czwartek, 8 marca 2018

Od Aaron'a C.D Samanthy

Pomimo tego, że wiosna wkroczyła otwierając przed nami dłuższe, przepełnione słońcem i ciepłem dni, dla mnie wszędzie panowała szarość, dobijająca, zimna, szarość. Delikatnie muskałem klawisze fortepianu, wydobywając z niego ciche dźwięki, które nie tworzyły żadnej składni, po prostu były. Z chwilą, jedną dłonią zacząłem wygrywać melodię, melancholijną, wyrażającą pustkę, która pochłonęła moje wnętrze. Zastanawiałem się dlaczego akurat mi musiało się to przydarzyć. Najpierw poznajesz kobietę, na pierwszy rzut oka niczym nie wyróżniającą się spośród tłumu innych, potem jakimś dziwnym trafem zaczynasz dostrzegać jej zalety, włosy, oczy, ciało, następnie spędzasz z nią coraz to więcej czasu, aż w końcu na jej widok odczuwasz niewytłumaczone szczęście i podniecenie. Cieszysz się każdą spędzoną z nią chwilą i nawet cisza w bezruchu staje się ciekawą, jeżeli tylko ona jest obok i możesz zatracić się w jej oczach. Tak było w moim przypadku, a zdarzyło się to mi już drugi raz w życiu. Drugi raz, tak samo się potoczyło i drugi raz tak samo się zakończyło. Może taki już mój los, może właśnie na takie rozterki została przeznaczona moja dusza. Chęć opuszczenia Atlanty po raz kolejny, była nie do zwyciężenia, szczególnie gdy przechodziłem obok jej domu, kiedy do moich nozdrzy dobiegał zapach jej słodkich perfum. To nie było moje miejsce. Ilekroć wracałem by zjednać się z rodziną, tylekroć musiałem odejść na długie lata, by zatracić w pamięci nieprzyjemne wydarzenia. Może i tak miało być tym razem.
Ujmując w dłonie podest z klawiszami wstałem gwałtownie, używając tym samym całej swojej siły. W jednej chwili rozległ się huk i agoniczny płacz rwanych strun, kiedy fortepian z spotkał się z podłogą, wydobywając z siebie ostatnie, pozbawione składu brzmienie. Oddychałem szybko i ciężko, wpatrując się w połamane panele, które odskoczyły od podłogi z powodu ciężaru, które w nie uderzył.
- Aaron! – krzyknęła zdesperowana Rosalie, stając w wejściu do Sali. – Coś ty zrobił? – kontynuowała przejętym tonem. Nie zareagowałem. Rozluźniając krawat ruszyłem do wyjścia, bez słowa mijając dziewczynę w przejściu.


~~~

Wstrząśnięty widokiem, który miałem przed oczami, nie byłem pewny, czy to sen, czy może jawa. Byłem nawet skory poprosić Rosalie aby przyłożyła mi w głowę czymś ciężkim aby tylko się upewnić, jednak się od tego powstrzymałem. Jej szare tęczówki, zagubione, błądziły po Sali w poszukiwaniu jakiegokolwiek ratunku. Wyglądała tak samo, lecz z pewnej strony inaczej i ten jej zagubiony wzrok. Resztki mojego serca, które były już ukruszone, rozpadły się w drobny mak, stawiając mnie na skraju rozpaczy i bólu. Dopiero gdy Rose odczytała co siedziało w głowie dziewczyny, nadzieja, która kumulowała się we mnie od momentu kiedy ją ujrzałem po prostu zniknęła, jak gdyby wchłonięta przez pustkę, która pożarła już niemal całą moją duszę. To nie była Sam. Nie było już „nas”, każde pozostało tylko sobie. Odczułem potrzebę płaczu, długiego, nieprzemijającego, połączonego ze skrajną histerią płaczu i krzyku, lecz on nie nastąpił. Zamiast tego pojawiło się nic, puste, zwykłe, nieistniejące nic. Chęć powrotu sam zniknęła, po prostu, w jednej chwili, kiedy dotarło do mnie, że to co wydarzyło się między nami nie ma po prostu szczęśliwego zakończenia. Cofnąłem się o krok, po chwili o kolejny, zaraz odwróciłem się od dziewcząt całkowicie, lecz krzycząc wołania za sobą zatrzymałem się przy drzwiach.
- Naprawię to. – rzekła histerycznie Rose, spoglądając w moją stronę. Jej oczy, przeszklone, przepełnione były nadzieją i troską, która tak rzadko w niej gościła. Mimo tego, że z Samanthą nie wiązała przyjemnych wspomnień, przyrzekła pomóc, tylko i wyłącznie ze względu na moje emocje. Pokręciłem głową w jej stronę, ciężko przełykając ślinę.
- Nie chcę. – odparłem po czym odszedłem do części mieszkalnej willi.

Nie wróciłem na obiad, ani na kolację. Nie wychodziłem z sypialni. Przesiadywałem to na łóżku, to na parapecie, odchodząc myślami daleko, w miejsce, które niegdyś dało mi spokój i pozwoliło zregenerować się po podobnym, niefortunnym wydarzeniu. A może właśnie o to chodziło? Może powinienem znów zniknąć na dekadę, zaszyć się gdzieś, zakamuflować, utwierdzić wszystkich w przekonaniu, że umarłem. Westchnąłem, przecierając twarz dłonią. A co jeśli powinienem skończyć z udawaniem? Może Czart w ten sposób chce przekazać mi wiadomość, że na mnie już pora i odbiera mi wszystko co drogie, ale co będzie następne, a może powinienem powiedzieć, kto? Myśli te nie dawały mi spokoju, a im dalej w nich odbiegałem, tym bardziej męczyła mnie migrena, zaś pustka poszerzała granice o nowe horyzonty. Nagle do moich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk. Zignorowałem go. Powtórzył się jeszcze kilkakrotnie, dopóki nie podszedłem do drzwi i nie pociągnąłem za mosiężną klamkę. Białowłosa stała naprzeciw, oparta ramieniem o framugę.
- Jest tutaj, przyszła bo szuka odpowiedzi. – zaczęła starsza półszeptem, wgapiając się we mnie. Spojrzałem w korytarz, gdzie spostrzegłem skuloną, utopioną w za dużym ciemnym swetrze istotkę, rozglądającą się po korytarzu ze strachem a zarazem ciekawością.
- Nie dam rady. – mruknąłem tylko. Starsza nienawidziła sprzeciwu, dlatego też złapała mnie za rękę i pociągnęła do salonu, do którego również po chwili przyprowadziła zbłąkaną wśród własnych myśli Sam. A może jednak Sue? Skąd mogłem wiedzieć, co działo się w jej głowie. Przysiadła na kanapie, a zaraz po tym, zachęcona przez białowłosą zaczęła mówić. Opowiedziała o karteczce, hotelu, o tym, że coś ją tu ciągnęło, o wspomnieniach, które tak bardzo chciała odszukać, ale które umykały jej i przytłaczały za każdym razem kiedy pojawiały się w jej głowie. W pewnym momencie Rose wpadła na plan. Gwałtownie i bez uprzedzenia, wstała i zacisnęła ręce na mojej głowie. Przeszył mnie niewyobrażalny ból, przed oczami migiem przeleciało mi kilka zdarzeń niczym kadry z jakiegoś filmu. Z chwilą kobieta zabrała ręce i usiadła z powrotem przed Sam, ja zaś opadłem na fotel, tracąc równowagę. Na moment zaćmiło mnie. Kiedy otworzyłem oczy, Rose trzymała dłoń na policzku Sam, zaś oczy skupiała w jej źrenicach. Nie minęła chwila, gdy na bladej twarzy dziewczyny, pojawiły się mokre ślady łez. Wtedy zrozumiałem, Rose pokazała jej wszystko, pokazała wspomnienia ze mną, a sądząc po minie i reakcji Sam, która złapała chudą dłoń siwowłosej pragnęła pochłonąć i zobaczyć jak najwięcej. Po kilku minutach, którę ciągnęły się jakby w nieskończoność, dziewczyna wyprostowała plecy i szybko przetarła policzki. Nagle jej wzrok padł na mnie, a ja po prostu czułem że topnieje, spoglądając na jej szare, przepełnione smutkiem oczy.
- My byliśmy..- zaczęła, lecz szybko jej przerwałem.
- Blisko, bardzo. Ale jak powiedziałaś - byliśmy. Byłem gotów oddać Ci moje serce, ale teraz… - pokręciłem głową wstając. – teraz już go nie mam. Pokochałem Cię, ale widząc Cię teraz, tak zakłopotaną i zagubioną, widzę, że jest to jednostronne uczucie. Do niczego przecież Cię nie zmuszę, nie mam prawa ani odwagi by posunąć się na coś, co byłoby wbrew Twojej woli. Liczę, że odnajdziesz to czego szukasz. A teraz wybaczcie, na mnie pora. – skłoniłem się lekko i nie oglądając się odszedłem w kierunku wyjścia z budynku by przespacerować się nad jeziorem i przysiąść na sentymentalnej ławce, gdzie moje myśli odgrywały kolejny teatrzyk.

Sam? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz