioro. Długo nie myśląc wchodzę na nią bez ubrań które wiszą na innej gałęzi by obciekły. Nie ważne że trzy razy zwaliłam się z tego drzewa i już całą krwawię. Wcale nie mam całego ciała w zadrapaniach. Age gdy w końcu weszłam na tą gałąź postanowiłam wskoczyć do wody. Oczywiście musiałam się ześlizgnąć się z gałęzi, a nie ładnie wskoczyć. Moje szczęście... Ale gdy już byłam w tej przyjemnie zimniej wodzie położyłam się na plecach i oglądałam niebo. Co z tego, że czułam się obserwowana. To pewnie sarna ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz