czwartek, 28 grudnia 2017

Christmas is not sucks

To opko nie wyszło najlepiej. Zdecydowanie wolę pisać z perspektywy Milky i strasznie się rozpisywać. Tutaj coś mnie tchnęło, żebym zrobiła to w taki sposób... i nie wyszło, ale najważniejsze, że jest! 

"Christmas is not sucks"

Wśród ciszy panującej wokoło można było usłyszeć cichutki oddech Milky Frye. Siedziała ona w samochodzie, wlepiając swój wzrok w zamarzniętą szybę. Odetchnęła cicho, przeczesując włosy. Dzisiejszy dzień był dla Milky czymś... Innym. I to nie innym w pozytywnym sensie. Prawdą jest, że Milky Frye i święta, to bardzo niedobrana para. Nie chodziło tutaj o samo bycie severantem i to, że święta tutaj powinny być jak najbardziej smutne, bo narodził się Jezus. Milky po prostu miała zbyt wiele wspomnień, których, choćby na siłę, nie dało się wcisnąć do zakładki z nagłówiekiem "wspomnienia przyjemne, bardzo miło się do nich wraca". Te wspomnienia pchały się raczej do zakładki "wspomnienia nieprzyjemne, nie zapomnisz o nich nigdy, choćbyś stawał na głowie, żeby nie pamiętać". Czy Milky Frye stawała na głowie, żeby zapomnieć? Uch, na głowie na pewno nie, bo ta sztuka szła jej kiepsko, ale mogła zrobić wszystko, żeby tylko do tych nieprzyjemnych wspomnień nie wracać.



Milky Frye włożyła ręce do kieszeni i odetchnęła głośno. Nie mogła się zdobyć na to, żeby gdzieś pojechać. Dzisiejszy dzień do lekkich nie należał, a Milky nie lubiła stawiać czoła takim wyzwaniom jak wspomnienia. Co takiego zrobiła w taki razie? Uciekła. Tak, uciekła w kolejne drinki. Jednak teraz miała dość i nie chciała więcej pić. Po prostu chciała być sama, ale i bycie samą jej nie wychodziło. Przekręciła głowę w stronę bocznej szyby i rękawem grubej bluzy przetarła zaparowaną szybę. Odetchnęła cicho, widząc wielką choinkę, którą ktoś (o dziwo) przystrajał. Westchnęła głośno, żeby później tylko się skrzywić. Choinka źle kojarzyła się jej. Zacisnęła usta w cienką linię, skubiąc rękaw swojej bluzy.
Dawno temu, a dokładniej, kiedy nasza kochana Milky była jeszcze małym knypkiem, bachorkiem, dzieckiem - jak zwał, tak zwał - jej rodzina nie obchodziła świąt. Nie dlatego, że jej rodzina nie wierzyła w Boga, co to, to nie. Państwo Frye byli bardzo wierzącą rodziną, tak samo, jak ich dzieci. Co niedzielę uczęszczali na msze, a każdy chyba z kościoła kojarzył te pięć uśmiechniętych od ucha do ucha twarzy. Meavery, czyli nasza dzisiejsza Milky, ani trochę nie odstawała od państwa Frye i jej siostry Clary oraz brata Simona. Później trochę się to zmieniło, ale na razie Milky była zwykłą dziewczynką, która posłusznie odrabiała lekcję, chodziła do kościoła, uczyła się. Jednak już wtedy panna Frye nienawidziła świąt. Prawdą było, że rodzice Milky byli bardzo zapracowani. Ciężko pracowali za granicą, żeby utrzymać rodzinę. Dlatego nigdy ich w święta nie było, a dzieci wcale nigdy nie poczuły tej magii świąt.
Milky odwróciła wzrok od choinki i zamknęła oczy. Kolejną już prawdą było to, że Milky nigdy nie obchodziła tak świąt, jak większość ludzi. Nigdy nie siedziała przy wigilijnym stole, nigdy nie ubierała choinki, nigdy nie chodziła po sklepach, żeby dostać idealny prezent dla rodziców czy rodzeństwa. Po prostu spędzała go jak każdy inny dzień - przy czytaniu książki i uczeniu się. To mogło trochę wpłynąć na jej dzisiejsze postrzeganie świąt, czyli uważanie ich za coś całkowicie niepotrzebnego. Westchnęła głośno i chuchnęła we wcześniej wytartą szybę. Po chwili zaczęła tam coś kreślić palcem wskazującym.
Dawno temu, kiedy Meavery Frye miała dopiero dwanaście lat, dwudziestego czwartego grudnia miała miejsce sytuacja, która odmieniła chyba wszystko. Avery wiedziała, że i tym razem nie zastanie rodziców w domu. Smutna, mała dziewczynka, idąca z wielkim skrzywieniem przez zatłoczone, pokryte śniegiem ulice. Nie brzmi nader świątecznie, prawda? Spoglądała tęskno w stronę rodziców, którzy z wielkim zapałem i zaangażowaniem wybierali prezenty dla swych małych pociech. Wiedziała, że to wielki dzień, bo narodził się Jezus powinna się radować. Jednak szła nadal smutna, przemierzając powolnie Londyńskie ulice. Pociągała nieraz nosem i wycierała go rękawem szarego, trochę już zniszczonego płaszcza. Prawie każdy znał Avery Frye z jej wielkiego uśmiechu i gadania praktycznie o niczym... Ech, jednak teraz prawie nikt nie przejmował się tą malutką dziewczynką. Każdy był zajęty. A to wybieranie prezentów, a to wnoszenie choinki do domu, a to, a tamto. I tak Meavery czuła się sama, idąc przez tę ulicę, a otaczały ją same znajome twarze, które pamięta do dziś. Meavery wiedziała, że w mieszkaniu nie zastanie nikogo. Mama i tata szykowali się na wylot, więc mogła ich ewentualnie minąć. Clary znalazła sobie nowych znajomych i to z nimi zamierzała spędzić ten dzień. Simon wyjechał do pracy i na studia. Tak mała i słodka Avery miała spędzić ten kolejny świąteczny wieczór sama. Dlatego się nie spieszyła. Kiedy już smutna, mała dziewczynka dotarła pod swoją ubogą kamienicę, uniosła wzrok do góry, choć zrobiła to z trudem. Potem przeniosła wzrok na dół. Najbardziej wyraźną rzeczą, jaką pamiętała, była mama, otoczona przez tłum ludzi, leżąca na chodniku. I te łzy, które napłynęły jej do oczu.
- Mamusiu!
Przerażający krzyk pełen bólu, strachu i cierpienia wyrwał Milky z pół snu. Otworzyła szybko oczy i opadła ciężko na siedzenie. Obraz matki leżącej na chodniku, wyłamanego okna, a w nim ojca wciąż powracał. Milky Frye nie walczyła już ze złymi wspomnieniami. Po prostu one były. Była i ona. Po kilkunastu latach walczenia z tymi wspomnieniami zauważyła, że jedno nie może istnieć bez drugiego. Czy byłaby tą samą Milky bez wszystkich wspomnień? Nie. Czy chciałaby być inna? Nie. Odwróciła głowę w stronę szyby. Teraz widniał na niej napis "Święta są do bani". Westchnęła cicho i przetarła dłońmi zmęczoną twarz. Włączyła radio. Milky Frye kochała słuchać muzyki, jednak kiedy z głośników zaczęło lecieć " Last Christmas", wyłączyła radio z taką siłą, że przycisk został wciśnięty do środka i już tam został. Westchnęła głośno i znowu opadła na fotel.
Są dwa powody, dla których Milky Frye nie lubi tej piosenki. Oczywiście pierwszym jest to, że jest związana ze świętami. Drugi jest dość bardziej dramatyczny. Dlatego Milky Frye o nim nie mówi, dlatego Milky Frye woli to przemilczeć.
Był to taki dzień, podobny do wszystkich innych dni świątecznych. Śnieg sypał na ulice Nowego Jorku, tamując przy tym ruch. W wielu domach paliły się śwatełka, świece. Na ich drzwiach wisiały wieńce, a w oknach świecące ozdoby. Co drugi człowiek z serdecznym uśmiechem życzył Wesołych Świąt Bożego Narodzenia. A pośród tego Meavery Frye, młoda studentka sztuki. Jednak już niepatrząca tęskno na rodziców, kupujących swoim rodzicom pociechy, nie chodziła do kościoła, nie wierzyła w Boga. Meavery jednak dalej była uśmiechniętą dziewczynką, która próbowała ukryć, że powoli zaczyna nie dawać rady. Już dawno wplątała się w szemrane interesy dilerów narkotykowych. Już dawno porzuciła marzenia o prawdziwym życiu. I tak w te święta wszystko miało się posypać. Tak, wtedy to wigilijnego wieczora weszła do swojego obskurnego mieszkania z już oczekiwanym skrzywieniem na twarzy. Miała iść na cmentarz, ale niestety nie doszła tam.
- Gdzie byłaś? - spytał dobrze jej znany, niski głos.
Westchnęła głośno i spojrzała w stronę ciemnego salonu. Uśmiechnęła się blado i zacisnęła drżące dłonie w piersi. Na kanapie, w cieniu siedział jej brat, którego tak kiedyś mocno kochała.
- Byłam na cmentarzu - mruknęła cicho. - Nie lubię tam chodzić, ale chyba trzeba w rocznicę jej śmierci...
- Nie mówmy o tym - szepnął cicho z widocznym bólem w głosie. Wtedy Milky widziała po raz ostatni brata. Waśnie przy piosence "Last Christmas". Następnego dnia został złapany na sprzedawaniu narkotyków dzieciakom.
Właśnie, nie mówmy o tym. Nikt o tym nie mówił, ale Milky chciała. Chciała o tym mówić, wyżalić się komuś. Jednak Meavery Frye nie miała komu. Okazja nadarzyła się szybciej, niż myślała. Już następnego ranka, kiedy to czekała na swój autobus, mogła posłać pierwszy uśmiechem pewnemu mężczyźnie. Jak się okazało, nazywał się Cisco. Wieczorem zjedli frytki. To była chyba pierwsza jakaś kolacja świąteczna. Milky myślała, że będzie już tylko lepiej. Myliła się.
- Ej, Milky!
Milky Frye otworzyła zaspane oczy. Spojrzała od razu na szybę, w którą ktoś pukał. Jęknęła cicho, widząc ładne brązowe loki, brązowe jak gorzka czekolada oczy oraz ten owalny podbródek. Tylko jej tutaj brakowało. Po chwili wyszła z samochodu z wielkim skrzywieniem na twarzy. Naciągnęła rękawy bluzy na dłonie i założyła ręce na piersi.
- O co chodzi, Ellipson? - spytała, ziewając.
Ell uśmiechnęła się szeroko i zanim Milky się spostrzegła, zdążyła władować jej na ręce wielkie pudełko. Milks skrzywiła się wielce i spojrzała na Symphony niezrozumiałym wzrokiem. Ta wzruszyła tylko ramionami i zaśmiała się cicho.
- Dałam choinkę do twojego domu - mruknęła. - Idziemy ją ubierać.
- Co zrobiłaś?
Milky zmarszczyła brwi i prychnęła śmiechem. Teraz najchętniej oddałaby to pudełko pannie Symphony i poszła dalej spać do samochodu, ale cóż. Nie zdołałaby, bo Ellipson zdecydowanym ruchem pchnęła ją w kierunku schodów, chcąc, żeby Miky się ruszyła. Ta niechętnie weszła po schodkach i otworzyła swój domu, do którego Symphony dostała się jakimś chyba cudem. Faktycznie, na środku pokoju stała wielka choinka.
- Jaja sobie robisz, kobieto? - prychnęła Milky i rzuciła pudło na podłogę. - Po co to?
- Zawsze z mamą ubierałyśmy choinkę - powiedziała Ellipson, wyciągając z pudelka łańcuch i lampki. - Będzie fajnie. Puścimy świąteczne piosenki...
- Tylko nie "Last Christmas".
- Upieczemy pierniczki, ubierzemy choinkę... co ty na to, Milks? - dziewczyna spojrzała na nią takimi oczami, że już wiedziała, że panna Frye nie odmówi.
Milky Frye zaśmiała się głośno i chwilowo usunęła swój grymas z twarzy. Milky Frye nie była już smutną, małą dziewczynką, która szła przez miasto, wiedząc, że w domu jej nic nie czeka. Tego wieczoru z Ellipson, kiedy to w końcu Milky zapomniała o wcześniejszych troskach i kłopotach, Milks coś sobie uświadomiła. Święta i tak są do dupy, bo urodził się Jezus, ale i tak warto je spędzać choćby z dziewczyną, do której zawaliło się podrywem na jajka. Tego wieczora Milky Frye po raz pierwszy uśmiechnęła się szeroko, zakładając wielką gwiazdę na czubku choinki, zaśmiała się, kiedy Ellipson niechcący zbiła całe pudełko bombek. Poczuła się szczęśliwa.
- Może jednak święta nie są takie złe? - szepnęła do siebie, podchodząc do okna. Zobaczyła swój samochód, na którego szybie wciąż widniał napis... trochę zmieniony. - Święta nie są do bani.
- Nie są - potwierdziła Ellipson z uśmiechem. - To odpalamy "Last Christmas"?
- Nie, po moim trupie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz