Otworzyłam okno by nie zaczadzić dymem całej sypialni. Z
ćmikiem między wargami podeszłam do szafy otwierając ją na oścież i wyciągając
z niej pierwszy lepszy wieszak z dresową bluzą. Biorąc większego bucha
odłożyłam papieros na stojący obok szklany stolik, szybkim ruchem zrzuciłam z
siebie elegancką koszulę, a na jej miejsce wciągnęłam wygodny polar.
- No więc tak jak mówiłam wcześniej, mogę sprawić, że
Lucyfer zacznie traktować Cię z większym szacunkiem, a co z tym idzie, nie
będziesz musiał biegać po ciasto do podstarzałej ciotuszki Ann. – mruknęłam przewracając
oczami, ponownie wtykając papieros w usta.
- Skąd wiesz, że to było ciasto… - skrzywił się, a jego
twarz przybrała pytający wyraz.
- Ja wiem wszystko o wszystkich. – wzruszyłam ramionami. Po
chwili przysiadłam na łóżku, by ściągnąć ze stóp szpilki i zastąpić je
wygodnymi trampkami.
- Możemy przejść do rzeczy? – warknął od niechcenia,
opierając się o stojące pod ścianą biurko.
- Możemy przejść do garażu, chodź. – poderwałam się na równe
nogi i już zaraz czekałam na niego za drzwiami. Tym razem wezbrała w nim złość
i zniecierpliwienie, co nie było trudne do spostrzeżenia.
- Nie bocz się, tylko rusz tyłek. – zachęciłam najgrzeczniej jak potrafiłam.
Mężczyzna wcisnął dłonie do kieszeni i idąc wolnym krokiem opuścił
pomieszczenie. Zamknęłam za nim drzwi zaś ręką wskazałam kierunek gdzie
mieliśmy podążyć.
- A więc jest pewna sprawa, zlecenia, które ciągle odkładane
są na kolejny termin, a decyduje o życiach ludzi. – zaczęłam powoli, podczas
gdy przemierzaliśmy długie korytarze willi, oraz jej schody.
- W czym rzecz. – burknął zniecierpliwiony.
- Zapewne zdajesz sobie sprawę, że nasza strefa, tu pod
Atlantą nie jest jedynym miejscem, gdzie pomieszkują sobie diabelskie pomioty.
Otóż servanci rozsiani są po całym świecie i nie wszyscy mogą pozwolić sobie na
takie warunki, w jakich żyjemy my.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – przekraczając próg garażu
jego wzrok od razu spoczął na ciemnej płachcie, która przysłaniała pewien
obiekt, zaraz jednak przeniósł wzrok na wrak chevroleta camaro, stojącego pod
samą ścianą.
- Kiedy sługa sprzeciwi się diabłu, może zostać zabity, lub wygnany.
Ci wygnani mają o wiele gorzej, ponieważ nie mają lokum, w którym mogliby się
schronić, co tym samym czyni ich łatwymi celami, a sługi boże potrafią to
wykorzystać. Niby to nie nasza sprawa, ale życie wygnańca, jest prawie tak samo
ważne, jak życie członka wspólnoty. Co najmniej raz na miesiąc dostajemy
dokumenty 3 zidentyfikowanych sług, którzy uciekają przed boskim okiem, a
naszym zadaniem jest uchronić ich przed jego niszczycielską ręką, którą nazywa „sądem”.
Niestety, Lucyfer twierdzi, że nie jest to warte zachodu, co powoduje, że
servanci giną z rąk Kredusów. – podkosiłam rękawy, podchodząc do zakrytego
prześcieradłem obiektu. Płynnym ruchem szarpnęłam materiał, by po niespełna
chwili naszym oczom ukazała się masywna, połyskująca maszyna.
- I ja miałbym… ? – uciął w pół zdania, stając przed
potężnym autem, wzrokiem zaś uciekając do moich oczu.
- Miałbyś wychwytywać, ewentulnie wyratować, w ekstremalnych
przypadkach skopać dupska kilku Kredusom. Potem przetransportować delikwenta w
wyznaczone miejsce, co zapewni Ci trochę podróżowania. Nic nadzwyczajnego. –
wzruszyłam ramionami, zaś na moją twarz wkradł się mimowolny uśmiech
szczerości.
- Dlaczego akurat wybrałaś mnie do tej roboty.. ?- tym razem
stanął przede mną, twarzą w twarz. Wzrostem przewyższał mnie o co najmniej głowę.
Nie lubiłam gdy ktoś posuwał się do takich rzeczy, czułam się w tedy jakby
próbował się wywyższyć.
- Bo jesteś buntownikiem. – wyszeptałam, teatralnie wytrzeszczając
oczy. – Czart za Tobą nie przepada. Bawi się z Tobą, chce wyprowadzić Cię z
równowagi, i wystarczy że podniesiesz ton swojego głosu a o resztę zadba On. Jeżeli
nic z tym nie zrobisz, możesz skończyć jak jeden z nich, na ulicy, albo martwy.
Naszym celem jest budować społeczność, nie odtrącać od siebie jej elementy. Ten
przyjaciel – poklepałam blachę czarnego porsche macana. – umożliwi Ci długie
wycieczki, i nie będziesz już musiał zapieprzać z buta. – cofnęłam się o krok. –
Jest twój.
- Skąd wy macie na to pieniądze. – uniósł brew, wydobywając
z kieszeni kluczyki.
- Okradamy banki. No wypróbuj go. – otworzyłam pilotem drzwi
garażowe. Początkowo trzasnęły głośno, lecz za chwile złożyły się aż pod sam
sufit. Chłopak już po chwili zajmował miejsce kierowcy. Oparłam się o drzwi
kierowcy, ukazał mi nieco swojej łaski spuszczając szybę w dół.
- Automat, 7 biegów, napęd na cztery, dwieście pięćdziesiąt
koni. Do setki rozpędza się w 6 sekund na prostej. Przyciemniane i kuloodporne
szyby. – odepchnęłam się od drzwi, tym samym cofając się o krok. – Jest prawie
jak czołg, mam nadzieję, że sobie z nim poradzisz. Nic więcej Ci nie zostało jak tylko wypróbować. – Wskazałam dłonią
na otwarte wrota garażu, uśmiechając się promiennie.
Eth? Takie trochę o niczym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz