wtorek, 6 marca 2018

Od Aaron'a C.D Samanthy

" And i feel only cold and hollowness... "

W uszach wciąż brzmiał mi pisk opon, bitego szkła, pod nosem unosił się zapach benzyny i nadpalonej gumy, a wszystkie mięśnie i kości łamały się i rwały naprzemiennie, bez końca. Moje ciało odczuwało katusze jak gdyby smagane na zmianę skórzanym biczem i rózgą, które uderzając w najczulsze punkty, doprowadzały ciało do stanu krytycznego, powoli rozrywając każdy napięty kawałek skóry. 
Ciemność otaczała wszystko zewsząd i choć widziałem wszystko, wraz ze zbędnymi detalami, czułem się ślepy. Podniosłem dłoń na wysokość oczu, dobrze wiedząc, że mogłem nią ruszać, nie czułem aby palce ruszały się, gdy zacisnąłem ją w pięść i ponownie rozluźniłem. Dźwięk maszyn usytuowanych po lewej stronie mojej głowy, wygrywały koncert nie do zniesienia, a mimo to w mojej głowie dźwięki te stawały się puste i otępiałe, bez wyrazu. Nosem wyczuwałem wokół siebie co najmniej pół tablicy mendelejewa, co przyprawiało mnie o mdłości i ból głowy.  Podniosłem się do siadu analizując wszystko ponownie, od początku, w tempie żółwia, które wydawało się być teraz dla mnie najnormalniejsze na świecie. Szpital, aparatura, smród leków i ból, tępy, trudny do opanowania, wypadek. Mój mózg w końcu wszedł w poprawne obroty, dzięki czemu poukładanie sobie wszystkiego w jedną spójną całość nie zajęło zbyt dużo cennego czasu. Wtem nadeszły wątpliwości, jak mam się stąd wyrwać i gdzie do cholery jest Sam ?! Zapach, tak bardzo dla niej charakterystyczny unosił się w całym pomieszczeniu i prowadził do drzwi. Nie zastanawiałem się zbyt długo. Po uporaniu się z toną kabli i przyssawek wystąpiłem na korytarz. Zimna posadzka pod stopami powodowała dreszcze, które roznosiły się po całym ciele, niczym rozbryzgująca się o kamień fala.  Poruszałem się cicho, co kilka kroków zarządzając postój. Nie pamiętałem przebiegu wypadku, jedynie urywki, a szczególnie ten, w którym wypadłem przez okno niczym bezwładna kukiełka. Byłem jednak świadomy, że ból stawów, w szczególności kolan sięga aż do tamtego wydarzenia. Pokonując korytarz przepełniony niczym, podążając za nękającym nozdrza zapachem, moje zainteresowanie przykuła inna woń, która wręcz zmusiła mnie, aby porzucić dotychczasową ścieżkę i obrać nową. Wtem znalazłem się przed drzwiami z gałką, w której znajdował się zamek. Czując niewiarygodny przypływ siły, jakby spowodowany zapachem dobiegającym zza drzwi, złapałem za klamkę i pchnąłem w dół pomimo oporu. Zaraz dostałem się do środka, odkładając urwaną rączkę na jedną z wielu półek. Pod ścianą, niemalże w kącie jeden obok drugiego leżały czarne worki pozawiązywane na supły, to z nich dobywał się zapach krwi i stęchlizny, który tak bardzo mnie do siebie przyciągał. Zaraz obok regały na metalowych stelażach, na których stertami poukładana była świeża pościel, nowe poduszki i kołdry. Kolejna półka poświęcona była ubraniom damskim, a jeszcze następna, o wiele mniejsza obnażała górki białych, tanich koszul oraz t-shirt’ów tego samego koloru. Na szczęście nie miałem trudności w odnalezieniu swojego rozmiaru, trudniej było ze spodniami, które niewiele za duże zsuwały mi się z bioder. Mając na sobie w miarę normalny ubiór moje poczucie bezpieczeństwa i komfortu znacznie się podwyższyło, lecz spadło ponownie, kiedy wysypałem na ziemię zawartość worka, w którym rozpoznałem własny zapach. Pobity do okruszków iphone 7plus ledwo dychał, pokazując na środku wyświetlacza godzinę dwudziestą trzecią trzydzieści osiem. Portfel wraz z dokumentami, kluczyki do auta, tajemnicze pudełeczko które…. Nieważne. Upychając drobiazgi po kieszeniach, wysypałem resztę zawartości na ziemię. W większości były to zakrwawione szmaty, fragmenty ubrania, które miałem na sobie. Skrzywiłem się, przewracając w dłoniach  ulubioną, czarną koszulę, a raczej to co po niej zostało. Na moje szczęście w worku znalazłem również buty, które odrobinę rozerwane nie spadały z nóg. Nie widząc więcej niczego potrzebnego wstałem gwałtownie, prostując plecy. I wtedy to poczułem. Tępy ból rozlał się na całe podbrzusze, zaś nogi odmówiły posłuszeństwa, powodując spotkanie mojego ciała z zimną posadzką. 
- Co się dzieje.. – wymruczałem do siebie, nie rozumiejąc zachowania mojego organizmu. Podczołgałem się pod ścianę, biorąc głęboki oddech. Wtedy też wyciągnąłem telefon, i dopiero wtedy dotarło do mnie jak długo czasu minęło. Pod godziną, słabo widocznym, małym drukiem wypisana była data, szósty marzec. Sześć dni po wypadku. Sześć dni. Sześć. Zamrugałem, mocno zaciskając powieki, aby upewnić się czy na pewno i tym razem wzrok nie płata mi figli. Spałem prawie tydzień ale…. Ale co z Sam? Gdzie była? Dlaczego nigdzie nie odczuwałem jej obecności. Chwilowo przez głowę przemknęła mi najgorsza myśl, a serce załomotało w piersi. Nie, przecież ją widziałem, dotknąłem jej twarzy. Przeżyła, lecz później jakby rozpłynęła się w powietrzu. Znów spróbowałem wstać, tym razem ostrożnie, powoli. Wróciłem do drzwi, które poprowadziły mnie z powrotem na korytarz. Zadziwił mnie brak kamer i pielęgniarzy, którzy w tym momencie powinni stać na straży przy chorych, a nigdzie nie mogłem ich znaleźć, nieważne jak bardzo byłem nieostrożny po nich ni widu ni słychu. Wtem wszedłem do pomieszczenia, wciąż pogrążonego w słodkim, unikatowym zapachu, który nie mógł być utożsamiany z nikim innym jak z Samanthą Walker. Przejechałem dłonią po białej poduszce, wciąż szukając odpowiedzi na pytanie, gdzie się podziała? Co raz dobitniej odczuwałem, że po prostu zostawiła mnie, bo gdzie indziej byłaby, gdyby nie tu, obok, w dodatku wiedząc, że znajdujemy się w obcym mieście, bez jakichkolwiek środków. Świadomość, że Sam mogła mnie samolubnie opuścić, była nie do przyjęcia, lecz powoli zaczynałem jej wierzyć, zwłaszcza, że już raz ode mnie uciekła, tyle że wtedy wróciła  a teraz… W tym momencie coś mnie tknęło, coś czego nie potrafię opisać słowami. Niemniej jednak zrozumiałem, że bezsprzecznie, nic mnie tu nie trzyma, dlatego też okno stało się moją drogą ucieczki. Będąc na zewnątrz po raz ostatni spojrzałem na budynek, przepełniony nadzieją, która z chwilą spłynęła ze mnie pozostawiając pustkę i rozpacz. 

 ~~~

Obracałem telefonem w ręku, opierając się barkiem o znak z czarnym napisem „Slidell”, wypatrując znajomej sylwetki maszyny. Słońce wstało niespełna godzinę temu, dzięki czemu nie byłem zmuszony do walki z własnymi demonami w ciemnościach. Nadjechał. Masywny dodge durango zaryczał głośno, zanim zjechał na pobocze zwalniając, a w rezultacie zatrzymując się. Nie czekając zbędnych minut pociągnąłem za klamkę i wskoczyłem do środka, a moje wnętrze opanowała niechęć i obrzydzenie. Różnobarwne oczy skierowały się w moją stronę, przyglądając się wymownie mojej osobie. 
- Nie odezwała się? – spytała z dziwną troską w głosie. Pokręciłem lekko głową spoglądając w jej kierunku. Byłem pewny, że napotkam na jej twarzy zadowolenie i szeroki uśmiech, lecz pomyliłem się. Troska wypełniała również jej spojrzenie, zaś twarz okazywała obawę i zakłopotanie. 
- Zapnij pas. – mruknąłem, kiedy samochód zaczął powoli się toczyć. Szczęście, że starczyło mi baterii na kontakt  z Rose, kto wie na co byłbym skazany gdyby wysiadł. Sama myśl o  podróży autostopem po ostatnich wydarzeniach przyprawiała mnie o mdłości. Drogę odbyliśmy w kompletnej ciszy, wymieniając jedynie ciche westchnienia. 

Punkt piętnasta auto zatrzymało się pod willą. Nie miałem już nawet najmniejszych zalążków nadziei, że gdzieś tu, mogła się schować. Jak dla mnie ona po prostu zniknęła, pozostawiając po sobie trudną do wyjaśnienia pustkę. Rosalie spojrzała na mnie po raz kolejny i otworzyła usta, jednakże po krótkim zastanowieniu zdecydowała się nie mówić nic. Wyszła z auta i udała się do środka. Nie zwlekałem długo i poszedłem zaraz w jej ślady. Czynnością nadrzędną stał się prysznic a potem wypoczynek, przepełniony snem złym i niespokojnym. Następnie przyszła kolej na przebudzenie, znów prysznic, wybranie stosownych ubrań. Nie uczęszczałem na posiłki, nie odczuwałem głodu, a gdy tak było zaspokajałem go szklanką wody. Miejscem, które stało się moim azylem spokoju i przemyśleń stała się sala muzyczna, gdzie przesiadywałem całymi godzinami przed fortepianem, delikatnie uderzając w białe klawisze, które dobywały z wnętrza instrumentu melodię smutną i melancholijną, która raz na jakiś czas, w akompaniamencie skrzypiec dzierżonych przez siwowłosą otaczała wszystko dookoła w nostalgii.
 Podczas naszego wyjazdu do Nowego Orleanu śnieg zdążył stopnieć, słońce zaczęło wstawać wcześniej i ogrzewać przemarzniętą na wskroś ziemię. Powoli zaczynała się wiosna, lecz w środku mnie pozostał lód nie do roztopienia. 
- Mówiłam Ci, miłość to nic dobrego. – powiedziała, kładąc na moim ramieniu wychudzoną dłoń. Jeszcze wczoraj nie dopuszczałem do siebie tej myśli, lecz z każdym kolejnym dniem zaczynałem rozumieć, że słowa Rose to nie byle puste, pozbawione sensu zdanie, lecz sentencja przepełniona szczerością, którą zapoczątkowała jej doświadczenie. 

A jej wciąż nie było i nic nie zapowiadało się na to, że miała wrócić znikąd. 

Samantha? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz