niedziela, 1 października 2017

Od Derek'a C.D Sam

Przyglądałem się, jak jej klatka piersiowa unosiła się i opadała, w rytmicznym tempie, zachowując idealnie czasowo przerwy. Nadstawiałem uszu, wsłuchując się w rytm jej czarnego serca, które co jakiś czas lekko przyspieszało, by po chwili zwolnić i utrzymać równe tempo na kolejny, nie długi okres. Palce, które co jakiś czas zaciskały się na aksamitnym materiale pościeli, były sine, nieco przypominające drżące ręce staruszki. Ta twarz, twarz na którą za dnia mógłbym patrzeć godzinami, a i tak nie odkryłbym uczuć, jakie okazuje. Teraz jednak, kiedy ona pogrążona była we śnie, widziałem strach, przerażenie i rozpacz. Blade policzki przyozdobione były wyrzeźbionymi przez łzy korytami, które raz na jakiś czas odnawiane były przez słone krople. Za dnia bezduszna, nie cofająca się przed niczym, stanowcza kobieta, zaś nocą, przestraszona, zagubiona dziewczynka, nie mogąca wybudzić się z najgorszego koszmaru. Ten widok rozrywał moje serce na kawałki, lecz jednocześnie zasypywał umysł pytaniami, na które tak bardzo pragnąłem otrzymać odpowiedzi. Wzdrygnąłem się, gdy wiatr otworzył jedną część okna, sprawiając, że odbiło się ono od ściany. Momentalnie poderwałem się i zamknąłem je. Nie obudziła się, kamień z serca. Domknąłem okno dokładnie i  wyjrzałem na zewnątrz. Mojej uwadze nie umknęła sylwetka, która zwinnie przemieszczała się pomiędzy pniami drzew. Darząc Rose ostatnim, czułym spojrzeniem opuściłem jej sypialnię, zmierzając do drzwi głównych budynku. Nie minęła chwila, a ja już podążałem śladem istoty, która najwidoczniej tak jak ja, nie mogła tej nocy zmrużyć oka. Nie patrzyłem pod nogi, nie zależało mi na byciu dyskretnym, chciałem zamienić z kimkolwiek kilka słów, nawet jeśli miało to oznaczać kłótnie. Silver miała rację, muszę zacząć znajdować sobie przyjaciół w strefie, bo wrogów mam już na kopy. Większość servantów  z chęcią wbiłoby mi nóż w plecy, tylko po to bym nie linczował ich spojrzeniem podczas wspólnych posiłków.

- Dokąd się wybierasz? – spytałem, zatrzymując się metr za - jak już zauważyłem dziewczyną, na oko siedemnastoletnią. Dopiero kiedy odwróciła się przodem do mnie, rozpoznałem rysy jej twarzy. Sam, bo jeśli dobrze pamiętam, tak miała na imię ta drobna istota, była jedną z tych dziewczynek, które wpadły w oko dla Rosalie. Wieki głowiłem się, jak ona przyciąga do siebie tych wszystkich nastolatków, i wciąż nie otrzymałem odpowiedzi.
- Na spacer…- zawahała się, na co tylko zmarszczyłem brwi. Skłamała, a ja momentalnie to wyczułem. Krzyżując ręce na piersi pochyliłem się ku dołowi.
- Na spacer? O tej godzinie? – uniosłem brwi, czując, że ją przejrzałem. Ta starała się uciec wzrokiem, lecz w jednej chwili zerwała się i popędziła w lewo, między drzewa. Moja twarz nabrała grymasu, kiedy podążyłem za nią w dość podobnym tempie. Po pokonaniu pięciu metrów moje nogi zatrzymały się, zmieniłem zdanie, nie będę za nią ganiać jak ten pies. Skupiłem się, wytężając zmysły. Dziewczyna widocznie przechodziła „te dni”, bo woń krwi, która po niej pozostała była dość intensywna i na swój sposób specyficzna. Nie zastanawiając się chwili dłużej wcisnąłem ręce w kieszenie i podążyłem za drażniącym zapachem. Już wcale nie chodziło o to, że pożądałem towarzystwa, oddaliliśmy się dość od domów, ona to w ogóle, popędziła między drzewa jak dzika kuna. Jeśli wyjdzie na otwarty teren tak daleko od strefy, mogą ją dopaść Kredusi, a tego byśmy nie chcieli. Po kilkunastu minutach spaceru w końcu dojrzałem na pagórku jej małą posturkę.
- Tu jesteś. – mruknąłem zatrzymując się i nieco unosząc kąciki ust. Dziewczyna zmierzyła mnie morderczym spojrzeniem na co tylko podniosłem ręce w geście poddania.
- Nie mam zamiaru Cię ganiać, ani zaciągać siłą do domu. Po prostu nie chcę mieć Cię na sumieniu.- wzruszyłem ramionami, chowając dłonie do kieszeni i nie widząc żadnego sprzeciwu podszedłem wolno do dziewczyny. Była cała poharatana.
- A ty co, postanowiłaś w liściach się potarzać? – ściągnąłem czerwony liść, który wplątał się w jej brązowe włosy. Powoli ruszyłem w drogę powrotną, idąc zwrócony przodem do dziewczyny, ta jednak uparcie stała w miejscu, zaciskając pięści.
- Jak mnie znalazłeś? – spytała, unosząc brwi w zdziwieniu. No tak, była jeszcze świeża, nie wiedziała co to wytężone zmysły, inaczej nie pytałaby.
- Masz okres, zapach krwi unosi się za tobą nazbyt intensywnie, to jeden z powodów, dla których powinniśmy się stąd zawijać.- dziewczyna mocniej zacisnęła pięści, zaś na jej skażonej grymasem twarzy pojawiły się wypieki.
- Daj spokój, to, że jestem facetem nie znaczy, że jestem idiotą. No pospiesz się, na otwartej przestrzeni, tak daleko od domu nie jest dla nas bezpiecznie, Kredusi mogą czyhać wszędzie. – mruknąłem i ruszyłem przodem nadstawiając uszu. Po szeleście za sobą mogłem wywnioskować, że dziewczyna postanowiła za mną podążyć. Dłuższy kawałek przeszliśmy w ciszy, jednak ja zaprzątałem sobie głowę zbyt wielką ilością myśli. W końcu jednak odezwałem się.
- Jesteś servantką, a krwawisz. – spojrzałem na nią przez ramię. Podniosła głowę, nieco marszcząc czoło.
- I co z tego? – spytała z mocno wyczuwaną ironią w głosie.
- To, że Servanci są bezpłodni, a ty masz miesiączkę, już rozumiesz? – zdobyłem się na słaby uśmiech. Postanowiłem sobie być miłym tego jedynego dnia, pierwszego dnia jesieni.
- Ale spokojnie, jesteś młoda, świeża, to pewnie twoja ostatnia przygoda z miesiączką. – dodałem po chwili. Przez chwilę wydawało mi się, że speszyłem Sam, jednak ona odezwała się po niedługiej przerwie.
- Skąd ty to właściwie wszystko wiesz, Dory? – kolejna ironia.
- Dory? Mam na imię Derek, albo Hector, jak kto woli. – zaśmiałem się pod nosem. Dory? Jak Dora, ta popierdolona dziewczynka z tej bajki edukacyjnej, a może Dory to jakiś skrót, może od jakiegoś Doriana? Nie wiem, ale śmiesznie brzmi. Po chwili zorientowałem się jednak że oprócz dziwacznego pseudonimu, dziewczyna wypowiedziała również pytanie.
- Mam na karku ponad dziewięćset lat i jestem starszym, jak mógłbym nie wiedzieć takich rzeczy?-  odwróciłem się, zatrzymując krok. Dziewczyna musiała zadzierać głowę do góry by na mnie spojrzeć.
- Ale ty jesteś wielki, karmili Cię drożdżami? – zaśmiała się, porównując swoją wysokość do mojej. Sięgała mi ledwo do ramienia.
- Powiedzmy, dobra, spadaj już do domu, i więcej nie szlajaj się tak po nocy. – mruknąłem, po czym skinąłem głową na lampy, które jasno oświetlały drewniane domki.
- Bo co. –warknęła unosząc brwi.

- Bo ktoś może Cię zabić. – zmierzwiłem dłonią jej włosy, po czym mijając jej postać, wsunąłem dłonie do kieszeni i oddaliłem się do domu nad jeziorem.

Sam? Nareszcie mi się udało. To nic że najarałam się kadzidłem.

2 komentarze: