niedziela, 29 października 2017

Od Rosalie C.D Colette. ~Anioł Stróż~

~Anioł Stróż~

"Uciekaj się do swojego Anioła Stróża w chwili próby: 
on cię ochroni przed demonem"


Co za nieznośna smarkula! Z każdą minutą moja złość wzbierała na sile. Wcisnąwszy ręce w kieszenie szłam wzdłuż ulicy nie schodząc z drogi innym przechodniom. W jednej chwili, ogarnęła mnie taka potworna wściekłość… nie wytrzymałam. Krzycząc wymierzyłam kopa dla pobliskiego kosza na śmieci, który z impetem przeleciał przez całą szerokość ulicy i wgniótł się w drzwi jakiegoś auta, zbijając tym samym szybę. Kiedy alarm zaczął wyć zmyłam się stamtąd jak najprędzej. Szybko dotarłam do czarnego camaro. Wsiadłam i zamknęłam się od środka, po czym oparłam głowę na kierownicy. Uspokajając oddech spojrzałam przed siebie i dopiero wtedy zrozumiałam jak wielkie zatoczyłam koło. Znów byłam przy sklepie, w którym pracowała ta mała, nieznośna….blond piękność, która w jakiś sposób sprawiała, że moje serce miękło. Ale przecież ja nie mam serca… Westchnęłam ze zrezygnowaniem opadając na oparcie fotela. Bacznie obserwowałam jak krząta się po całym sklepie, jak biega tu i tam, starając się załatwić zbyt wiele rzeczy na raz. Jak bardzo się stara, jak bardzo chce być… „normalna”. Zaczęłam zastanawiać się nad tym głębiej. Ja, zostając sługą, nigdy nie chciałam wracać do ludzkiego życia, a teraz patrzyłam na nią, tak bardzo pochłoniętą pracą, starającą się utrzymać posadę. Nie rozumiałam tego. Nie rozumiałam dlaczego tak bardzo chciała wrócić do normalności. Na rozmyślaniu czas płynie szybciej, i tego dnia to się sprawdziło. Niebem zapanowała szarość, która z minuty na minutę ciemniała coraz bardziej, dopóki nie zmieniła koloru na głęboką czerń. Przyozdobione milionami połyskujących punkcików, wraz z księżycem w swej całej okazałości oświetlało srebrną poświatą ulice Atlanty, usypiając tym samym poszczególne dzielnice tego miasta. Auto stało tuż pod kamienicą, w której z ostatniego oświetlonego okna zniknęła jasność, a cały budynek wydawał się pogrążyć we śnie. Dzięki tej ciemności, która wokół zapanowała łatwiej było mi przyglądać się blond ptaszynie. Nie wiem czy mnie wyczuła, czy może był to tylko zwykły zbieg okoliczności, ale ciągle kręciła się przy oknie. Co jakiś czas podnosiła głowę i rozglądała się niepewnie, jakby naprawdę czuła, że ją obserwuję. Ułożyłam się wygodniej i czekałam dalej.

W końcu, nieco po dwunastej wyszła. Od razu zauważyłam, że jej kurtka była zbyt cienka jak na  pogodę, która panowała tamtego dnia. To tylko przywróciło mi wspomnienia z dnia poprzedniego. Kiedy oddaliła się wystarczająco, odpaliłam samochód, którego warkot silnika rozniósł się po całej uliczce. Otworzyłam okno i wolno poprowadziłam auto w kierunku gdzie przed chwilą zniknęła.Kiedy skręciłam zgodnie z kierunkiem jej kroków, zauważyłam coś niepokojącego. Na końcu wąskiego pasma drogi, stała dwójka mężczyzn, widocznie bawili się w najlepsze, pchając dziewczynę i rzucając nią na boki, niczym szmatą. Podjechałam bliżej mocniej zaciskając dłonie na kierownicy. Długie xenony uderzyły w twarze obcych, sprawiając, że musieli oni przysłonić oczy rękoma. Mrużyli oczy a ich miny okazywały tylko niezadowolenie. Powoli wysiadłam z auta,  zamykając za sobą drzwi.
- Jakiś problem panowie? – zapytałam pewnie, podchodząc bardzo blisko nich. Wcisnęłam się między mężczyzn a dziewczynę, tym bardziej ją od nich oddalając.
- Kolejna? Co ty sobie… - nie dokończył, gdyż moja pięść, uderzając jego policzek posłała go tym samym na ziemię. Odwróciłam się do jasnowłosej i chwytając ją w talii podprowadziłam do samochodu. Otworzyłam drzwi, lecz zanim pozwoliłam jej wsiąść zarzuciłam na jej ramiona własny płaszcz. Wtedy ogarnął mnie niepokój. Mężczyzna, którego przed sekundą znokautowałam podniósł się, wstawiając żuchwę na jej odpowiednie miejsce. Przez chwilę miałam wrażenie, że jego oko mignęło błękitem, a wtedy coś mi zaświtało.
- Pod żadnym pozorem nie wychodź – Rozkazałam szeptem. Zatrzasnęłam drzwi auta, po czym pilotem zamknęłam je od środka. Podwinęłam rękawy widząc, jak sylwetki pijaków przybierają rozmiar dwumetrowych, dobrze zbudowanych mężczyzn, o długich blond włosach. Oni pojawiali się tylko w jednym celu, żeby zabić. Z niepokojem obejrzałam się w stronę auta, spotykając na swojej drodze wytrzeszczone i przepełnione zgrozą zielone tęczówki. Kiedy tylko odwróciłam głowę w stronę nieznajomych, tym razem pięść jednego z nich posłała mnie na ziemię. Momentalnie mnie zamroczyło. W uszach rozległo się piszczenie, kiedy moja czaszka uderzyła o asfalt, tworząc w nim małe pęknięcie. Podnosząc głowę ujrzałam jak jeden z nich majstruje przy samochodzie, starając się wydobyć ze środka ptaszynę. Chciałam wstać, lecz moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Wtedy drugi z oprychów szarpnął mnie do góry za włosy przyprawiając moje ciało o kolejną porcję bólu. Kiedy spotkaliśmy się twarzą w twarz, długo nie czekałam. Bez wahania zarysowałam tapicerkę tego pana długimi, ostrymi jak brzytwa szponami. Z jego ust wydobyło się pojedyncze warknięcie, po czym zaparło mi dech w piersi. Długie, zimne jak lód ostrze przebiło moje wnętrze, momentalnie powodując obfite krwawienie z okolic serca. Miałam wrażenie, że posoka podeszła mi pod samo gardło, kiedy własnymi rękoma wyjmowałam ostrze z ciała. Przeciwnik nie spodziewał się, że odważę się na taki ruch. Kiedy chciał odebrać mi sztylet w jednej chwili wbiłam mu ostrze w gardło, powodując, że oboje wylądowaliśmy na twardej ziemi….znów. Kredus trząsł się w pośmiertnych konwulsjach, by po chwili zamienić się w garstkę prochu. Momentalnie podniosłam się na nogi. Widząc, jak drugi z mężczyzn stara się wybić szybę w aucie, rozpędziłam się i wbiegłam w niego, przewracając go na ziemie, sama zaś opadając na jedno kolano. Nie zrobiło to na nim wrażenia, gdyż podniósł się w ułamku sekundy. Złapał mnie za kołnierz i cisnął prosto w przednią szybę. Ciche chrząknięcia z tyłu zasugerowały mi, że pękła, nie radząc sobie z siłą, z jaką w nią uderzyłam.
- Nie dasz rady. – wywarczał, ciągnąc mnie za nogę.Siły opuściły mnie kompletnie, zaś krew wypływała ze mnie strumieniami, brudząc ubrania, przyklejając nasiąknięty materiał do ciała.  Kiedy po raz kolejny złapał mnie za kołnierz, objęłam dłońmi jego rękę. Nie wiem na co liczyłam, lecz z każdą minutą coraz bardziej przekonywałam się do nadchodzącej porażki. Momentalnie przyćmiło mnie, a głowa uleciała w prawo. Przez chwilę wydawało mi się, że słyszę odgłos pękającej kości, jakby moja czaszka nie wytrzymała kolejnego uderzenia. Gdy tylko odwróciłam głowę  z powrotem spotkało mnie kolejne, tym razem mocniejsze. Piszczenie w uchu wzmogło. Trzeci cios posłał mnie na ziemię, tam zaś, padając obok resztek martwego delikwenta dojrzałam sztylet. Bez chwili wahania sięgnęłam po niego i cisnęłam prosto w oko Kredusa. W jednej chwili zatrząsł się i padł na ziemię, podzielając los przyjaciela.
- Z Servantami się nie zadziera… - rzekłam ochrypłym głosem podnosząc się i otwierając drzwi do samochodu. Czułam jak z łuku brwiowego, na spuchnięty policzek spływa czarna posoka, jeszcze bardziej brudząc mój ówczesny ubiór. Opadłam na fotel i zamykając za sobą drzwi odpaliłam maszynę. Warkot silnika dodał mi nieco siły, choć i tak miałam wrażenie, że zaraz padnę, zemdleję jak nic. Do drobnej ptaszyny nie odezwałam się słowem, dopóki nie dotarłyśmy do leśnej drogi. Od domu dzieliło nas już kilka mil a ja nie mogłam powstrzymać powiek, które samoczynnie mi opadały.
- Mam na imię Rose…- zaczęłam, lecz nie widząc odzewu kontynuowałam.
- Umiesz zmieniać biegi…? – wyszeptałam, obdarowując ją krótkim spojrzeniem. Prawą ręką starałam się uciskać ranę, która nie wiedzieć czemu wciąć broczyła nazbyt obficie. Kiedy w odpowiedzi dostałam lekkie skinięcie głową odetchnęłam z ulgą.
- To dobrze… zmienisz jak Ci powiem… już.. – zachrypiałam a dziewczyna wykonała powierzoną jej czynność. Coraz szybciej zbliżałyśmy się do celu. Kątem oka spostrzegłam, że wgapia się w swoją rękę jak zahipnotyzowana i dopiero zrozumiałam… drążek, na którym trzymałam dłoń niemal przez całą drogę był cały w ciemnej posoce, która teraz oblepiła całą dłoń dziewczyny.
- Prz-przepraszam… - zająkałam, skupiając resztki uwagi na drodze przed nami. Nie dostałam odpowiedzi. Wkrótce potem ukazała się nam willa nad jeziorem. Podjechałam pod same schody, ostatnie siły marnując na wyjście z auta. Ból i zmęczenie, które teraz ogarniało całe moje ciało były nie do zniesienia. Nie mogąc podnieść nóg, potknęłam się wchodząc po schodkach na werandę przed głównymi drzwiami. Podłoga była taka zimna i zaskakująco wygodna. Gdzieś z tyłu za sobą usłyszałam tylko trzask drzwi od auta, a potem wszystkie dźwięki zaczęły zlewać się w jedno.


Colette? Tera ty help pls/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz