środa, 18 października 2017

od Colette c.d Rosalie


- Jednak się rozmyśliłam. A zapomniałabym. Teraz powinnaś przeprosić, że w ogóle postawiłaś krok na podłodze, i że w ogóle chciałaś mi pomóc. I ogólnie, błagać o wybaczenie. – wywarczała z ironią mierząc wzrokiem resztę pracowników, którzy nieskrępowanie nas obserwowali. Myślałam że spalę się ze wstydu, chciałam dosłownie zapaść się pod ziemię, czułam że tak jak stoję zacznę płakać. Na szczęście jednak to nie nastąpiło, patrzyłam po prostu na nią, milcząc.
-Miłego dnia wszystkim życzę. – uśmiechnęła się szyderczo jeszcze raz przelatując wzrokiem po gapiach. Po czym zatrzymała się na ułamek sekundy na mnie, racząc mnie osobnym pożegnaniem:
- I tobie też, niezdaro. 
Po czym zniknęła ze sklepu, nie zdałam sobie nawet do końca sprawy kiedy to nastąpiło, doszło to do mnie gdy usłyszałam dzwoneczek zawieszony przy drzwiach. Natychmiast podbiegła do mnie jedna z moich koleżanek z pracy (Ashley):
-Co to miało być? Wszystko w porządku? 
Ale nie zdążyłam  odpowiedzieć, przerwał mi śmiech dwóch facetów zza lady. Moich kolejnych współpracowników. Zrobiło mi się momentalnie słabo i uklękłam na podłogę chowając twarz w dłoniach, bo czułam że zaraz wybuchnę płaczem. Czy to naprawdę była ta sama osoba która wczoraj oddała mi swoją bluzę, ta sama która odzywała się do mnie z taką życzliwością? Czy to naprawdę ta sama osoba która mnie obroniła? Wtedy coś do mnie dotarło. To wszystko moja wina, to ja wczoraj potraktowałam ją źle. Ona mi pomogła a ja zachowałam się jakbym miała do niej pretensję. A tak przecież nie było. Z zamyślenia wyrwał mnie głos mojego szefa, który wydobywał się z głośnika zawieszonego na ścianie:
- Colette, w tej chwili proszę zjawić się u mnie w gabinecie.
No tak na pewno wszystko widział, cały sklep jest monitorowany, wątpię jednak żeby zauważył, że tym razem  nie wywaliłam się sama z siebie. Zresztą to teraz było nie ważne, musiałam pobiec za tą dziewczyną i przeprosić ją za wczoraj. Zerwałam się na równe nogi, i zamiast do gabinetu skierowałam się szybkim krokiem do drzwi. Ashley w ostatnim momencie złapała mnie za rękę:
- Co ty robisz? Jeśli wyjdziesz teraz równie dobrze możesz już tutaj nie wracać, znasz naszego szefa. Idź szybko do niego wszystko wyjaśnić.
Z trudem wyrwałam się z jej uścisku i powiedziałam tylko po cichu, wybiegając:
- Niestety nie on jest moim prawdziwym szefem.
Pobiegłam za dziewczyną, na szczęście zauważyłam w którą stronę poszła zanim zniknęła w jednej z uliczek. Chciałam krzyknąć do niej aby się zatrzymała, jednak zdałam sobie wtedy sprawę że nie znam nawet jej imienia, dlatego wołałam tylko ,,Stój proszę!”. Odwracali  sie chyba wszyscy przypadkowi przechodnie, oprócz niej, jeszcze bardziej utrudniając mi kontakt z nią. Byłam pewna że mnie słyszy ale po prostu mnie ignoruje. Gdy w końcu ją dogoniłam, była zbyt zmęczona aby wydusić słowo, przez moją wagę bardzo szybko się męczę. Złapałam więc ją po prostu z tyłu za koszulkę aby się zatrzymała. Odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie z góry, wzrokiem ,,czego jeszcze ode mnie chcesz ? „. Zdyszana w końcu wydusiłam z siebie:

- Przepraszam. 
Była widocznie zdziwiona tym co miałam jej do przekazania. Powtórzyłam:
- Tak bardzo, bardzo cię przepraszam.  – mówiłam patrząc jej w oczy.
- Za co? – powiedziała bez uczuć i zainteresowania.
- Za to, że tak się wczoraj zachowałam, że ci nie podziękowałam. - Jej wyraz twarzy zmienił się minimalnie na bardziej łagodny.
- To znaczy że nie masz mi już za złe mojej pomocy, łaskawco? – powiedziała ironicznie.
- Ani przez chwilę nie miałam.
- To znaczy że jednak dobrze zrobiłam?
- Nie - W tym momencie zdenerwowała się jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
- O co ci właściwie chodzi. – powiedziała i miałam wrażenie że zaraz odejdzie.
- Dziękuję że odciągnęłaś tego chłopaka ode mnie, ale dalsze bicie go nie było potrzebne, nie zasłużył na to… – powiedziałam najciszej jak mogłam patrząc w ziemię, od zawsze mam problemy z wyrażaniem własnego zdania. Gdy z powrotem podniosłam wzrok na miejsce gdzie powinny być jej oczy zobaczyłam już tylko jej plecy. Odeszła bez słowa. Postanowiłam już więcej jej nie denerwować, przecież to nie to co chciałam osiągnąć. Zrezygnowana wróciłam do pracy. Szef mnie nie wylał, ani za moje ,,niezdarstwo” ani za to że opuściłam prace bez słowa wyjaśnienia. Miał dziś wyjątkowo dobry humor. W zamian jednak miałam okazać jak bardzo zależy mi na tej pracy, i zostawać na dwie zmiany przez najbliższy tydzień. Tak oto o północy całkiem samiutka szorowałam podłogę między regałami. Gdy skończyłam i wszystko pozamykałam, mogłam się udać do domu. Nie miałam jednak na to najmniejszej ochoty, nie czułam się tam jak w domu. Nie pośród nich. Dlatego przedłużałam drogę do domu, najdłużej jak mogłam. Nagle zobaczyłam na ławce pudełko papierosów. Przypomniałam sobie jak dawno nie czułam ich smaku, oraz to jak bardzo mnie to uspokajały podczas poprzedniego życia. Rozejrzałam się, dookoła. Nikogo nie było. Wyjęłam więc jednego i odpaliłam, opierając się o budynek. Wtedy z jednej z uliczek wyszli dwaj mężczyźni od których wyraźnie dało się czuć alkohol. Modliłam się aby do mnie nie podeszli, modlitwy jednak nie pomogły.
-Co ty tu robisz dziewczynko? Czego kradniesz? – wskazał jeden na papierosa którego trzymałam w buzi.
- Naprawdę przepraszam, myślałam że ktoś je zgub
- Zamknij mordę. – krzyknął jeden i zabrał mi papierosa.
Nie miałam drogi ucieczki, poza tym byli dwa a może nawet trzy razy więksi i ciężsi ode mnie. Jeden pilnował abym nie uciekła z lewej strony, a drugi zprawej. Ten nieco niższy zaśmiał się szyderczo i powiedział:
- A może by tak nauczyć smarkulę szacunku do własności prywatnej?
Po czym złapał mnie za włosy i ze średnia siłą uderzył moją głową o ścianę na co ja tylko jęknęłam. A drugiemu widocznie wydało się to niesamowicie zabawne bo śmiał się tak, że aż opluł mnie piwem które właśnie pił.


Rosalie? *pls hlp*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz