czwartek, 1 marca 2018

Od Aarona C.D Sam

Kiedy jej zimne palce przewędrowały po linii moich kości policzkowych drgnąłem lekko, lecz z chwilą odchyliłem głowę, sprawiając, że jej dłoń znacznie oddaliła się od moje twarzy. Powoli rozwiązałem sznurówkę jej drugiego buta, po czym rzuciłem go na ziemię, obok poprzedniego.
- Nie powinnaś była tego mówić. – mruknąłem bezuczuciowo, spoglądając jej w oczy. Spojrzenie dziewczyny wyrażało nie małe zakłopotanie, skrzywiła twarz w grymasie, po czym wzruszyła ramionami i opadła w miękkie poduszki. Chwilę nie ruszałem się z miejsca, nasłuchując jej oddechu. Nie minęło pięć minut, kiedy otumaniona spożytą ilością alkoholu, udała się do krainy snów. Wstałem powoli i z delikatnością okryłem ją leżącym na kanapie kocem. Później zaczęły się schody.


Słowa, które dobyły się z jej ust przed  kilkoma minutami szumiały mi w głownie, nie ważne jak bardzo pragnąłem o nich zapomnieć. Była pijana. Była pijana, a słowa te mogły być po prostu bełkotem, który w pośpiechu stworzył jej mózg. I te zawahanie „ chyba”… Przetarłem twarz dłonią, czując zmęczenie, przytłaczające mnie od kilku ostatnich dni. Poszedłem do łazienki, odświeżyć się, doprowadzić się do porządku, który został zaburzony tym wyjazdem. Po kąpieli, goleniu i ubraniu dolnej części garderoby, stałem przed lustrem przyglądając się paskudnej bliźnie, która zasklepiła się po ranie, pozostając sina, jak gdyby coś w środku wciąż tkwiło i nie dawało zregenerować się skórze i mięśniom do końca. Pokręciłem głową, narzucając na ramiona czarną koszulę. Oderwałem wzrok od zwierciadła, w celu równego zapięcia wszystkich guzików. Pierwszy, drugi, przy trzecim miałem wrażenie, że moje ciało leci w tył. W jednej chwili postawiłem krok do tyłu zapobiegając upadkowi. Potrząsnąłem głową, mocno zaciskając powieki. Kiedy z powrotem je otworzyłem obraz przed oczyma miałem niewyraźny i jakby przyciemniony. W mgnieniu oka pokonałem drogę z łazienki na balkon, gdzie mocno zaciskając ręce na barierkach odetchnąłem głęboko, zimnym powietrzem, które zaatakowało moje płuca milionami igieł. Kilka głębszych wdechów i wszystko wróciło do normy. Opadłem na jedno z krzeseł, topiąc twarz w dłoniach, wspartych łokciami na kolanach. Zadziało się to nie pierwszy raz, a ja zacząłem odczuwać coraz to większą bezradność i paraliżujący strach. Z balkonu przeniosłem się na fotel, gdzie układając się jak najwygodniej, co było istnym wyczynem, uległem i pozwoliłem organizmowi na krótką i niespokojną drzemkę.

 Ze snu przepełnionego jedynie ciemnością i chłodem wybudziły mnie pierwsze promienie słońca. Przetarłem oczy po czym wlepiłem je w krwistoczerwony okrąg wspinający się mozolnie ponad horyzont. Wtedy zrozumiałem, że nasz pobyt tutaj powinien dobiec końca. Sytuacja z dzisiejszej nocy zdarzyła się po raz pierwszy, lecz  w pewien niewyjaśniony dla mnie sposób, pozostawiła piętno, gdzieś w środku mojego ciała, duszy, która pomimo swojego mrocznego odcieniu, poczerniała jeszcze bardziej. Nie odczuwałem ekstazy, myśląc o słowach wypowiedzianych przez Samanthę tej nocy, po prostu, tak jakby to było puste nic nie znaczące zdanie. Rana zapiekła, przez co zacisnąłem zęby, kładąc dłoń na miejsce gdzie się znajdowała. Siedząc tak próbowałem pojąć sam siebie. Przecież pragnąłem jej, pragnąłem jej uśmiechu, bezpieczeństwa i szczęścia. Te słowa, które wypowiedziała nad wyraz niepewnie, było marzeniem, niemożliwym do spełnienia, a jednak. Tyle że w marzeniu było ono szczere, powiedziane z serca, pozbawione wsparcia ze strony odurzających procentów. Warknąłem pod nosem, zezłoszczony na samego siebie. Zdecyduj się Rhydian, nie masz przecież dwunastu lat. Rhys… Dajcie mi broń a przysięgam, że wymierzę ją prosto w skroń i pociągnę za spust, ażeby tylko pozbyć się tych dręczących myśli. Po odczekaniu do godziny szóstej, wstałem, zawiązałem na szyi krawat o burgundowym odcieniu. Włożyłem kamizelkę, a zaraz na nią marynarkę. Gotowy, wcisnąłem nogi w skórzane brogsy i opuściłem lokum w celu zgromadzenia potrzebnych rzeczy na podróż.
Gdy wróciłem, Sam wciąż spała, jedynie przewróciła się na drugi bok. Pokręciłem głową po czym pozbierałam z pokoju wszystkie walające się bez ładu rzeczy, które poskładałem i schowałem do naszych bagaży. Zostawiłem jedynie komplet świeżych ubrań dla Sam w łazience, by po prysznicu, który zapewne będzie jej pierwszym celem po obudzeniu się, mogła się w nie przebrać. Kiedy doprowadziłem lokum do porządku rozpuściłem w szklance wody elektrolity, na kaca dla naszej imprezowiczki. Trzymając naczynie w ręku usiadłem na brzegu łóżka, wolą ręką z nieludzką delikatnością, potrząsając śpiącą królewną. Mruknęła głośno, przewracając się na drugi bok, kiedy przedarłem się przez pierwszą barierę jej snu.
- Wstawaj Sam. – mruknąłem obojętnie, gładząc ją wierzchem dłoni po odkrytym ramieniu. W mgnieniu oka złapała za róg koca i nakryła się nim aż po samą głowę. Westchnąłem z rezygnacją, odstawiając szklankę z napojem na stoliku. Już miałem ściągać z niej okrycie, kiedy głośne skrzeknięcie odwróciło moją uwagę. Przeniosłem wzrok na balkon, gdzie na balustradzie siedział nienormalnie dużych rozmiarów kruk. Skrzeknął jeszcze raz, o wiele donośniej, kierując dziób w naszym kierunku. Spokojnie podszedłem do drzwi balkonowych. Po drodze zostałem obdarzony jeszcze kilkoma agresywnymi skrzeknięciami, które obudziły Sam i spowodowały, że  w końcu rozbudziła się i usiadła na łóżku.
- Co tak hałasuje. – mruknęła, przedzierając się przez ziewanie. W tym momencie zamknąłem balkon, odgradzając nas od nieprzyjemnego głosu kruka. Nie mogłem oderwać od niego wzroku, gdyż swą posturą nie przypominał normalnego, zwykłego kruka. W pewnym momencie, przez moją głowę przeszła najgorsza myśl, że ktoś rozpoznał nas i odkrył nasze dotychczasowe schronienie. Odetchnąłem z ulgą, gdy ptaszysko odleciało. Wtedy też odwróciłem się w stronę Sam, która teraz stała tuż obok mnie, opatulona kocem, z zapadniętymi oczami, blada jak ściana.
- Kac morderca, co? – uśmiechnąłem się, lecz tylko na chwilę, prędko na moją twarz zawitała obojętność. Dziewczyna skinęła głową i bez słowa oparła się czołem o mój mostek, jakby pragnęła atencji. Pogładziłem ją delikatnie po włosach, drugą rękę sytuując na jej ramieniu. Nagle, ni stąd ni zowąd, rozległ się huk, tak głośny, że oboje, niemalże podskoczyliśmy. Nasze oczy skierowały się do źródła dźwięku. Na środku szyby widniała ogromna, rozbryzgana, szkarłatna plama, przyozdobiona kilkoma czarnymi piórami, nieco niżej, na posadzce balkonu, leżał zesztywniały ptak, a raczej resztki, które po nim pozostały. Serce zabiło mi szybciej.  A więc jednak. Złapałem Sam za ramiona i delikatnie przejechałem po nich dłońmi.
- Wypij co przyszykowałem i szybko idź się odświeżyć. Musimy się stąd zawijać jak najprędzej. – powiedziałem, szczelnie maskując panikę w głosie. Dziewczyna szybko pokiwała głową, spożyła zawartość szklanki i momentalnie zniknęła za drzwiami łazienki. W tym czasie zasłałem posłanie i zbiegłem na dół z bagażami, które bez zbędnych ceregieli wrzuciłem do bagażnika. Gdy wróciłem Sam męczyła się z zasznurowaniem butów. Szybko przykucnąłem przed nią na jedno kolano i uprzednio wciągając na jej stopę granatowego trampka, zawiązałem go prędko na równą kokardkę.
- Idź do auta, szybko. – rozkazałem, podając jej torbę, przepełnioną różnymi rzeczami na drogę.
- Co się dzieje? –spytała zdezorientowana, przerzucając ją przez ramię.
- Kredusi, chyba nas znaleźli. Nie mogę walczyć i Ty również. – gorączkowo odparłem lekko popychając ją w stronę drzwi. Po chwili zniknęła w korytarzu. Chwyciłem do kieszeni kilka ostatnich rzeczy po czym wybyłem z pokoju szybkim marszem. W tej chwili dziękowałem w duszy… no właśnie, komu? Nie wiem, ale byłem wdzięczny za to, że przemiła recepcjonistka była rozeznana w naszych sprawach i wiedziała, że mój pośpiech w opuszczeniu tego miejsca był konieczny. Wskoczyłem do zielonego forda, uprzednio rozglądając się dokładnie. Sam siedziała w środku, nie mogąc trafić pasem do zatrzasku. Panika częściowo zapanowała nad jej ciałem. Pomogłem jej w tym nakierowując jej dłonie w prawidłowym kierunku. Sam nie zapiąłem pasa. Czym prędzej odpaliłem maszynę, która pomimo oporu, po chwili zareagowała głośnym ryknięciem. Ruszyliśmy, a ja zdenerwowany, coraz spoglądałem w górne lusterko, upewniając się, czy nie czeka za nami niespodzianka.
- Chyba zareagowaliśmy w czas. – powiedziałem z ulgą, opadając w miękki plusz fotela. Chyba dopiero w tym momencie odetchnąłem. Spojrzałem na Sam, która zdążyła podkulić nogi pod samą brodę.
- Przepraszam, że tak Cię pospieszyłem. Spanikowałem, przez myśl, że nie byłbym w stanie Cię obronić. – odparłem, zerkając na nią co chwilę. Bełkotała pod nosem, a po jej minie widać było, że kac mocno trzyma ją w swoich objęciach. Tematu z nocy nie drążyliśmy. Instynktownie spojrzałem jeszcze raz w lusterko, a widząc w nich czarnego SUV’a o przyciemnianych szybach, zrozumiałem, że moją powinnością jest go zgubić. Ford nie miał problemów z gwałtownymi skrętami, oraz mieszczeniem się w ciasnych uliczkach, dlatego też po  upływie około kwadransa, przekroczyliśmy granicę Nowego Orleanu, nie mając nikogo na ogonie. Już dalej droga rozpościerała się czysto i szeroko, lecz w aucie nadal trwała cisza. Nie odzywaliśmy się do siebie, tak samo, jak wtedy, gdy zmierzaliśmy w kierunku, z którego obecnie wracaliśmy. Przez chwilę zastanawiałem się, czy to oznaczało, że tylko poza domem mogliśmy być wobec siebie szczerzy i otwarci? Czy tylko tam odczuwaliśmy te wzajemne przyciąganie? Skarciłem się w myślach mocniej zaciskając ręce na kierownicy. Nagle zrobiło mi się duszno, a jedyne co dane mi było czuć to odór spalin. Odchrząknąłem, udając, że nic się nie dzieje, lecz z kolejną chwilą mgła zstąpiła na moje oczy. Szybko i wielokrotnie zamrugałem oczami, w nadziei, że obraz przed nimi poprawi się, wraz z mrugnięciami. Nic z tego. Ni stąd ni zowąd, spostrzegłem, że na czołowe wyjechał granatowy sedan o opływowym kształcie. Jego prędkość wielokrotnie przekraczała limit, a kierowca mocno zaciskając pięści na kole kierowniczym, nie miał ochoty zjechać na swój pas. Pragnąc ratować sytuację, szybko wykręciłem kierownicę w kierunku drugiego pasa, lecz gdy tylko to uczyniłem, granatowy pojazd zmienił tor swej jazdy i wykręcił w identyczny sposób. Nastąpiło uderzenie, huk, dźwięk tłuczonej szyby  i łamanych kości. Ford przedachował kawałek około dziesięciu metrów, zanim zgnieciony jak puszka po napoju, wpadł do przydrożnego, głębokiego rowu. Nie zapiąłem pasa, co poskutkowało niemiłym spotkaniem z szybą a potem z grubym konarem. Ostatnie co usłyszałem to wywrzeszczane przez Sam moje imię.

 Ocknąłem się widząc nad sobą ogołocone gałęzie starego dębu. W uszach rozlegał się pisk, zagłuszany szelestem rozwiewanych liści. Chciałem się ruszyć, nie mogłem. Wszędzie wokół było czuć zapach benzyny. Dotknąłem ręką czoła, które było epicentrum bólu, który rozlewał się od niego na całe ciało, a raczej głowę i tułów, bo nóg najzwyczajniej w świecie nie czułem. Dźwięk obijanego metalu rozległ się gdzieś obok, lecz nie byłem nawet w stanie przekręcić głowy w kierunku jego źródła. Oddychałem powoli, skupiając całą swoją uwagę na dźwiękach dochodzących zewsząd.
- O Boże. – dosłyszałem drżący głos. Nigdy nie odczułem tak ogromnej ulgi, słysząc cokolwiek. Nagle, przed moimi oczami pojawiła się brudna od krwi, umorusana twarz, lecz gościł na niej lekki uśmiech. Z oczu, które wpatrywały się we mnie z nadludzką dokładnością skapnęło parę łez.
- Krwawisz. – mruknąłem, układając dłoń na jej policzku.
- To nic. – odparła szybko, wycierając przekrwione czoło rękawem bluzy. Obejrzałem ją na tyle ile mogłem. Gdzieniegdzie na jej jeansach powstały dziury, mniejsze i większe, z których wypływała szkarłatna posoka. Przyglądałem się, jak z jej oczu wypływają strugi obmywających łez. Czułem się winny. Winny jak cholera i miałem w tym słuszność. Doznałem ataku prowadząc auto i jeszcze ten sedan…  Z zadumy wyrwał mnie rwący ból w okolicach boku. Jęknąłem, starając się nie krzyknąć. Kierując tam swój wzrok, dostrzegłem drżące ręce Sam, zaciśnięte na wielkim kawale metalu, sterczącego ponad moje ciało.
- Zostaw. – wysyczałem przez zaciśnięte zęby. W tamtej chwili uświadomiłem sobie również, że jedna z nóg, której przez ten czas nie udało mi się podkurczyć, tak jak tej drugiej, przygnieciona była fordem, a raczej tym co z niego zostało.
- Wybacz mi. – wydukałem, zanim obraz przed oczami zamglił mi się i poczerniał po raz kolejny.


Sam? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz