niedziela, 19 listopada 2017

Od Hailey C.D Leonarda

Uśmiechnęłam się, spoglądając w jego ciemne oczy. Starałam się przejrzeć co planuje, lecz nie należało to do prostych zadań. Wcisnęłam ręce w kieszenie chwiejąc się, to do przodu, to do tyłu, wciąż zastanawiając się nad jego propozycją.
- No odpowiedz, bo umieram ze zniecierpliwienia. – wygiął usta w uśmiechu, na co zareagowałam tym samym.
- Wybacz, ale nie. – mruknęłam podchodząc bardzo blisko. Zawiesiłam na jego ramieniu bluzę, którą nie dawno okrywałam własne plecy. Chłopak momentalnie zniesmaczył się, wyprostował, spinając chyba wszystkie możliwe mięśnie w ciele. Wtedy, cofając się o krok dodałam.
- Pewnie takie cwaniaczki jak ty, rzadko spotykają się z odmową. – uniosłam brwi, lekceważąc jego skonsternowanie. Może chwilami byłam naiwna, ale zdarzały się sytuacje, kiedy wiedziałam, że czas przystopować. Posłałam mu ostatni, choć nieco chamski uśmiech zanim odeszłam w stronę swojego domku. Kiedy w połowie drogi obejrzałam się przez ramię on wciąż tam stał, gapił się za mną, jak zwierz za zdobyczą, która właśnie wyrwała się z jego sideł. I dobrze, niech wie, że nie jestem pierwszą lepszą do tego łatwą. Po powrocie do chatki wzięłam długą i odprężającą kąpiel, która z lekka pomogła na ból stawów, o którym prawie zapomniałam. Wychodząc, oczywiście musiałam się poślizgnąć i wyrżnąć orła na zimną posadzkę, co tym bardziej wzmogło ból, którego prawie już się pozbyłam. Obolała i zdenerwowana ubrałam się w luźne dresy, oraz bluzę. Związałam włosy w wysoki kucyk i usiadłam na łóżku, chwytając w palce jakąś książkę, którą męczyłam już od kilku dni. Tak spędziłam czas aż do obiadu, czytając. Pech chciał, że kiedy tylko wyszłam ze strefy mieszkalnej, zza drzew dostrzegłam dobrze znaną mi twarz. Chłopak dążył do tego samego celu, lecz co jakiś czas oglądał się niespokojnie jakby wyczekując kogoś. Chcąć uniknąć konfrontacji schowałam się za najbliższym drzewem, a kiedy zniknął mi z oczu w te pędy pognałam do willi, aby nie spóźnić się na posiłek. Resztę dnia unikałam go, co miało dość pozytywny efekt, bynajmniej dla mnie.


Na noc, ku mojemu nieszczęściu, wilgotność powietrza podniosła się, powodując kolejne fale, niemiłosiernego kłucia w stawach. Przewracałam się w łóżku, wylewając w pościel gorące łzy, starając się zasnąć by uniknąć tych katuszy. Jesień była najgorszą porą roku, częste opady powodowały wilgoć, a wilgoć powodowała ból. Z każdym rokiem musiałam przeżywać śmierć jeszcze raz, przez prawie wszystkie nocy jesieni. Skutkiem było zmęczenie, drgawki oraz płacz, rzewny i nieustający. Kiedy człowiek odczuwa taki typ bólu, dokuczliwy i długotrwały, pragnie pozbyć się go za wszelką cenę. I ja próbowałam. Rozkopywałam pościel, rozciągałam ramiona, a nawet mimowolnie zaciskałam kości szczęk, wszystko to aby odepchnąć od siebie nieznośne napady. Tej nocy nie chciało to ustąpić, a zmęczona wszystkimi tymi ćwiczeniami, które odstawiałam przez północy zapadłam w krótki i niespokojny sen. Nawet pośród sennych fantazji odczuwałam katusze spowodowane chorobą, która toczyła mój organizm. Koło godziny trzeciej, straszne wizje wybudziły mnie ze snu. Poderwałam się gwałtownie, starając się nabrać tlenu do płuc. Narastająca panika, oraz spowodowała iż szybko wybiegłam na ganek, pragnąc odetchnąć czystym powietrzem. Opadłam na schodki, które prowadziły do domku i objęłam kolana ramionami, starając się unormować oddech. Dopiero po chwili zorientowałam się jak wielka ulewa spadła tej nocy na Atlantę. Po kilku minutach siedzenia na zewnątrz, moje włosy, jak również piżama przesiąknięte były do suchej nitki. Pojedyncze, cienkie pasma przyklejały mi się do twarzy, zaś ciężkie i duże krople jesiennej ulewy, opadały na moje rzęsy, zmniejszając moją widoczność do minimum. Pomimo tego, że nie widziałam niczego poza wszechotaczającą ciemnością, miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Starając się wciąż wyrównać niespokojny oddech schowałam głowę między kolanami, próbując wsłuchać się w ulewę. Po niespełna minucie podniosłam ją. Moje ciało przeszła długa drgawka, gdy przed moimi oczami, jak gdyby znikąd pojawiła się sto dziewięćdziesięciocentymetrowa góra. Spojrzałam na nią, tym bardziej kuląc się, i na chwilę wstrzymując oddech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz