Stała na środku pokoju, zaciskając po bokach śliskie od krwi pięści. Morderczym wzrokiem taksowała podłogę. Wydawało mi się, że drżała, jednak nie byłam pewna.
W końcu oprzytomniałam na tyle, by kątem oka zauważyć kij bejsbolowy tuż za mną. Nagle jego istnienie wydało mi się o tyle dziwne, co wspaniałe. Wątpiłam w to, by Derek był fanem tego sportu tak samo jak w to, że tego rodzaju narzędzie byłoby mu potrzebne do obrony. A może tylko mi się wydawało, że je widzę?
Kiedy jednak moja dłoń spoczęła na gładkiej powierzchni, po czym zacisnęła się na rączce, wiedziałam, że nie śnię. Więc czy absurd, czy nie, postanowiłam się nim posłużyć. Bezgłośnie przyciągnęłam broń do siebie, nie odrywając wzroku od Rosalie, która dalej nie ruszała się z miejsca. Widziałam, jak jej ramiona unoszą się w gwałtownym oddechach, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem.
- Wynoś się. - rzekła tak cicho, że w pierwszej chwili pomyliłam jej głos z wyciem wiatru.
Postąpiłam pół kroku w jej kierunku, w pogotowiu unosząc kij.
- Wynoś się stąd! - wrzasnęła na całe gardło.
Zamachnęłam się, trafiając w pustkę, przynajmniej tak mi się zdawało. Z prędkością światła zostałam pociągnięta naprzód. Ścięgna moich barków jęknęły. Kij wyfrunął z mojej dłoni i potoczył się pod ścianę.
Uderzyłam w drzwi, domykając je i boleśnie obijając sobie ramię. Osunęłam się na podłogę.
Rosalie zdążała w moją stronę. Przed oczami zauważyłam jej dłoń z nienaturalnie wydłużonymi paznokciami, chwilę przed tym, jak chwyciła mnie nią za gardło i uniosła do góry.
Trudno było mi złapać oddech. Palcami u stóp rozpaczliwie szukałam kontaktu z podłożem, gdy palce Starszej bezlitośnie wnikały w moją skórę.
- To wszystko... twoja wina... - wydyszała cicho, prosto w moją twarz. - Dlatego obiecuję ci, że zginiesz. W cierpieniach.
Patrzyłam jej w oczy, walcząc z opadającymi z powodu braku tlenu powiekami. W obu, żółtym i szarym, było tyle samo nienawiści.
- Rozumiesz? - potrząsnęła mną. Moja potylica uderzyła o twardą powierzchnię, a po szyi spłynęła ciepła ciecz.
Rosalie musiała zobaczyć potwierdzenie w moim spojrzeniu, bo ostatni raz mocniej zacisnęła dłoń, by po chwili puścić mnie zupełnie. Kolana ugięły się pode mną i zderzyły z podłogą. Gwałtownie zaczerpnęłam tchu.
- A teraz wynoś się. - odwróciła się do okna i zatrzymała, obejmując ramionami, jakby zastanawiała się, do którego Starszego najpierw zajrzeć.
Podparłam się dłońmi drzwi i powoli wstałam.
- Będę gotowa. - wychrypiałam, przytrzymując gardło dłonią.
Rosalie wybuchła pustym śmiechem, nie odwracając się.
- Podziwiam twój upór, dziewczynko. - pokręciła głową. - Bezskuteczny, niemniej warty podziwu.
Potykając się o własne stopy, opuściłam pokój. Zwlekłam się po schodach i dotarłam do otwartych na oścież drzwi frontowych. Chłodne powietrze nieco łagodziło ból poranionej krtani.
Aaron leżał pod oknem sypialni Derek'a, brudząc śnieg karmazynową krwią. Opadłam na kolana obok niego. Starsza naprawdę musiała mnie nienawidzić, skoro go zaatakowała. Zawsze wydawało mi się, że są pewnego rodzaju... rodziną.
Czy ja zniszczyłam to wszystko? Uniosłam drżącą rękę i dwoma palcami dotknęłam jego tętnicy. Nie poczułam niczego, żadnego bicia. Tylko zimno.
Oto kolejna osoba, która ucierpiała przeze mnie. Ile jeszcze zła wyrządzę, zanim to wszystko się skończy?
Jeszcze raz popatrzyłam na Aarona. Niewiele różnił się teraz od Derek'a, z rozłożonymi ramionami, bezsilny niczym lalka. Nie mogłam go tak zostawić. Nie wiedziałam jednak, jak i dokąd go przetransportować. Wątpiłam, by Rosalie pozwoliła mi ponownie wejść do willi, a moja chatka nie wchodziła w grę.
Niedaleko mnie skrzypnął śnieg. Podniosłam głowę i zobaczyłam ciemną sylwetkę w długim, czarnym płaszczu.
- Nic mu nie będzie.
Lucyfer podszedł bliżej, nieobecnym wzrokiem przyglądając się nieprzytomnemu.
- Potraktowała go łagodnie.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Wyrwane flaki to według niego łagodna krzywda? W takim razie, jak wygląda ciężka?
Diabeł oderwał wzrok od Aarona i skierował go na mnie. Zmarszczył brwi.
- Odejdź. Nic tu po tobie.
Nie protestowałam. Jak w transie wstałam i chwiejąc się, weszłam między drzewa. Nie miałam pojęcia, dokąd idę. Ślizgałam się na zmarzniętych kałużach, potykałam o wystające gdzieniegdzie korzenie, ale cały czas szłam do przodu.
Pojawił się znikąd, nagle, tuż po mojej prawej. Był jak czarna chmura unosząca się na krawędzi mojego widzenia.
- I znów wszystko zepsułaś. - gwizdnął z naganą. - Nieładnie, Sue.
Zrobiło mi się słabo, więc oparłam się o pobliskie drzewo, pozwalając, by mnie dogonił. Już wcześniej, gdy miałam amnezję, zdarzały mi się takie wizje. Wiedziałam, że go tu tak naprawdę nie ma. Wierzyłam, że w ogóle nie istnieje. Takie bestie jak on nie powinny istnieć.
- Teraz ktoś będzie musiał zapłacić. - usłyszałam jego śpiewny szept tuż koło ucha. Wzdrygnęłam się i odskoczyłam.
- Odwal się. - nie musiałam reagować na widmo, ale przepełniała mnie ogromna wściekłość. Wznowiłam marsz, postanawiając go zignorować.
- Czy twoja mama wie, jakiego słownictwa używasz? - zachichotał, podążając za mną. - Ach, pewnie tak. Może dlatego tak cię nienawidziła.
Zatrzymałam się gwałtownie, zaciskając zęby. Staliśmy na niewysokim pagórku. W dole, w morzu śniegu, ledwo było widać brudny dach.
Przyczepa.
- A teraz twoja nowa rodzina. - podjął. - Jedna chce cię zabić, pozostali są... poza zasięgiem. Z twojej winy. Ile jeszcze czasu zajmie ci zrozumienie, że nigdzie nie pasujesz?
Zaatakowana wspomnieniami, wrzasnęłam wojowniczo i rzuciłam się na niego. Roześmiał się i rozwarł ramiona. Wpadłam na niego całym ciężarem. Złapał mnie mocno i oboje potoczyliśmy się na sam dół, moknąc od śniegu. Pech chciał, że to on znalazł się na górze.
- Och, dokładnie tak, jak lubię. - na jego twarzy pojawił się irytujący uśmieszek. Kiedy się nade mną pochylił, wykorzystałam ten moment, by ugodzić go kolanem w krocze. Uwolniłam jeden nadgarstek z jego dłoni i walnęłam go w twarz, najmocniej jak umiałam. Odchylił się i zsunął ze mnie. Odczołgałam się do tyłu, aż natrafiłam na jakąś gałąź. Złapałam ją i skierowałam w jego stronę, by wydłubać mu oko, ale...
nie było po nim śladu.
Dygocząc ze strachu i adrenaliny, usiadłam, przyciągając kolana do klatki piersiowej. Zaczęłam się lekko bujać z boku na bok.
Jak to możliwe, że te wizje były tak realne? Z dnia na dzień stawały się coraz gorsze, męczyły mnie nie tylko we śnie, ale także i na jawie. Co było przyczyną? Czytając o Kontroli Snów widziałam coś o skutkach ubocznych, ale to nie mogło być jedynie to.
A te dziwne cienie w śnie Derek'a? Co jak co, ale wszystko działo się na dwóch płaszczyznach - świecie prawdziwym i tym... sennym. Czy to możliwe, że... oba się przenikały?
Nie, to wykluczone. Miałam paranoję. Jednak cokolwiek się działo ze mną, i w koszmarze Derek'a, było wystarczająco niepokojące. I jeszcze pozostawała kwestia Rosalie i Aarona. Martwiłam się o niego, choć Lucyfer zapewnił, że nic mu nie będzie. Widmo miało rację. To była moja wina. Miałam dług do spłacenia. Jeszcze nie wiedziałam, w jaki sposób, ale musiałam się odwdzięczyć.
Tymczasem zaczęło zmierzchać. Nie opłacało mi się i pewnie nie było bezpieczne wracanie do chatki, więc postanowiłam przenocować tutaj. Miałam tylko nadzieję, że Kredusi są zajęci czymś innym, niż tropieniem zagubionych Servantów. W przeciwnym razie nie byliby lepsi od wściekłej Rosalie.
Wstałam, rozciągając obolałe mięśnie. Odblokowanie drzwiczek zajęło mi chwilę, więc zaraz byłam w środku, pocierając ramiona. Włączyłam mały piecyk stojący na środku podłogi i chciałam zrobić sobie herbaty, ale nie zdążyłam. Runęłam na kanapę jak długa, owijając się kocem i niedługo zasnęłam.
Szefie? Your move :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz