piątek, 8 grudnia 2017

Od Ryoty C.D. Murtagh'a

Fuck, fuck, fuck, fuck... Co się do jasnej cholery właśnie stało?

Mentalnie zafundowałem sobie facepalm'a, czując bezradność. Nie wiedziałem, jak powinienem teraz zareagować. To wszystko stało się zbyt szybko, a ta jego bezpośredniość dosłownie mnie zabiła. Przez chwilę mój umysł kłębił się od jego słów: "Ja jestem Murtagh, ale możesz mi mówić Tatusiu", "Jak masz na imię, mój śliczny?", "Cholera, moja gadka na podryw ucierpiała po zawarciu paktu".



Mój wyraz twarzy musiał wyglądać bynajmniej komicznie teraz dla niego, gdy tak pogrążyłem się w samym sobie. Po chwili doszło do mnie co ów chłopak przed chwilą odwalił.

Najzwyczajniej w świecie miał czelność mnie "oślinić". Za dużo sobie pozwolił... Ni minęła chwila, by na mojej twarzy zawitał zniesmaczony wyraz twarzy.

Rzuciłem mu sceptyczne i znużone spojrzenie, a moje kąciki ust ułożyły się w prostej, bez emocjonalnej linii. Tylko po to, by usłyszeć od niego słowa, która dosłownie zbiły mnie doszczętnie z pantałyku...

 - Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, kotuś. Tak bardzo chciałbym cię uwieść ot tak. Może też to przez to, że jesteś z wyższej ligi, co? Koteczku, lubisz chłopczyków, prawda? Dałbyś dupci Murtasiowi, gdyby o to poprosił, ciooo? - czy serio ten buziak w moją stronę był potrzebny? 

Rozdziawiłem lekko usta w akcie skomentowania jego słów, gdy równie szybko je zamknąłem po prostu z czystego ogłupienia. Czy on serio właśnie to powiedział? I co ja mam mu niby teraz odpowiedzieć?

Chwilowo patrzyłem tępo w ziemię i ciężko westchnąłem, czochrając się po włosach, by po chwili znów skierować na niego swój znużony wzrok. Przyznam jednak, że nawet jeśli działał mi na nerwy, jakieś tam zainteresowanie swoją bezpośredniością we mnie wzbudził. Rzadko kiedy ktoś się mnie nie bał i patrząc mi prosto w oczy "grał w otwarte karty". Nie zauważyłem nawet, że na moich ustach pojawił się jakże podstępny i sarkastyczny delikatny uśmiech, lecz trafniej będzie nazwać to grymasem.

- Wybacz, ale chyba będziesz musiał sobie grzmocić jakieś drzewa ewentualnie. Dendrofilia to nie grzech, z resztą zoofilia też nie.

- Widzę, że masz dosyć wredne poczucie humoru. - mimo wszystko ten jego uśmieszek wciąż nie znikał mu z twarzy. - Nie będziesz jednak odmawiał całe życie. Zawsze nie lubi się czegoś, dopóki się tego nie skosztuje. - i w tym momencie puścił mi oczko. - W skrócie.. Nie próbowałeś, więc nie wiesz.

- I to mi w zupełności wystarcza. - odwróciłem się i już miałem iść, gdy w ułamku sekundy znalazł się kilka centymetrów przed moją twarzą.

- Czy pozwoliłem Ci odejść? - spytał prawie że sarkastycznie.

Oj tak, zobaczyłem ten niebezpieczny, sadystyczny i niemalże dziki błysk w jego oku.

- Nie potrzebuję Twojej zgody, by zdecydować sam sobie, kiedy wiem, że na mnie już czas. - mruknąłem dosyć pobłażliwie i wyraźnie poirytowany.

- Wiesz nie lubię, jak się mi okazuje taką arogancję w dodatku, że jestem dla Ciebie zaczepiste wyrozumiały i miły w tym momencie.

- Och doprawdy? - uniosłem jedną brew. - Niezauważyłem biorąc pod uwagę, że jesteśmy wypierdkami Lucyfera, więc jakby nie patrzeć owe synonimy przez Ciebie, nie mają sensu. Nie żebym kiedykolwiek, nawet przez paktem wiedział, jakie faktycznie smakują owe odczucia... Może tak. Wszystko co jest cholernie pozytywne - zawsze było mi obce. Tak było, tak jest i tak będzie. Jestem socjopatą. I tego już po prostu nie zmienisz. Myślę tylko i wyłącznie o sobie. Nie o innych. Nie czuję sentymentu do nikogo, nie jestem też w stanie się od kogoś uzależnić. I tak dalej, i tak dalej. Wakarimasu ka?

Chwyciłem rękojeść jednego ze swoich pistoletów , które były przyczepione do mojej kurtki za pomocą tytanowych łańcuchów barwionych 18-karatowym złotem by kolorem podchodzić do koloru moich broni. Wymierzyłem jednym w stronę chłopaka, który na chwilę zamilkł, a jego wyraz twarzy pozostał dla mnie nie nieodgadniony.

Po kilku minutach, które dla mnie trwały wieczność, zaczął się histerycznie śmiać. Ja mimowolnie opuściłem pistolet, a po chwili go schowałem znowu do sakwy na moim udzie i patrzyłem się jak brunet po chwili traci dech i ociera teatralnie oczy, jakby z tego śmiechu kilka łez mu się polało.

- Ty tak serio? No nie wierzę... Oj tak chyba faktycznie Cię polubię, kotku mój. Ba... Jeszcze się zakocham.

- Za jakie grzechy... - mruknąłem sam do siebie. - Mimo wszystko daje Ci za wygraną tylko teraz. Imienia Ci nie zdradzę, jak chcesz, sam sobie odgadnij. Mówią na mnie Zero. I tak mnie masz nazywać - rzuciłem bez emocjonalnie.

⛥Twoja kolej Murtiś... Popisz się.⛥

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz