Po chwili tłumaczeń i przekonań znalazłem się za kierownicą tego, jak to nazwała Rosalie "czołgu". Chwila konsternacji pozwoliła mi na dobre rozejrzenie się po wnętrzu. Dość wygórowane jak na auto do ratowania. Przeszła mnie nawet myśl, czy aby nie zrezygnować. Mniejsza o to. Wsadziłem kluczyk do stacyjki i odpaliłem furę. Silnik zaryczał pokazując swoją gotowość do jazdy. Dość głośny, spodziewałem się, że będzie cichszy.
-No dalej, ruszaj. - zasugerowała starsza. Nawet nie chciałem się sprzeciwiać. Po to właśnie go odpaliłem. Wrzuciłem bieg, puściłem ręczny i powoli dałem gazu. Auto zaczęło się toczyć. Wolałem tutaj, gdzie wszyscy mogą mnie zobaczyć jechać powoli. Po co mają gadać, że się popisuję. A zresztą co to mnie obchodzi. Wjechałem w las, co od razu również było końcem naszego zamieszkałego terenu.
-Pora zobaczyć na co Cię stać. - wymruczałem pod nosem. Wrzuciłem wyższy bieg i docisnąłem pedał gazu. Auto zaryczało i wcisnęło mnie w fotel. Prowadziło się przyjemnie. Już nie pamiętam kiedy ostatni raz prowadziłem jakikolwiek pojazd. Kilka hopek, ostrych zakrętów i kałuż . To wystarczyło by usmarować całe auto. Jak to mawiają chłop to duże dziecko, więc daj mu zabawkę odpowiednich rozmiarów. Wróciłem do naszego "przytułku" i podjechałem pod garaż, przy którym nadal stała starsza. Myślałem, że już sobie poszła, zwłaszcza, że nie było mnie z pół godziny.
-I jak? Podoba się. - zapytała.
-Może być. - odpowiedziałem wychodząc z auta. Strzeliłem z karku i spojrzałem na auto.
-Widzę, że dobrze się bawiłeś.
-Powiedzmy. Ale mimo to nadal coś mi tu nie pasuje. Coś jeszcze powinnaś mi powiedzieć.
-Kto wie, może masz racje. - znowu zaczyna mnie podpuszczać. Tylko nie wybuchnij.
-Mniejsza... Powiesz mi kiedy indziej. - wystawiłem rękę z kluczykami by oddać je właścicielce.
-Zatrzymaj, tak jak mówiłam jest twój. - zabrałem rękę i schowałem je do kieszeni.
-No dobra, ale skoro mam od czasu do czasu sklepać tym...
-Kredusom. - wtrąciła widząc moje zamyślenie. Skinąłem głową jako podziękowanie.
-Tym kredusom dupsko. To będę potrzebował jakiejś broni.
-Możesz prosić o co tylko chcesz.
-Więc chce siekierę strażacką.
-Czemu akurat siekiera?
-Będąc strażakiem codziennie miałem z nią do czynienia. Żaden tutaj nie jest w stanie się nią lepiej posługiwać ode mnie.
-I to tylko tyle?
-Nie wiem co jeszcze mogę zabrać. Jeśli chcesz to dobierz sama. W końcu znacie nas na wylot. - schowałem dłonie w kieszeń i zebrałem się do odejścia.
-Jutro po śniadaniu. - powiedziała gdy ja wymijałem,
-Jasne... - uniosłem dłoń na pożegnanie i pognałem do siebie. Od jutra zacznie się coś ciekawego w końcu.
<Rosalie? Wielkie dno, nic wykrzesać się nie dało>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz