niedziela, 19 listopada 2017

Od Derek'a C.D Aizrel

Podczas gdy inni wspólnie spożywali ciepły posiłek, ja przyglądałem się rudowłosej buntowniczce. Obserwowałem, jak krzywi się podczas przełykania każdego kęsa, jak jej szyja przybiera purpurową barwę. Zastanawiałem się, czy nie postąpiłem nazbyt.. brutalnie? Nie, w tamtej chwili moja natura wzięła górę, dlatego nie męczyły mnie wyrzuty sumienia. Podczas obiadu nie zjadłem nic, przez co dostałem naganę od starszej, choć w tamtym momencie, miałem to głęboko w poważaniu. Rudowłosa poniekąd mnie zaintrygowała. Nie sądziłem, że przeprosi Lucyfera za swoją niekompetencje, ba, nie sądziłem, że w ogóle zdecyduje się za mną podążyć, pomimo tego, że ją nastraszyłem. Gdy nadszedł czas zakończenia biesiady, Aizrel była jedną z tych, którzy chcieli jak najszybciej opuścić jadalnie. Zabawne, bała się? Nie chciała przebywać z nami, zrozumiawszy jaka jest nasza prawdziwa natura? Możliwe, ale właśnie to, świadomość, że teraz będzie przepełniona strachem i nienawiścią nakręcała mnie jeszcze bardziej. Powoli odsunąłem krzesło i podszedłem do ogromnych wrót, by po chwili położyć dłoń na ramieniu wychodzącej dziewczyny.

- Gdzie się tak spieszysz? – mruknąłem, odwracając ją delikatnie w swoją stronę. Po chwili pchnąłem ją delikatnie do tyłu, w rezultacie czego jej plecy spotkały się z drzwiami. Rękę umiejscowiłem nad jej ramieniem, po czym nieco się zbliżyłem, drugą dłonią unosząc jej twarz za podbródek.
- Coś sobie wyjaśnijmy, rudzielcu. – szepnąłem, wbijając wzrok w jej zielone tęczówki. – Tu nikt, nie będzie się z Tobą cackał jak z dzieckiem, jesteśmy dorośli, a za popełnione błędy musimy płacić. Za czyny, które popełniłaś, odpowiadać będziesz Ty, nikt inny, więc zacznij używać mózgu i zanim kolejny raz wpadniesz na jakąś głupią odzywkę, to ugryź się w język. To samo tyczy się pomysłów, które podpowiada Ci ta mózgownica. Robisz źle- zostajesz ukarana. Robisz dobrze- czeka Cię nagroda, a wszystko inne gra jak należy. Nie dąsaj się, bo nikt tu nie będzie za Tobą biegał i błagał o wybaczenie, to tak nie działa. Jesteś ofiarą, albo drapieżnikiem i sama wybierasz sobie drogę, którą podążysz. Będąc szczerym, na Twoim miejscu wybrałbym tę drugą ścieżkę. – uniosłem brwi, po czym wyprostowałem plecy. – Za godzinę bo śladzie nie będzie śladu, więc przestań się tak na mnie patrzeć, jakbym zrujnował Ci resztę życia. Ofiara albo drapieżnik, pamiętaj. – dokończyłem po czym pociągnąłem za klamkę. Kobieta wpatrywała się we mnie lodowatym wzrokiem, na co tylko teatralnie wywróciłem oczami.
- Panie przodem. – wydukałem, drugą dłonią zachęcając ją do wyjścia, bo przecież tego tak bardzo pragnęła. Po raz ostatni obdarowała mnie kamiennym spojrzeniem, po czym poprawiając kołnierz kurtki, wyszła z jadalni. Gdy tylko przekroczyła próg pchnąłem za nią drzwi, które zamknęły się samoczynnie. Wzrokiem wróciłem do czarta, który tym razem wpatrywał się we mnie, jak w zdobycz.
- No co, uczyłem się od najlepszych. – wygiąłem twarz w szerokim, aczkolwiek lekceważącym uśmiechu. On chwilę wpatrywał się we mnie, jednak po chwili sam roześmiał się głośno.
- Owoc tak bardzo zgniły i zepsuty, jak ja. – wycedził podnosząc do góry kielich z winem.
- Do szpiku kości.. – mruknąłem, wracając na swoje miejsce.

***

Następny dzień był zimny i mglisty. Wiatr poruszał drzewami, sprawiając że swoim szumem wygrywały one pewnego rodzaju melodię. Mgła unosiła się nad taflą jeziora, przez co wydawało się ono bardziej niebezpieczne i tajemnicze. Większość sług spędzało czas w domach, lub wykonywało zlecenia w centrum. W strefie panowała cisza i spokój a jesień mocno dawała się we znaki. Poraz kolejny zapukałem w drzwi jednego z domków, wyczekując aż łaskawie ktoś je otworzy. Dopiero kiedy nacisnąłem dzwonek, drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i stanęła w nich rudowłosa. Od razu zmierzyła mnie wzrokiem, najwidoczniej niezadowolona moją wizytą.
- O, spójrz, wyglądasz jak nowa. – uniosłem brwi, mrucząc pogardliwie.
- Tylko po to tu przyszedłeś? A może przywiodły Cię przeprosimy? – powtórowała moim gestem, opierając się o framugę drzwi. Z trudem powstrzymałem falę śmiechu.
- Przeprosić? Nie widzę takiej potrzeby. Po prostu oddaję to, co popsułem. – wyciągnąłem w jej kierunku drewniane, dość sporego rozmiaru pudełko. Zawierało ono pistolet, bardzo podobny typem do tego, który zniszczyłem jej poprzedniego dnia. Kobieta wzięła z moich rąk podarek, a na jej twarz wtargnęło zdziwienie. Ja zaś wcisnąłem ręce w kieszenie i odwróciwszy się na pięcie, ruszyłem prosto do garaży.

Aizrel? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz