sobota, 11 listopada 2017

Od Rosalie Do Ethian'a

Od wypadku minęło około dwóch tygodni, a moje ciało wciąż potrzebowało więcej czasu na regenerację. Nie mogłam wykonywać najprostszych czynności co nie tylko uniemożliwiało mi pracę, ale również wewnętrznie rujnowało moje poczucie bycia we wspólnocie. Od wielu dni nie widziałam znajomych twarzy, nawet Derek przepadł jak kamień w wodę, a to przecież w jego towarzystwie spędzałam najwięcej czasu. Czułam, że nadszedł czas na odetchnięcie świeżym powietrzem, na jakiś dobry uczynek, może nową znajomość. Z trudem doprowadziłam się do porządku, najtrudniejszą częścią było nałożenie czarnego swetra. Nieco nad lewą piersią wciąż istniała rana, która zamiast zasklepić się z czasem, jątrzyła się jak żadna inna dotąd. Każdy ruch lewą ręką doprowadzał mnie do szaleństwa i przywoływał falę bólu powodującą wodospad łez. Widząc swoje odbicie w lustrze, miałam ochotę je stłuc. Przyglądałam się sinym, podkrążonym i zapadniętym oczodołom, lekko zaczerwienionej prawej brwi, jak również dolnej wardze, która wciąż piekła, z powodu nie do końca zagojonego rozcięcia.

- Piękna jak zawsze. – wydukałam z sarkazmem, poprawiając temblak, w którym spoczywała moje lewa ręka. Było to wygodne i można by rzecz jedyne rozwiązanie, które uniemożliwiało mi  jakikolwiek ruch tą ręką. Po chwili rozległo się donośne pukanie do drzwi sypialni. Bez chwili wahania pociągnęłam za mosiężną klamkę, by po chwili dojrzeć Czarta. Jego mina nie wskazywała nic dobrego, kiedy obejrzał moje ciało od stóp do głów.
- Aż tak źle? – zapytałam ochryple, zdobywając się na lekki uśmiech. Ten jedynie wzruszył ramionami robiąc skwaszoną minę.
- Wybierasz się gdzieś, Moje dziecko? – oparł się bokiem o framugę drzwi, nie mogąc przekroczyć progu pokoju bez mojej zgody.
- Na spacer, muszę odetchnąć. – odpowiedziałam ze szczerością, narzucając na ramiona lekki płaszcz, w tym samym czasie wsuwając stopy w skórzane  trapery. Nie miałam siły, ani możliwości aby je zawiązać więc pozwoliłam sznurówkom aby dyndały swobodnie na zewnątrz butów.
- Nie za długo, wróć z zachodem. – odrzekł poważnie odbijając się od framugi. Po chwili zniknął gdzieś w głębi korytarza. W odpowiedzi mruknęłam coś pod nosem, a już po niespełna minucie stąpałam po miękkiej trawie. Nie musiałam codziennie wychodzić z domu, aby znać problemy innych servantów, do tego wystarczyło tylko otwarte okno i chwila skupienia. Już wiedziałam dokąd prowadziły mnie nogi. Słońce chyliło się ku zachodowi, co tylko wskazywało na to, że Lucyfer obdarował mnie zbyt małą ilością czasu. Ale przecież nie muszę słuchać go zawsze. W drodze na ustalone przez siebie miejsce zahaczyłam o garaż, lecz widząc pokiereszowany motocykl, od razu przeszła mi chęć przebywania w tym miejscu, zabrałam co miałam zabrać i jak najprędzej się stamtąd ulotniłam. Potem nogi zabrały mnie nad jezioro. Spowite mgłą i nienaruszone sprawiało wrażenie, jakby coś przerażającego czyhało w jego odmętach. Pomijam fakt, że przez sznurówki, omal co nie wywinęłam koziołka na schodach, schodząc w dół, bliżej tafli wody, gdzie znajdował się nieduży deptak.  Schodząc zauważyłam, że ktoś zajął miejsce na ławce, można by rzec „mojej” ławce, gdyż bardzo często przesiadywałam tam, gdy chciałam nad czymś dłużej pomyśleć. Ciemny kaptur, który miała na głowę naciągnięty ów siedząca na ławce osoba uniemożliwiało mi rozpoznania jej. Podchodząc bliżej udało mi się zidentyfikować płeć istoty, oraz mniej więcej skojarzyć jak się nazywa. Słuchał muzyki, więc delikatnie stuknęłam go w ramię, zwracając na siebie jego uwagę. Momentalnie wlepił we mnie swoje ciemne oczy, które po chwili przepełniły się zdziwieniem a zarazem strachem i nutką złości. Ściągnął z głowy słuchawki, a jego spojrzenie stało się bardziej pytające.
- Będziesz miał za złe, jeśli się przysiądę? – chłopak szybko pokręcił głową, po czym podsunął się nieco w lewo, udostępniając mi tym samym kawałek miejsca obok siebie. Przysiadłam, opierając się lekko o deskę, która pełniła rolę oparcia. Odetchnęłam z ulgą, a z moich ust uleciał obłoczek pary.
- Będzie Ci przeszkadzać, jeśli zapalę? – spytałam grzecznie, sięgając po paczkę Chesterfieldów do kieszeni.
- Nie- odpowiedział szybko, ale jeszcze prędzej dodał kolejne zdanie. – A co, obchodzi Cię moje zdanie? – burknął sarkastycznie.
- Gdyby nie obchodziło, nie pytałabym i bezczelnie zapaliła, bez względu na to czy Ci się to podoba czy nie. Teraz przynajmniej mam pewność, że Ci to nie przeszkadza. – mruknęłam wciskając pomiędzy sine wargi ćmika, by po chwili odpalić go.
- Masz dla mnie zlecenie, czy chcesz czegoś innego? – mruknął wyłączając kompletnie muzykę, która do tego czasu dudniła z jego ogromnych słuchawek.
- Dlaczego, jak tylko z kimś spędzam czas, myślą, że chodzi w tym tylko o robotę…- wywróciłam oczami, zasysając do płuc szkodliwy, jednak od tak dawna upragniony tytoniowy dym.
- Bo jesteś starszą, wy nie robicie nic bezinteresownie. – odwarknął, garbiąc się przy tym i strzelając kośćmi.
- Musisz się wiele nauczyć… - pokręciłam głową, po czym sięgnęłam kolejny raz do kieszeni. Tym razem nie wydobyłam z niej paczki papierosów, były to srebrne kluczki, które radośnie zadzwoniły, podczas gdy wydobywałam je z kieszeni.
- A co gdybym powiedziała Ci, że mógłbyś w końcu wykonywać normalną robotę, a nie przynosić dla Lucyfera jakieś głupie pierdoły, które nie mają wiele na znaczeniu. A co, jakbym zaproponowała Ci posmak starego życia, mógłbyś ratować życia tym którzy tego potrzebują, zamiast je odbierać, hm? I to wszystko za darmo. – opowiedziałam, zakładając nogę na nogę. Moimi sznurówkami machał wiejący wiatr.
- Gdzie jest haczyk? – spytał z trochę większym zainteresowaniem.
- Nie ma żadnego, przysięgam na krew, która płynie w moich żyłach i na serce, które jest czarne i puste. – rzuciłam na ziemię niedopałek, by po chwili przygnieść go butem. Przyjrzałam się kluczykom, które od kilku minut miętoliłam w dłoniach, zaraz jednak schowałam je z powrotem do kieszeni.
- Przemyśl to, prześpij się z tym, nie wiem. Daj znać jak się namyślisz. – mruknęłam, wstając z trudem i powoli udając się w stronę  schodków.
- Gdzie Cię znajdę? – powiedział za mną.
- Wystarczy, że poprosisz, zawołasz, wypowiesz imię, zjawię się. – machnęłam ręką w geście pożegnania i skierowałam kroki  z powrotem do pogrążonej w ciemności wieczoru willi.

Ethian? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz