środa, 7 marca 2018

Od Sam CD Aaron'a


"Nie, nie, nie pozwól jej uśmiechowi Cię ogłupić,
Nie pozwól jej oczom Cię omamić,
Czerwone usta zawsze kłamią.
Bo jej czerwone usta
Mają obrzydliwą cenę,
To morderstwo w jej raju.
Nie, nie, czerwone usta
Mają obrzydliwą cenę,
To morderstwo w jej raju."



Siedziałam w samochodzie niczym sparaliżowana, nie mogąc się ruszyć. W uszach słyszałam krzyki, a w nosie i ustach czułam krew, których nie było. Z przyzwyczajenia otarłam wargi i spanikowałam, widząc czerwień na dłoni. Ale to nie była krew, tylko szminka. Drżącymi rękami wyjęłam ze schowka paczkę papierosów i wyciągnęłam ostatniego. Gdyby nie one, prawdopodobnie zemdlałabym z przemęczenia.
Nie pamiętałam, kiedy ostatnio jadłam, czy choćby spałam. Nie wiedziałam nawet, ile czasu minęło, odkąd wsiadłam w ukradziony samochód i przyjechałam tutaj.
Czy mogłam nazwać Atlantę moim domem? Raczej nie. Wydawało mi się, że kiedyś dawno się nad tym zastanawiałam i tylko dla tego poczucia gnałam tu na łeb i szyję. A teraz byłam tutaj i nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić. Gdzie był dom, którego tak pragnęłam?
Opuściłam pojazd i szłam w jakimś kierunku. Przez las. Padało. Objęłam się ramionami. Miałam wrażenie, że znam to miejsce i powoli coś mi się przypominało. Śmierć. Servanci. Diabeł. Niebieskie niczym letnie niebo oczy wpatrujące się we mnie z miłością.
Głowę przeszył mi ból i opadłam na kolana z krzykiem. Widziałam mężczyznę, ale nie wiedziałam, kim dla mnie był. Wspomnienia mieszały się w mojej głowie jak żółte kulki w maszynie losującej. Ktoś tańczył ze mną na ulicy wśród roześmianych ludzi. Ktoś zatapiał zęby w mojej szyi, a ja wrzeszczałam, próbując uwolnić się od bólu. Wszystko cienie i nawet nie byłam pewna, czy prawdziwe.
Otrząsnęłam się i powoli wstałam, przytrzymując się pobliskiego drzewa. Uznałam, że nie mam się nad czym zastanawiać. To nie miało sensu. Nic nie miało.
Ktoś wybudował w lesie chatki. Wiele drewnianych chatek. Z jakiegoś powodu, nogi poniosły mnie w kierunku jednej konkretnej. Stanęłam przed drzwiami i wpatrywałam się w nie jak głupia.
Wiedziałam, że nie należy pukać. Sięgnęłam dłonią do torebki i wyjęłam z bocznej kieszonki gruby, metalowy klucz. Pasował.
Wślizgnęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Niemal westchnęłam z rozkoszy na widok sporych rozmiarów łóżka. Zapadłam się w materac, nie zawracając sobie głowy resztą domu, który najwyraźniej kiedyś należał do mnie. Byłam zbyt zmęczona, by zajmować się problemem tego, że nawet nie jestem do końca pewna własnego imienia.
Gdy się obudziłam, liczby na wyświetlaczu mojej komórki wskazywały, że minęły dwa dni. Kiedy uporałam się z potrzebą snu, pojawił się głód.
W domu nie znalazłam jedzenia. Była za to szafa pełna ubrań. Niemal wszystkie pasowały, więc musiały być moje, prawda? Po umyciu się w łazience, wcisnęłam się w czarne, materiałowe spodnie oraz w bluzkę z falbanami pod szyją. Zawahałam się chwilę, zanim sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam z niej czerwoną szminkę. Przeciągnęłam nią po ustach, zastanawiając się nad osobą, która kiedyś tu mieszkała. Nosiła raczej wygodne, niż stylowe ubrania, no i nie malowała się, sądząc po braku kosmetyków. A ja czułam się... inna. Czy więc mężczyzna z hotelu miał rację? Czy to naprawdę byłam ja?
Opuściłam chatkę, uprzednio zamykając drzwi. Na dworze było nawet ciepło, choć pochmurno. Zeszłam po kładce uważając, by nie potknąć się na szpilkach i ruszyłam przed siebie. Nie minęło kilka minut, a poczułam smakowity zapach, który znacznie podrażnił mój żołądek.
Idąc za węchem, który szczerze mówiąc był całkiem całkiem, dotarłam do dużego budynku, a raczej willi. Zupełnie nie pasowała do otoczenia w postaci lasu i drewnianych chatek, ale głodna, długo się nad tym nie zastanawiałam. Weszłam do środka.
Znajdowałam się w raju. Pośrodku wielkiej sali stał stół, po brzegi zastawiony jedzeniem. Tu właśnie jedliśmy posiłki, to pamiętałam. Czy teraz była pora posiłku? Podeszłam bliżej i wzięłam w dłoń ciepłą bułeczkę. Kogo to obchodzi? Krążyłam wokół stołu, biorąc do ust co smakowitsze kąski. Chciałam się najeść, zanim wszyscy przyjdą. Nie byłam jeszcze gotowa by udawać kogoś, kim nie byłam.
Nagle usłyszałam kroki i w polu mojego widzenia pojawiła się szczupła, wysoka kobieta o długich i prostych blond włosach. Nie zauważyła mnie, dopóki przede mną nie stanęła. Uchyliła lekko usta i patrzyła na mnie ze zdziwieniem. Na widok jej wzroku zrobiło mi się niedobrze. Nie wiem, czy z powodu złości w jej rysach czy dziwnych, różnokolorowych oczu.
Zaczęła iść szybko w moją stronę, jakby w ogóle nie zamierzała się zatrzymać. Zaraz wszystko stało się jasne, gdy z rozmachem wymierzyła mi policzek. I jednocześnie bardziej zagmatwane. Głowa odskoczyła mi do tyłu i poczułam w ustach smak krwi, którego tak się bałam.
- Po co wróciłaś?
Uniosłam palce do lewej strony twarzy, ale nie dotknęłam jej. Czułam jak piecze i puchnie.
- On cierpiał bez Ciebie! - kontynuowała dziewczyna gniewnie. - Rozumiesz?
Nie rozumiałam. Nie znałam tej dziewczyny i nie wiedziałam, o co się wścieka. Co dawna ja zrobiła złego?
- Sam! - zawołała, a ja się cofnęłam. W jej oczach dojrzałam zaniepokojenie. - Co się z Tobą dzieje?
Gdzieś za nią otworzyły się drzwi, a mroczne wnętrze rozjaśnił promień dnia. Dziewczyna odwróciła się w tamtą stronę.
- Rosalie, Lucyfer kazał Ci przekazać...
- Wyjdź.
Mężczyzna w garniturze podniósł głowę znad mankietu i spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi. Był ciemnym blondynem o jasnych, niebieskich oczach. Zaatakowała mnie fala obrazów i zachwiałam się pod ich naporem. To były wspomnienia, ale ilekroć chciałam się któremuś przyjrzeć, umykało mi.
- Wyjdź stąd, Aaron. - powtórzyła dziewczyna spokojnie, ale stanowczo.
- Co się stało? - wyjrzał zza jej ramienia i zobaczył mnie. - Sam?
- Wyjdź, proszę. - ponowiła polecenie kobieta zwana Rosalie. Położyła dłonie płasko na jego torsie.  - Ona nie jest sobą.
Mężczyzna delikatnie ją odsunął i teraz oboje na mnie patrzyli. Chyba dawno mnie tu nie było, bo wyglądali na lekko zszokowanych.
- Mogę oddać za jedzenie. - rzuciłam, wskazując na stół. - Byłam bardzo głodna.
- Sam. - przerwał mi mężczyzna, a w jego głosie słyszałam niedowierzanie i smutek. - Gdzie byłaś?
- Ja... - próbowałam wymyślić coś na szybko, ale baczny wzrok dziewczyny rozpraszał mnie. Nie chciałam, żeby mnie wzięli za idiotkę. - ... potrzebowałam odpocząć?
Milczeli, wpatrując się we mnie. Powiedziałam coś nie tak?
- Sam. - zaczęła ostrożnie Rosalie. - Co się stało?
Nagle zapragnęłam powiedzieć im wszystko. Że jakiś czas temu obudziłam się w pokoju hotelowym z nieznajomym mężczyzną, i że wszystkie rzeczy, które o sobie wiem, tak naprawdę zapisał mi na kartce. Że jestem przerażona tym, że nic nie pamiętam i bezradna. Miałam ochotę błagać ich, by dali mi nadzieję, że to miejsce przywróci mi wspomnienia.
Ale nie mogłam. Stałam nieruchomo, wpatrując się w nich, a oni we mnie.
W końcu dziewczyna wyciągnęła dłoń i lekko złapała mnie za twarz, jakby chciała się jej przyjrzeć. Nie bolało ale syknęłam, gdy jej palce zacisnęły się na lewym policzku.
Nie wiem, co widziała, ale gdy się odsunęła, miała wyraz zdezorientowania na twarzy.
- Ona nie pamięta. - szepnęła. - Znowu.



Aaron?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz