czwartek, 7 grudnia 2017

Od Rosalie C.D Colette

Jedyne co pamiętałam to bolesne spotkanie mojej twarzy z deskami ganku. Ocknęłam się wcześnie, nie było jeszcze ósmej, gdy rozchyliłam powieki, aby ponownie przymrużyć je z powodu panującej wokół jasności, jaką przyniosło słońce do mojego pokoju. Wydając z siebie nic nieznaczący pomruk starałam podnieść się na łokciach, co tylko spowodowało nagły przypływ bólu, wraz z niemożliwym do zignorowania odruchem wymiotnym, i choć żołądek miałam pusty, miałam wrażenie, że żółć która zaległa w moim układzie pokarmowym, niedługo spotka się z połyskującą posadzką. Nie poddając się, udało mi się podnieść do pozycji siedzącej, tym samym łapiąc się w okolicach rany. Miałam wrażenie, że pulsuje i wciąż wytacza krew na zewnątrz. W jednej chwili na swoich barkach poczułam twarde, pozbawione delikatności dłonie, które wepchnęły mnie z powrotem w plusz poduszki. W fali bólu warknęłam tylko niczym zdziczałe zwierzę, zaciskając dłoń na opatrunku, marszcząc brwi w tym samym momencie.

- Nie możesz się ruszać, Kredus trafił ostrzem w samo serce, nadal zastanawiamy się, jak nie popadłaś w całkowity letarg. – w mojej głowie rozbrzmiał znajomy głos, który jak dotąd był przyjemny dla uszu, teraz rozbrzmiewał w mojej czaszce jak koncert cymbałów.
- Zasłoń… - wycedziłam ochryple, wskazując drżącym palcem na okno, które wpuszczało do pomieszczenia zbyt dużą ilość białego i rażącego światła. Na szczęście, nie musiałam długo czekać, aby komnatę(pokój został tak nazwany z powodu bardzo wysokiego sufitu, oraz łóżka, które bez problemu pomieściłoby 7 osób) spowił półmrok. Mogąc nareszcie otworzyć oczy, nie dostrzegłam niczego poza rozmazanymi plamami, po których mogłam się jedynie domyślać na co tak właściwie patrzę. Nastała cisza, starszy, który jeszcze przed chwilą czuwał nad moim łóżkiem zniknął z pomieszczenia, tak po prostu. Wyszedł i kiedy już myślałam, że nie powróci, do moich uszu dobiegł cichy odgłos stukania. Wyciągnęłam szyję i ponownie otworzyłam oczy, tym razem widziałam o niebo lepiej. Wszystko przynajmniej nie zlewało się w jedną niespójną całość.
- Masz gościa. – mruknął Derek. Serce, choć zranione zabiło mi przez moment szybciej. Nie, to pewnie Czart, przybył aby określić mój stan, sprawdzić, czy aby na pewno nie trzeba pogrążyć mnie w dłuższym śnie. To by się zgadzało, gdyby nie fakt iż do moich nozdrzy dochodził nieprzyjemny, słodki a zarazem przedziwny zapach krwi. Krwi, którą bardzo dobrze znałam, gdyż płynęła w moich własnych żyłach.
- Jak ty wyglądasz… - wyszeptałam, starając się zażartować z wyglądu dziewczyny. Jej twarz, ręce oraz sweter, który miała na sobie, wszystko to umorusane było czarną jak smoła, klejącą posoką. To ona przyprawiała mnie teraz o mdłości i zawroty głowy. Wiedząc, że nie jestem wstanie okazać należytej Colette gościnności, skierowałam swój wzrok na Dereka, stojącego w progu.
- Zajmij się naszym gościem, spójrz na nią, wygląda jak siódme nieszczęście. – wymruczałam. Już po chwili oboje zniknęli z mojego pokoju, po tym jak mężczyzna ujął delikatnie rękę dziewczyny i zaprowadził ją – jak się tylko mogłam domyślić do łazienki,  aby zażyła kąpieli. Sen powoli osiadał na moich powiekach, sprawiając iż stawały się one cięższe i cięższe. Kiedy je zamknęłam, nie wiem ile minęło czasu, ale po ich otwarciu, tuż przy łóżku dostrzegłam drobniusieńką posturę. Stała tak w milczeniu, miętoląc w ręku skraw czystej, białej koszuli, za dużej na nią o co najmniej 4 rozmiary. Moja twarz, dotychczas trwająca w grymasie bólu, wykrzywiła się na chwilę w lekkim uśmiechu. Nie musiałam używać słów, delikatnie poklepałam miejsce obok siebie, na zachętę dla ptaszyny. Ta przez dłuższy czas wahała się, uciekając wzrokiem ode mnie, po podłodze, aż po ściany i sufit.
- Nie daj się… prosić.- wychrypiałam, kolejny raz klepiąc usłane obok posłanie. Tym razem nie musiałam czekać. W jednej chwili drobna istotka wpełznęła do łóżka. Ja nie grzeszyłam rozmiarem, ale ona była taka drobna.. Kiedy była tak blisko, mój wzrok nie płatał mi już figli. Z bliska widziałam ją lepiej, twarz, zawsze pokryta warstwą makijażu, teraz była jego pozbawiona. Mogąc obejrzeć ją z bliska, odnalazłam wiele detali, których wcześniej nie dostrzegałam. Nie przejmowałam się jej bladą skórą, ciemnymi, podkrążonymi oczami, czy nastolatkowym, lekkim trądzikiem.  Skupiłam się na tych zielonych, połyskujących tęczówkach, blond włosach  oraz piegach, które w moich oczach, dodawały jej uroku. Wzorkiem przeleciałam resztę jej ciała, chłonąc jak najwięcej mogłam. Jednakże widząc, że dziewczynę to peszy, i jak bardzo stara się naciągnąć kołdrę jak najwyżej może, delikatnie złapałam ją za nadgarstek i ostatkiem sił, przyciągnęłam blisko własnego ciała. Drgnęła niespokojnie i pomimo wstępnego oporu, uległa. Położyłam jej dłoń na swoim brzuchu, po czym delikatnie objęłam ją prawym ramieniem. Już nie zwracałam uwagi na ból i łzy, które samoistnie napływały mi do oczu.
- Spokojnie..- szepnęłam, wpatrując się w jej zielone oczęta. – dla mnie jesteś piękna, bez względu na to co Ty postrzegasz w lustrze.. – zmusiłam się do delikatnego uśmiechu, a już po chwili oparłam głowę na lekko podwyższonej za moim karkiem poduszce.
- Na pewno zmarzłaś po nocy spędzonej pod drzwiami…odpręż się, Tu nic Ci nie grozi, nawet ja… - ochrypłam, układając rękę wygodniej na jej plecach. Dalej nie pamiętałam, czy coś odpowiedziała, czy ja coś mówiłam. Pogrążyłam się w długim, spokojnym ale przede wszystkim błogim śnie, który zdawał się nie mieć końca. To było to, coś, czego  Derek obawiał się. Letarg zstąpił na mój umysł i nie widziało mu się szybko odejść.

Colette?

*Letarg jest to długi sen, który w jej przypadku będzie trwał około tygodnia. Masz więc lekkie pole do popisu :d. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz