piątek, 22 grudnia 2017

Od Aarona C.D Sammy

Z trudem podniosłem ociężałe powieki, by po chwili, porażony wszechogarniającą jasnością ponownie, szczelnie je zacisnąć. Jedyne co udało mi się ustalić w tej krótkiej chwili podczas gdy były otwarte, to to, że znajdowałem się obecnie we własnym łóżku. Podniosłem się na łokciach przecierając piekące oczy, ale przede wszystkim tłumiąc jęk, spowodowany rwącym bólem klatki piersiowej. Powoli rozejrzałem się po pokoju, jakbym wieki w nim nie przesiadywał. Pomimo ciemnych mebli, jasność pokoju uderzała we mnie dość dosadnie. Z trudem zwlokłem się z materaca, podchodząc do stojącego nieopodal lustra na drewnianym stelażu, uświadamiając sobie w tamtym momencie, że ubrany byłem jedynie w szare bokserki marki calvina kleina. Przez chwilę zastanawiałem się, jak to możliwe, że zasypiając, zasypywał mnie śnieg, a po przebudzenie znajdowałem się we własnym lokum, do tego prawie nagi. Przyglądając się pozostałościom, po krzywdzie, którą wyrządziła mi siwowłosa, przez myśl przeszło mi, że to ona mogła mnie przywlec z powrotem, jednak odrzuciłem od siebie ten fakt  tak samo szybko, jak do mnie zawitał. To pewnie Lucyfer, zgaduję, że znalazł mnie, leżącego tam na dole, niczym kukłę. Co za wstyd. Ziewając wyciągnąłem z szafy wybrany na ten dzień ubiór i podążyłem w stronę łazienki, wykonać, jak mi się zdawało poranną toaletę. Po odświeżeniu ciała pod ciepłymi strumieniami, czułem się o wiele lepiej niż wcześniej, choć ból rozerwanej na wskroś skóry wciąż dawał się we znaki. Ponownie stanąłem przed lustrem, zapinając przy rękawach srebrne, wysadzane czarnymi kamieniami spinki. Gdyby nie podkrążone i nad wyraz sine oczodoły, oraz usta podobnego koloru, mógłbym rzec, że wyglądam dziś co najmniej nienagannie. Spoglądnąłem na zegarek, z myślą, że wskazówki pokażą mi dziewiątą, jednak jak zwykle moje przekonania musiały zawieść. Zegar wskazywał godzinę w pół do drugiej po południu. Przetarłem twarz, zastanawiając się, czemu nie zerknąłem na niego wcześniej. Zarzucając na plecy marynarkę wraz z płaszczem udałem się do wyjścia, po drodze zahaczając o pokój Dereka. Wewnątrz unosił się zapach stęchlizny, jak gdyby ciało starszego zaczęło się rozkładać. Wykrzywiając twarz w grymasie, podszedłem do ferelnego okna, aby wpuścić do środka choć odrobinę powietrza. Nie umknęła mi wielka, szkarłatna plama, rozpostarta na śniegu. Nie chcąc wracać do wydarzeń z poprzedniego dnia, upewniłem się, że serce Dereka uderza w miarę rytmicznie by zaraz opuścić posiadłość.


Już trzeci raz podniosłem rękę, z zamiarem zapukania do drzwi, lecz tym razem nie zrezygnowałem.  Uderzyłem pięścią w drzwi trzykrotnie, po czym obie dłonie wcisnąłem w kieszenie płaszcza, czekając na charakterystyczne skrzypnięcie, które miało miejsce już po chwili. Podniosłem wzrok, wbijając go w lekko poobijaną twarz dziewczyny, aczkolwiek cieszyłem się, że widnieje na niej tylko kilka siniaków a nic bardziej poważnego. Raczej nie spodziewała się gościa w mojej osobie, dlatego też lekko wytrzeszczyła oczy.
- Cześć – mruknąłem, nie odrywając wzroku od jej twarzy.
- Hej –odrzekła tym samym tonem, otwierając drzwi odrobinę szerzej, tak, że mogłem dostrzec całą jej sylwetkę.
- Chciałem spytać, czy nie zechciałabyś towarzyszyć mi w drodze na obiad, porozmawiać o tym i tamtym. – moje kąciki ust uniosły się nieco, zaś ja trwałem w przekonaniu, że dzięki temu mam większe szanse na to, że się zgodzi. Dziewczyna chwilę wpatrywała się we mnie, po czym lekko skinęła głową i na chwilę zniknęła w głębi chatki, by za sekundę wrócić. Zarzuciła na plecy kurtkę , zamknęła drzwi po czym obleciała mnie badawczym wzrokiem. Stanąłem bokiem, nadstawiając prawe ramię. Sam ponownie się zawahała co nie umknęło mojej uwadze.
- Nie daj się prosić. – zachęciłem, a już po chwili, podążaliśmy wolnym krokiem w stronę posiadłości. Ciszę między nami zakłócał jedynie chrupoczący pod naszymi nogami śnieg.
- Jak się czujesz? – zapytałem w końcu, zirytowany ciszą, przepełniony ciekawością.
- Zawsze mogło być gorzej. – burknęła, wgapiając się we własne stopy. – A ty? – kontynuowała, choć w jej głosie wyczuwałem, że tak naprawdę, nie jest tym zainteresowana.
- Tak samo jak wyglądam. Szczerze nawet nie wiem jak podniosłem się dziś z łóżka. – odparłem spuszczając wzrok. Nie wiem dlaczego, ale czułem, że w stosunku do niej mogę być szczery i nie obawiać się tego, w jaki sposób dziewczyna na to zareaguje. – Ale, jak powiedziałaś, zawsze mogło by gorzej. Mogła na przykład wyrwać mi serce, a wtedy leżałbym pół martwy jak Derek. – rozwinąłem, zerkając z góry na obejmującą moje ramię dziewczynę. Jednakże widząc jak na jej twarzy maluje się grymas, od razu dodałem. – Jednak, na moje szczęście się to nie wydarzyło i mogę cieszyć się twoim towarzystwem. – posłałem dziewczynie ciepły uśmiech po czym otworzyłem przed nią drzwi do posiadłości. Sam zgrymasiła się po raz kolejny, zatrzymując się przed skrzypiącymi wrotami.
- Rozumiem Cię, też nie mam ochoty tam iść, ale mam obowiązek. No chodź, im szybciej tam pójdziemy, tym szybciej opuścimy budynek. – zachęciłem dziewczynę, która najwidoczniej przekonana przekroczyła próg i zaczęła kierować się w stronę jadali. Z chwilą byliśmy na miejscu, odwiesiliśmy płaszcze na wieszak, po czym każde poszło w kierunku swojego miejsca. Jadalnia była dziwnie pusta. Byłem pewny, że tak jak zawsze, zastanę Rosalie na jej miejscu. Kto jak kto, ale ona zawsze była przed czasem, a teraz jej krzesło stało puste, tak samo jak miejsce zasiadającego koło nas Czarta. Czas obiadu zbliżał się niemiłosiernie, a ja widząc koło siebie trzy puste miejsca zaczynałem się niepokoić. Reszta servantów zebrała się w kilka minut, lecz starszyzny wciąż ni widu ni słychu. Opadłem w krzesło, szybko przelatując wzrokiem po sali. Dużo, za dużo par oczu wpatrywało się w moim kierunku, w tym nawale źrenic, spostrzegłem jasne, iskrzące się, szare tęczówki. Zatrzymałem się na nich przez moment, desperacko poszukując w nich jakiejkolwiek odpowiedzi na to co się właśnie działo. Nagle coś huknęło, a drzwi do jadalni otworzyły się z głuchym łoskotem. Moje oczy momentalnie skierowały się w kierunku nieprzyjemnego dźwięki. Siwowłosa wpadła do pomieszczenia, jak odbita kijem piłka, szybko, o mało nie wywracając się na posadzkę. W jednym momencie moje wszystkie mięśnie spięły się jednocześnie, odsunąłem się krzesłem do tyłu, już chciałem wstać lecz do Sali wkroczył On. Zacmokał donośnie, kręcąc głową na boki. Przechodząc za kobietę pchnął ją w kierunku jej miejsca, na które bezsilnie opadła. Pokryta ciemną, cuchnącą cieczą oddychała ciężko i przekrwionymi oczami lustrowała podłogę. W jednym momencie wezbrało we mnie tyle uczuć, złość, współczucie, zakłopotanie. Wszystko to zlewało się w jedno tworząc wewnątrz mnie swego rodzaju wybuchową mieszankę. Wzrok przeniosłem na czarta, który z ogromnym zadowoleniem na twarzy, podwijał do góry zakrwawione rękawy.
- Przepraszamy za spóźnienie, no, a teraz jedzmy póki ciepłe! –okrzyknął wesoło, klaszcząc w dłonie by po chwili je zatrzeć. Powróciwszy spojrzeniem na poharataną istotą walczyłem z chęcią odwrócenia głowy, która naprzykrzała się z każdą minioną sekundą, z powodu odoru krwi, unoszącego się nad ciałem kobiety. Wyglądała tak… potwornie. Jakby wszystkie te krzywdy, które wyrządziła przez ostatnie kilka dni powróciły do niej z potrójną siłą, zupełnie zaskakując ją. Obserwowałem, jak z każdą minutą jej kontakt ze światem rzeczywistym malał, jak krew sącząca się z jej ran, jątrzących się na każdej części ciała oprócz twarzy, plami kolejno coraz to dalsze skrawy jej ubioru. Nie dotknąłem dania, ba nawet nie spojrzałem na talerz. Teraz liczyło się dla mnie tylko to aby zabrać ją na piętro mieszkalne, opatrzeć i umożliwić jej zapadnięcie w sen. To takie dziwne prawda? Mimo tego, iż osoba wyrządza Ci potworną krzywdę, nie jesteś w stanie jej od tak odrzucić. Nasze relacje nie należały do najlepszych ale darzyłem Rosalie uczuciem siostrzanej miłości i  gdzieś w głębi czułem, że pomimo jej zczarniałego serca, ona odwzajemnia te głębokie choć specyficzne uczucie. Nareszcie, wszyscy się rozeszli. Na Sali zostałem tylko ja, Rose i Sam, która stojąc przed drzwiami wejściowymi spoglądała w moim kierunku, jak gdyby oczekiwała wytłumaczenia, rady, lub czegokolwiek innego.
- Zobaczymy się wieczorem. – skinąłem do niej głową po czym dźwigając siwowłosą w ramiona, przeszedłem z nią do strefy  mieszkalnej.

 ***

Ponownie stałem przy tych samych drzwiach i ponownie zastanawiałem się czy powinienem zapukać. Księżyc wisiał już na tyle wysoko, że tym razem odpuściłem. Godzina była późna, dlatego też odpuściłem i odwróciwszy się na pięcie udałem się na samotny spacer. Szybko dotarłem do jeziora, gdzie po przemierzeniu kilku metrów deptaku przysiadłem na ławce, w tym samym momencie odpalając papierosa. Moją głowę zaczęły nawiedzać dziwne wizje, wydarzenia sprzed kilku ostatnich dni, twarze ludzi przewijały się przed moimi oczami, świecące źrenice, rany Rose, które spowodowały iż spoczęła w łóżku koło Dereka. Przyglądając się odbiciu srebrnego księżyca w zamrożonej już na kamień tafli pogrążyłem się we własnych, przerażających przemyśleniach, typu
 „ a co by było gdyby…” i tak dalej. Długo by się rozwodzić. Nie wiem ile minęło czasu, sekund, minut czy nawet może godzin, z nieprzyjemnej zadumy wyrwało mi stukanie w ramię.

Sam? Środek nocy jest oł jeee~~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz