Ble, ble i ble. Samoluby są zagrożeniem. Och jak to ciężko być samolubem. Och jakie to jest zagrożenie. Ha ha ha.... Gdybym była takim samolubem zrobiłam bym mu aferę zamiast posłusznie wsiąść do samochodu. Lucyfer nie zauważył mojej nieobecności ? Tak samo jak wczoraj, przedwczoraj i przez cały mój pobyt tu. Jestem przecież słabym sługą, nowicjuszem. Co ja tam mogę obchodzić wielkiego Pana Piekieł. No cóż, „człowiek” który nawet nie raczył się przedstawić uważa inaczej. Nie wszczynając żadnej kłótnie, bo to bez sensu, ruszyłam do swojego lokum. Może gadać sobie co chce ale jestem z siebie dumna. W ciągu dnia pozbyłam się jednego dilera, spaliłam mu mieszkanie, hangar z prochami i pięknie rozjebałam jego auto potem paląc. Ach tyle ognia.... Zemsta jest słodka jeszcze gdy uważają cię za ducha. Uśmiecham się pod nosem na samą wspomnienie jego błagań o życie. Po dokładnym umyciu się ruszam na obiad. Tak, ja samodzielnie z nieprzymuszonej woli idę jeść. Szyderczo patrzę się w oczy mojego „bohatera”. Mimo dobrego samopoczucia i chęci do jedzenia nie mogłam jeść. Po kilku kęsach pojawił się odruch wymiotni który uniemożliwił mi nabrania sił.
Tak leciał cały następny tydzień, chodzenie na posiłki których nie mogłam jeść, chowanie się w lesie by ćwiczyć oraz nocne kąpiele w jeziorze. Mimo, że była minusowa temperatura to woda koiła moje nerwy które szarpały. Czułam jakby grały na strunach prowokując mnie do wydrapania komuś oczy. Moje samodzielne szkolenie przynosi nijaki skutek. Jedynie więcej zadrapań i częstszych spotkań z drzewami . A te spotkania wcale nie były przyjemne. Leżę na tafli wody i zastanawiam się co źle robię. Czemu idzie mi to tak beznadziejnie. Jak patrzę na innych (wcale nie starych) to jestem zszokowana. Potrafią o wiele więcej ode mnie. Co jest ze mną nie tak? Dostałam nowe życie i zaprzepaszczę je jeszcze raz. Jestem psem, bez przyszłości, imienia. Beznadzieja trzęsie moimi ramionami, a w oczach pojawiają się łzy. Pierwszy raz płaczę w nowym życiu. Niczym nie różni się od starego. Chcę się wykazać lecz nie mogę. Chcę się zaprzyjaźnić lecz nie potrafię wyciągnąć ręki pierwsza. Duma nie pozwala mi poprosić kogoś po pomoc. Choć pewnie tu nikt mi nie pomoże. To tu nie ma dla mnie nic oprócz wolnego wyniszczania. Słyszę szelest, momentalnie podrywam się na nogi i zakładając kaptur wycieram dyskretnie łzy. Szybkim krokiem wracam do siebie.
Na następny dzień postawa dekadencka mnie nie opuściła. Przed śniadaniem widzę „bohatera” . Podbiegam do niego szybko. Ten przystanął i spojrzał na mnie w oczekiwaniu.
- Mam do ciebie prośbę. Bądź moim nauczycielem bo sama nie potrafię się trenować – powiedziałam na jednym wdechu, a następnie, równie szybko powiedziałam- I proszę weź mnie na imprezę do miasta bo zwariuję tu. Będę grzeczna, słuchała się ciebie, ty wszystko wybierzesz. - moja duma zleciała ze schodów i utopia się w kałuży. Pierwsza próba czy okaże się pisakiem (fiaskiem?)?Chciałam dodać i pamiętaj, że samoluby to zagrożenie ale się powstrzymałam. I tak już przesadziłam. Po co ja go w ogóle prosiłam. Przecież on ma mnie w czterech literach. Poprawka nawet tam mnie nie ma. Kurwa głupia jestem. ( I tak prowadziła wewnętrzną kłótnie nie patrząc mu w oczy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz