wtorek, 14 listopada 2017

Przypowieść

Ściskając w dłoni metalowy termos, powoli opadłam na szorstką kłodę. Palce drugiej ręki zanurzyłam w poszyciu leśnym, by zachować równowagę.
- No dalej! - zawołała nieco wstawiona Hailey, siedząca naprzeciwko mnie. - Jest Halloween, ludzie! Opowiedzcie jakieś straszne historie.
Siedzieliśmy w małym kółku wokół jasnego, palącego się ogniska. Po obowiązkowej, świątecznej kolacji część ludzi przyszła tutaj, by pić i użalać się nad swoją egzystencją. W każdym razie ja miałam taki cel.
- Nalej mi. - powiedział cicho Ethian obok mnie, podsuwając mi małą metalową manierkę. Odkręciłam termos i spełniłam jego prośbę, wpatrując się w ciecz o wyglądzie wody. - To będzie długa noc.

- Katfrin! - zagrzmiała znów Hailey, szturchając ponurą dziewczynę. - Ty wyglądasz na taką, która ma co opowiadać.
Zapytana pokręciła tylko głową, beznamiętnie wpatrując się w źródło ciepła.
- Nie dzisiaj. - rzuciła cicho.
Niepokojąca cisza, która nagle zapadła nie trwała długo.
- Sam? Ty nas czymś przestraszysz?
Przez dokładnie pół minuty próbowałam wystękać jakąś sensowną, spójną wymówkę, gdy niespodziewanie na pomoc przyszedł mi nieznajomy chłopak.
- Może ja coś opowiem?
W sumie, to już go skądś kojarzyłam, pewnie tak jak wszystkich znajomych - nieznajomych - z jadalni. Był przystojny. Wysoki, szczupły brunet z miłą, budzącą zaufanie twarzą. Jak to możliwe, że został Servantem? W pewnym momencie nasze spojrzenia spotkały się nad jasnopomarańczowym płomieniem ogniska. Speszona, wbiłam wzrok w buty i upiłam łyk z termosu. Hailey tymczasem zachęciła chłopaka do opowiadania.
- Trevor, tak? - dźwięczny ton jej głosu nabrał zalotnej nuty. Parsknęłam. Jakby ktokolwiek mógł znaleźć miłość w tym świecie pełnym zła.
- Terrance. - odparł chłopak, posyłając mi uprzejmy uśmiech. - Terry.
- Przeraź nas, Terry. - Hailey pociągnęła z butelki długi łyk.
Wokół ogniska zapanowała wyczekująca cisza. Powiew chłodnego, jesiennego wiatru owiał mi policzki, odgarnął włosy opadające Terry'emu na czoło. Wtedy rozległ się jego cichy, głęboki głos.

- Dawno temu, na długo przed tym, zanim powstała choroba czy nieszczęście, Ziemia była ogromną, spaloną przez wielkie Słońce skorupą. Nie istniało na niej żadne życie, nie kwitły rośliny, nie było zwierząt. Bóg, który ją stworzył, czuł, że nie jest doskonała. Wiele wieków bez skutku szukał rozwiązania tego problemu. W końcu usiadł na brzegu wielkiego jeziora zwanego Niebem i zapłakał. Po jego policzkach stoczyły się dwie łzy. Ta z prawego oka Boga upadła na górę, z której buchnął wrzący gejzer lawy. Z powstałego wulkanu wyszła istota, zbudowana z samej magmy, uformowana na podobieństwo Boga. Gdy ostygła, jej skóra stała się opalona i twarda niczym stal. Bóg spojrzał na nią i uśmiechnął się. Nazwał istotę Ognistym Mężczyzną i nadał mu imię - Lael. Od tamtej pory Lael podróżował, ucząc się na Ziemi nowych umiejętności.
Tymczasem z lewego policzka Boga stoczyła się druga łza, która upadła w miejsce wielkiej dziury, po czym wypełniła ją, tworząc ocean. Z wody wyszła druga na świecie istota - uformowana z piany morskiej. Kiedy postawiła na piasku pierwszy krok, jej ciało nabrało stałości i przybrało kremowy kolor. Istota miała długie, złote włosy i bujne kształty, zupełnie inne niż Ognisty. Bóg nazwał ją zatem Wodną i nadał żeńskie imię - Ufara.
Wraz z ich przybyciem Ziemia zaczęła się zmieniać. Woda sprawiła, że gleba stała się żyzna i wydała na świat nieskończenie wiele najróżniejszych roślin, którymi żywiła się kobieta. Ogień tchnął życie w proch, z którego powstały zwierzęta, by mężczyzna na nie polował.
Podróżując przez Ziemię, Lael czuł samotność. Było mu ciepło, miał pod dostatkiem jedzenia i picia, jednak cały czas czuł, że czegoś mu brakuje. Pewnego dnia po długiej wędrówce napotkał na swojej drodze wielką wodę. Ciągnęła się ona aż po horyzont i mężczyzna pomyślał, że to już kraniec Ziemi. Zbliżał się zmierzch, więc człowiek rozbił na plaży namiot postanawiając, że nazajutrz wymyśli co zrobić dalej. Podszedł do brzegu i już miał ukoić pragnienie, gdy z pobliskich zarośli dobiegł go radosny śmiech. Nagle odechciało mu się pić. Postąpił kilka czujnych kroków i zagłębił się w szuwarach.
Jak każdego wieczora Ufara czesała swoje włosy nad wodą w towarzystwie Nimf. W swoim języku opowiadały jej historie znad strumyka. Kobieta miała tylko je, więc tylko ich mowę znała. Chociaż ich opowieści niekiedy ją bawiły, czuła się bardzo samotna. Nigdy nie była jedną z nich, ani, tym bardziej, jednym z morskich stworzeń.
Jej smętne rozmyślania przerwał szelest w pobliskich zaroślach. Małe wróżki rozpierzchły się na wszystkie strony, a ona, zaniepokojona, spojrzała w stronę, z której dobiegł dziwny odgłos.
Ujrzała przed sobą najdziwniejszą istotę, jaką kiedykolwiek widziała. Niby była podobna do niej, ale jakaś... zmieniona. Tam, gdzie jej ciało było miękkie, ciało istoty było napięte i twarde. Miała też krótkie włosy na dolnej części twarzy, tam, gdzie Ufara była gładka. A na dole, między nogami przybysza... kobieta, nagle dziwnie speszona odwróciła wzrok. Istota była niczym jej dopełnienie, zatem musiała być jej bliska. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że jest to mężczyzna. Jak w przyrodzie - był to jej partner.
Lael powoli podszedł do dziwnego stworzenia. Zastanawiał się przez chwilę, czy może jest to nowy rodzaj zwierzyny. Może powinien ją upolować i zjeść? Szybko odkrył jednak, że nie byłby do tego zdolny. Istota była mu dziwnie znajoma. Podszedł więc i dotknął jej. Tamtej nocy oboje stali się jednością i już nigdy nie odchodzili od siebie na krok.
Wieki mijały, a na Ziemi pojawiło się więcej ludzi dbających o nią. Budowali schronienia, uprawiali jadalne rośliny i hodowali zwierzęta. Żyli w radości, ponieważ byli nieśmiertelni i nie imały się ich żadne choroby. Wśród nich znajdowali się także Lael i Ufara, jednak od zwykłych ludzi odróżniały ich moce, jakie posiadali. Lael przez lata opanował sztukę władania ogniem, a Ufara używała wody wedle jej leczniczych właściwości.
Oboje mieszkali na skraju pewnej wioski, gdzie Lael był bezgranicznie szczęśliwy. W nocy wychodził na polowania z miejscowymi, a gdy wracał, zawsze czekał na niego gorący posiłek przyrządzony przez jego kobietę. Jednak pewnego ranka wszystko się zmieniło.
Nie zastał Ufary ani w domu, ani na zewnątrz. Wiedziony rozpaczą (był to pierwszy raz, gdy ją poczuł) udał się do wioski, a tam zastał swoją kobietę w domu innego mężczyzny.
Ufara nie zdążyła wymówić słowa, kiedy mężczyzna wywlókł ją z domu. Zabrał ją poza wioskę i tam palił jej ciało przez dzień i noc. Gdy skończył, z Ufary pozostał jedynie osmalony szkielet. Wtedy zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Wodna kobieta nie była już nieśmiertelna. Była to pierwsza śmierć na Ziemi. Lael długo płakał przy zwłokach ukochanej, jednak to nie zwróciło jej życia. W końcu pogrzebał ją i wrócił do domu by pławić się w rozpaczy.
Ta noc nie była spokojna. Silny wiatr tłukł okiennice i przewracał drzewa. Lael nie mógł spać, ale nie przez burzę. Przewracał się z boku na bok wstrząsany wspomnieniami o Ufarze.
Nad ranem wichura ustała. Zrobiło się cicho, bardzo cicho. Lael nie słyszał nawet krzątaniny miejscowych. Wyszedł więc z chaty, a to, co zobaczył, przeraziło go do szpiku kości.
Wszyscy ludzie byli martwi. Leżeli na drodze i w swoich domach, bladzi i nieruchomi. Wyglądali, jakby spali, ale Lael wiedział, że nie było to prawdą. Nie miał pojęcia, co ich zabiło. Miał wrażenie, że po prostu upadli tam, gdzie stali i umarli.
Nagle usłyszał szum za plecami. Odwrócił się i spojrzał prosto w ciemne oczodoły kościotrupa. Rozpoznał w nim ukochaną i jego serce zapłonęło nadzieją, która niestety zaraz zgasła. Owszem, była to Ufara, ale zupełnie inna niż kiedyś i nie tylko z wyglądu. Biło od niej przerażające okrucieństwo i bezwzględność. Szponiastą dłonią chwyciła Laela za krtań i uniosła do góry tak, że jego stopy nie dotykały ziemi. Po chwili przycisnęła miejsce, gdzie kiedyś miała usta do jego warg. Mężczyzna poczuł spokój i błogość, kiedy wysysała z niego życie. Gdy skończyła, cisnęła jego ciało na drogę obok innych, a duszę zaciągnęła głęboko pod glebę i podziemne jeziora - do miejsca zwanego Piekłem, gdzie Lael dopełnił swojego przeznaczenia jako Demon. Ufara do tej pory przychodzi na Ziemię każdej nocy by zabierać do niego grzeszników, by mógł palić ich przez wieczność.

Ostatnie słowa Terry'ego rozpłynęły się w zimnej, nocnej ciszy.
- To nie było straszne. - stwierdził Hangagog, zaplatając ramiona na piersi. - Raczej... melodramatyczne.
- Niestraszne? - wszyscy obejrzeli się na cichy głos dobiegający z ciemnej linii drzew. Po chwili wyłoniła się zza nich Rosalie. - Czyż to nie śmierć jest dla ludzi najokropniejszym koszmarem?
- My nie musimy już bać się śmierci. - rzuciła jedna z nowych dziewczyn, chyba Alie. - Jesteśmy nieśmiertelni.
- Jesteśmy nieśmiertelni dopóki On nam na to pozwala. - gorzkim tonem oznajmiła Katfrin.
- Ufara została nieśmiertelna dopiero po tym, jak Lael ją zabił. - spokojnie zareagowała Starsza. Przez jej twarz przemknął cień.
- Uczynił z niej potwora.
Powiedziałam to bardziej do siebie, jednak wszyscy mnie usłyszeli. Zaglądając w ich twarze można było stwierdzić, że każdy z osobna przyrównuje się do Wodnej Kobiety.
- Nie. - zaprotestowała łagodnie Starsza, a ja poczułam jej dotyk na ramieniu. - Dano jej moc, dzięki której uczyniła świat lepszym.
- Śmierć jeszcze nigdy nie sprawiła, że coś stało się lepsze! - krzyknęłam, gwałtownie wstając. Zawartość przewróconego termosu wsiąkła w ziemię.
- Nie? - rzuciła zaczepnie Rosalie, nie tracąc niczego ze swojego spokoju. - A co by było, gdyby nie istniała?
Zamilkłam. Nie potrafiłam odpowiedzieć jej na to pytanie, ale wiedziałam, do czego zmierza.
- Ja wam powiem, co by było.
Starsza zajęła miejsce na pieńku i poklepała zachęcająco kłodę obok. Usiadłam niechętnie, poprawiając zawiązany na szyi szalik.
- Śmierć nie jest karą. Jest sądem. Karą jest Piekło, nagrodą Niebo.
- Więc gdzie jesteśmy my? - spytał ktoś z ironią. - W czyśćcu?
Kilka osób parsknęło śmiechem. Rosalie kontynuowała.
- Wy jesteście wybrani, by w pewnym sensie spełniać ważną rolę w świecie. Wbrew temu, co niektórzy z was sądzą, Lucyfer nie zabija kogo popadnie. On po prostu egzekwuje dusze najgorszych grzeszników, by ci już nie czynili zła. Ale wracając: gdyby nie było sądu, ludzie nie baliby się niczego. Byliby okrutni, bo wiedzieliby, że za wyrządzone zło nikt ich nie ukaże.
- A czy od tego nie ma sądów? - spytała jakaś dziewczyna, niepewnie gestykulując. - Wyroków, więzienia?
- Niektórzy ludzie są tak źli, że nawet areszt nie jest im straszny. Przyjmując, że byliby nieśmiertelni, po jakimś czasie odzyskaliby wolność i czynili okropne rzeczy dalej.
- Więc Ufara była pierwszą grzesznicą?
- Kobiety zawsze muszą coś zepsuć. - zaśmiał się ktoś.
- Lael zgrzeszył zaraz po niej. - ucięła tę krótką wymianę zdań Starsza. Po chwili wstała i otrzepała dłonie z zamiarem odejścia.
- Rosalie?
Dziewczyna zatrzymała się, patrząc na mnie życzliwie.
- Ta historia jest prawdziwa?
Starsza zastanawiała się przez chwilę.
- To legenda, którą słyszałam w dzieciństwie. Ale każdy mit ma w sobie cząstkę prawdy. - mrugnęła do mnie i zniknęła w lesie.
Po jej odejściu w powietrzu można było wyczuć wyraźną ulgę.
- Okej! - zawołał Hangagog, zacierając ręce. - Nie ma się co nad sobą użalać. Hailey ma rację. Świętujmy! Teraz ja opowiem wam historię.
Podczas gdy chłopak opowiadał jakąś mrożącą krew w żyłach historię o Wendigo, ja cały czas zastanawiałam się nad opowieścią Terrance'a. Może nie była straszna, ale zdecydowanie było w niej coś niepokojącego. Ukradkiem na niego spojrzałam. Dobrze się bawił, śmiejąc się pod nosem razem z Alie przytuloną do niego. Kiedy napotkał mój wzrok posłał mi miły, zaciekawiony uśmiech. Skąd taki... ułożony chłopak zna takie opowieści? Cóż, jak zwykle oceniam po okładce. Może to dlatego, że sama nie znam żadnych mrocznych historii. A prawda jest taka, że każdy z tutaj obecnych takową posiada. Niezależnie od tego, jaką założy maskę.
Coś za moimi plecami zaszumiało. Obróciłam się, wpatrując w ciemny gąszcz, jednak nic nie widziałam. Przy ognisku zapanowała nagła cisza.
- To tylko wiatr. - powiedział ktoś, by uspokoić wszystkich.
- Oczywiście. O ile powietrze umie się skradać!
- Zamknąć się.
- Co to, do cholery, jest?!
Jedna z gałęzi odchyliła się, a zza niej wyszła ciemna postać. Jakaś dziewczyna obok mnie pisnęła głośno.
- Nie powinniście być w chatach?
Odetchnęłam z ulgą, widząc znajomą twarz. Derek. Nie przepadałam za nim tak, jak za Rosalie, ale lepszy on, niż na przykład Wendigo. Byli jednak Servanci, którym jego przybycie się nie spodobało.
- Najpierw Siwa, teraz ty! Nawet w święto nie możemy się od was choć na chwilę uwolnić? - jęknął Hangagog z zawodem, po czym utopił swoje rozżalenie w pokaźnym łyku wódki.
Derek zmarszczył brwi ze zdziwieniem.
- Rosalie tu była?
- Tak, jakieś piętnaście minut temu. - odpowiedziałam. - Coś się stało?
Moje skonsternowanie odbiło się na jego twarzy.
- Tak. Na kolacji nadal czuła się źle po ataku Kredusów, więc zaraz po odwiozłem ją do szpitala w Atlancie. Właśnie wróciłem.
Nad ogniskiem zapanowała grobowa cisza. My patrzyliśmy się na Dereka, Derek na nas. Wiedziona instynktem odwróciłam się, a moje spojrzenie natrafiło na uśmiechniętą twarz Terry'ego.
- I co? - spytał nieco zachrypniętym głosem. Brzmiał tak, jakby chciał wybuchnąć śmiechem. - Nie było strasznie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz