piątek, 8 grudnia 2017

Od Sam CD Derek'a Do Rose

Oparta o szorstką korę drzewa, patrzyłam na czerwone słońce zachodzące nad Atlantą. Szczyty najwyższych budynków wyłaniały się zza czubków zielonych sosen. Pociągnęłam nosem i mocniej objęłam się ramionami, nie tylko z powodu ochłodzenia.
Po przeczytaniu papierów na temat swojego poprzedniego życia, szybko pożegnałam się z Derekiem. Musiałam być sama. Nie mogłam znieść ostrożnej troski w jego oczach, gdy proponował, że mnie odprowadzi. Obiecałam mu, że pójdę prosto do domu, ale to nie było takie proste. Nie miałam już pojęcia, gdzie był mój dom.

Jeszcze raz spojrzałam w kierunku miasta. Tak, tam gdzieś była moja... rodzina.
Opłakiwała nastoletnią ćpunkę, która została zamordowana w jakimś ciemnym zaułku, by narodzić się jako sługus Szatana. Wyśmienicie.
- Wiesz - czyjś głos odezwał się za moimi plecami - gdy jest bardzo smutno, to kocha się zachody słońca.
Odwróciłam się gwałtownie, zaskoczona obecnością przybysza. Zmarszczyłam brwi, gdy moje spojrzenie spotkało się z czarnymi, błyszczącymi niezdrowym podnieceniem tęczówkami.
- Z Małym Księciem ci nie do twarzy. - rzuciłam zgryźliwie. - Macie za mało wspólnego.
Lucyfer opuścił głowę i postąpił kilka kroków do przodu. Ledwo mogłam zauważyć, jak kąciki jego ust unoszą się rozbawieniu.
- Zdziwiłabyś się, Servantko. - stanął ramię w ramię ze mną, wpatrzony w odległe cienie miasta. - Zdziwiłabyś się.
Kilka minut po prostu staliśmy koło siebie w ciszy. Słońce powoli kończyło występ; robiło się chłodniej.
- Poznałem kiedyś Exupery'ego. - odezwał się ni stąd, ni zowąd. Zaskoczona, popatrzyłam na niego kątem oka. - Dziwny człowiek. Zresztą jak wszyscy Francuzi.
- Po co tu przyszedłeś? - przeszłam do sedna, odwracając się do niego. - Czego chcesz?
Byłam już nieco zirytowana jego tajemniczym zachowaniem. Chciałam odpowiedzi, a on przemawiał do mnie zagadkami.
- Najgorszą jego wadą było to, że nie potrafił się powstrzymać. - kontynuował, jakby w ogóle mnie nie słyszał. - Nie mógł znieść... krzywdy. A to przecież bez sensu, prawda? Jak można pomagać, prawie samemu już... nie będąc.
Nie patrząc na konsekwencję, wzięłam zamach. Wyobrażałam sobie już chrzęst kości i krew tryskającą fontanną z nosa, gdy moja pięść spotkałaby się z twarzą Szatana.
W tamtym momencie stało się jednak coś dziwnego. Lucyfer szybko złapał moją zaciśniętą dłoń i pociągnął tak, że sama znalazłam się w jego ramionach. Wrzasnęłam niczym amazonka na polowaniu i zaczęłam się gwałtownie wyrywać.
Puścił mnie po chwili, a ja, pozbawiona ostoi, zachwiałam się i wpadłam na drzewo. Syknęłam, pocierając obolałe ramię.
- Możesz myśleć co chcesz, ale nie jestem potworem, za jakiego mnie masz.
Tym razem natarłam na niego całym ciałem. Chciałam, żeby poczuł mój ból. Żeby poczuł cokolwiek.
Niestety, złapał mnie drugi raz. Bez problemu okręcił mnie, jakbym była partnerką w jego szaleńczym tańcu. Zakończył go tak, że wylądowałam przed nim na kolanach, z boleśnie wykręconym za plecy ramieniem.
- To twoja wina! - krzyknęłam, a z oczu na policzki poleciały mi łzy. - To wszystko twoja wina!
Jego zimne palce musnęły mój kark, ugniatając go i masując. Potem podążyły do mojego ucha, odsuwając posklejane kosmyki włosów.
- Nie wybieram dusz ot tak sobie. - poczułam jego oddech na swojej pokrytej gęsią skórką szyi. - Można powiedzieć, że one mnie... wołają. A twoja wołała wyjątkowo rozpaczliwie. Widzisz, nie mogłem się powstrzymać.
Machnęłam głową do tyłu. Gdzieś rozbrzmiał jego śmiech, kiedy mnie uwolnił, a ja padłam na plecy, na ziemię pokrytą nieco zgniłymi liśćmi. Musiałam wyglądać okropnie, zapłakana, chora, z gałązkami we włosach i w nieświeżym ubraniu.
- Proszę. - zaszlochałam, zasłaniając dłońmi oczy. - Wiem, że znasz odpowiedzi. A ja nie wiem już, kim jestem.
Po chwili znów go zobaczyłam. Nachylał się nade mną, w swoim nienagannym garniturze i tym smutnym uśmiechem na wąskich ustach.
- Ja tylko pomogłem. - powiedział w końcu, przekrzywiając głowę, jak zaciekawiona orzechem wrona. - Nie bądź dla niej zbyt surowa. Ona chciała jedynie uwolnić cię od cierpienia. Nie miała pojęcia o konsekwencjach.
- Ona? - podłapałam, podnosząc się nieco. Reszta się nie liczyła.
- Ostrzegałem. - zbył mnie Diabeł, wstając. - Nie spóźnij się na kolację.
Po czym zniknął. Podniosłam się.
W końcu wiedziałam, gdzie zacząć.



Dotarłam do jedynej stałej budowli w lesie. Drzwi były uchylone. To jak znak, pomyślałam, uśmiechając się gorzko do siebie.
Cicho weszłam do środka i zamknęłam je za sobą. Gotycki hol powitał mnie jak zwykle chłodno. Zdawało się, że nikogo nie ma, ale ja nie zamierzałam wołać, by to sprawdzić. Pod wieszakiem stała para czarnych, sznurowanych botków. Wisiał tam też szary, zapinany na guziki płaszcz.
Bingo. Popędziłam na górę, starając się nie narobić zbyt dużego hałasu.
Na piętrze zatrzymałam się na chwilę, niepewna, dokąd iść. Zaraz sobie jednak przypomniałam; wielka sypialnia za mahoniowymi drzwiami. Weszłam do środka.
Starszej tam nie było. Zbita z tropu, przestąpiłam z nogi na nogę. Mój wzrok padł na małe, kolorowe, obramowane zdjęcie. Stało na stoliku nocnym, tuż koło łóżka.
Stopy bez kontaktu z mózgiem poniosły mnie w tamtą stronę. Wzięłam je do rąk, przesuwając palcem po prostej, drewnianej ramce.
Rosalie siedziała na ławce w lesie, trzymając aparat jedną ręką. Wiatr rozwiewał jej włosy, a na twarzy miała ten sam łagodny uśmiech, który kiedyś wypełniał tę trwożliwą pustkę we mnie. Mówił, że nie ma się czego bać, że wszystko będzie dobrze.
Kłamstwo. To wszystko, to kłamstwo.
Za nią, z rękami w kieszeniach kurtki siedział Derek. Garbił się i patrzył w obiektyw z ponurą niechęcią. Najlepiej z całej trójki wypadł ostatni Starszy, którego znałam pod imieniem Aaron. Nie spotykałam go zbyt często, ale sprawiał wrażenie sprytnego uwodziciela. Przystojny, pewny siebie, uśmiechał się szeroko do kamery. Ramiona rozłożył na oparciu.
- Sam? Co ty tu robisz?
Fotografia wypadła mi z rąk i głucho stuknęła o drewnianą podłogę. Skierowałam wzrok w stronę, z której dochodził głos Starszej. Stała w wejściu do łazienki, opierała się o framugę. Jej blada cera niemal stapiała się z jasnoniebieskim szlafrokiem, w który była ubrana.
Jakaś zagubiona myśl bezradnie tłukła mi się w potylicy. Kredusi...? Tak, chyba została zaatakowana, ale nie mogłam przypomnieć sobie szczegółów.
Potrząsnęłam głową, by skupić się z powrotem. Musiałam zrobić coś ważnego.
- Sam? - ponownie usłyszałam dochodzący jakby spod wody głos Rosalie. Wzrok nieco mi się zamazywał, tak, że nie mogłam dokładnie jej się przyjrzeć. - Dobrze się czujesz? Potrzebujesz lekarza?
Przeczesałam włosy dłońmi. Wzrok znów powrócił do normalności.
- Nie. - wychrypiałam, patrząc na jej pełną niepokoju twarz. - Chciałam spytać.
Dziewczyna czekała. Wzięłam głęboki wdech.
- Co widziałaś w mojej głowie?
- Nie rozumiem...
Znów chciała mnie zmylić, ale ja byłam na to przygotowana.
- Wtedy, kiedy usuwałaś mi pamięć, razem z Lucyferem. Dobrze się bawiliście?
- Sam, ja naprawdę nie...
Broń nagle zmaterializowała się w moich dłoniach. Chwyciłam ją mocno i wycelowałam lufę w Starszą. Nie byłam całkiem pewna, ale chyba zbladła jeszcze bardziej.
- Przestań kłamać! - krzyknęłam, potrząsając pistoletem. - Błagam, nie kłam, nie teraz.
- On ci powiedział, prawda?
Jej łagodny ton mnie zaskoczył, ale pokiwałam krótko głową.
- Podejrzewałam już wcześniej. - głos nieco mi się załamał i nienawidziłam się za to. - Przeczytałam w tej twojej książce o mocy perswazji.
- Czytałaś ją?
- Dlaczego? - spytałam, bujając się na piętach. - Ufałam ci. Ufałam ci, do cholery!
Nagle lekko odepchnęła się od ściany i postąpiła w moją stronę kilka chwiejnych kroków. Zatrzymała się, gdy uniosłam pistolet wyżej.
- Nie podchodź. - rzuciłam, nie odrywając wzroku od wnętrza jej białych dłoni, którymi się osłoniła. - Odpowiedz. Odpowiedz mi!
- Sam. - szepnęła, tak, że musiałam nadstawić uszu, by ją usłyszeć. - Nie musi tak być. Wiesz o tym.
- Nie znasz mnie. - syknęłam, a ramiona niepokojąco mi się zatrzęsły. Ile godzin minęło, od kiedy ostatnio jadłam? Ile dni? Nie miałam pojęcia. - Dlaczego to zrobiłaś? Kto dał ci prawo?
- Nikt... - zaczęła w końcu, patrząc gdzieś ponad moim lewym barkiem. - Nikt nie miał prawa tak cierpieć. Chciałam tylko pomóc... ale to była zła decyzja.
Milczałam. Lufa drżała, ale mimo to dalej celowałam w Starszą.
- Co teraz będzie, Sam? - powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. - Czytałaś księgę. Wiesz, że nie możesz mnie zabić.
Pokręciłam głową.
- Nie, nie chcę cię zabić. Ale mogę cię uśpić.
- A potem?
Właśnie. Co było dalej?
- Potem. - wypowiedziałam to słowo niemal nabożnie, rozkoszując się jego wydźwiękiem. - Potem zniknę. Na jakiś czas.
Zapadła cisza. Byłam pewna. Uniosłam pistolet i wycelowałam w głowę Rosalie.
- A może ja zaproponuję ci inne rozwiązanie?
Nie słuchaj jej! Było za późno. Pokręciłam głową.
- Odłożysz broń. Pogadamy na spokojnie, przy herbacie, a potem odpoczniesz. Potrzebujesz tego.
- Nie. Nie! - zawołałam, a przez moje ciało przetoczyły się gwałtowne spazmy. Byłam niemal pewna, że się przewrócę, ale jakimś cudem utrzymałam się w pionie. - Nie znasz mnie. Muszę... muszę znaleźć odpowiedzialnych.
- Znajdziemy ich, Sam. - jej głos brzmiał tak, że przez chwilę naprawdę chciałam uwierzyć. Podeszła kilka kroków bliżej, stała teraz dokładnie metr ode mnie. - Kiedy poczujesz się lepiej, obiecuję, że znajdziemy ich i ukarzemy. A teraz...
- NIE!
Zatoczyłam się. Czaszka pękała mi z bólu, ale zmusiłam się do stania na nogach.
- Nie rozumiesz?! - wrzasnęłam, pocierając skroń. - Muszę, muszę to zrobić! Lepiej się nie ruszaj.
- Sam? - odezwał się drugi, opanowany głos gdzieś za mną.
Nie odwróciłam się.
- Rosalie ma rację. Odłóż pistolet, proszę.
Wymierzyłam. Oczy Starszej rozszerzyły się ze strachu.
- Derek, nie!
Padł strzał.



Derek, Szefie? Mam nadzieję, że nie przesadziłam. Pozostawiam ci decyzję.

2 komentarze: