wtorek, 17 października 2017

Od Sam CD Katfrin

- Znasz adres? - poprawiłam się na czarnym, skórzanym siedzeniu. Nie to, że było niewygodne, po prostu cisza, która zapanowała w samochodzie sprawiała, że czułam się nieswojo. W dodatku dopiero poznana przeze mnie dziewczyna miała taki wyraz twarzy, jakby natychmiast chciała kogoś zabić.
Po moim pytaniu rysy kierującej się rozluźniły. W każdym razie przestała wpatrywać się w drogę przed sobą z chęcią mordu. Wolną ręką wymacała komórkę przy skrzyni biegów i uniosła ją do góry. Dojrzałam powoli przesuwającą się mapkę Google.

- Rezydencja za miastem. Będziemy musiały wysiąść wcześniej i ukryć samochód, żeby nie wzbudzać podejrzeń u ochroniarzy.
O nic więcej nie pytałam. Nie miałam powodu, a dziewczyna też nie paliła się do rozmowy. Oparłam głowę o szybę i goniłam wzrokiem uciekający krajobraz. W końcu musiałam przysnąć, bo gdy Katfrin mnie szturchnęła, zesztywniały kark nieco mnie zabolał.
- Budź się, Śpiąca Królewno. Twój narkotykowy książę czeka.
Wysiadła z samochodu, nie czekając na mnie. Otrząsnęłam się z resztek snu, po czym chwyciłam swój mały, czarny plecaczek i podążyłam za nią. Opierała się beztrosko o maskę, popalając skręta i lustrując okolicę. Byłyśmy daleko za miastem, w jakiejś totalnej dupie.
Gdy podeszłam do Silmy, ta wyciągnęła peta w moją stronę. Pokręciłam głową. Nie wiem, jak w moim "poprzednim" życiu, ale w tym zdecydowanie nie lubiłam palić.
- Twoja strata. - wzruszyła ramionami i włożyła papierosa do ust, głęboko się zaciągając.
- Chata znajduje się około dwa kilometry stąd. Mamy - udała, że zerka na zegarek na nadgarstku - półtorej godziny. Kryjemy wóz i spadamy.
Gdy z grubsza przykryłyśmy stojące na poboczu auto gałęziami, bez słowa ruszyłyśmy w drogę. Po jakichś trzydziestu minutach dotarłyśmy na miejsce, skąd wyraźnie było widać domostwo. Zajęłyśmy strategiczne stanowiska w krzakach i pozostało nam tylko czekać.
To była typowa willa bogacza na odludziu - co najmniej dwa skrzydła i kolumienki między oknami. Miniatura Białego Domu, choć nadal nie tak okazała. Deszcz i mgła powstała w jego wyniku czyniły jasny dom szarym i niepokojąco ponurym.
Dziewczyna siedząca na konarze przede mną gwizdnęła z uznaniem.
- Niezła miejscówka, co? - zerknęła na mnie z błyskiem w oku. W tym przytłumionym, wieczornym świetle wydawała się nieco... hmm... szalona? Wzdrygnęłam się.
- Jeśli ktoś lubi... duże przestrzenie. - zrobiłam nieokreślony ruch rękami, przeszukując mój dzisiejszy asortyment. Do specjalnego paska przy spodniach wsunęłam dwa pistolety, jeden granat, a do ukrytej kieszonki w bucie małe ostrze. Nie lubiłam specjalnie obnosić się z bronią. Obciągnęłam  bardziej sweter, by zakrył to, co trzeba.
Kątem oka zauważyłam ruch ze strony Katfrin.
- Nie mów, że szałas na drzewie jest twoim wymarzonym miejscem do życia. - rzuciła z pogardą, przez lornetkę obserwując posiadłość. Co jakiś czas przekręcała coś w małym, czarnym urządzeniu.
Wzruszyłam ramionami. Ścisk nawet mi odpowiadał. W dużym domu bałabym się wyjrzeć zza załom ściany, byle coś na mnie wyskoczyło.
- Pasuje mi.
Dziewczyna prychnęła.
- Gdzieś ty się wychowała? W namiocie?
Już miałam rzucić jakąś kąśliwą uwagą (gdyż w końcu mam takich na pęczki), gdy niespodziewanie Silma poderwała się ze swojego miejsca.
- Cholera! - krzyknęła, rzucając się do torby. Stanęłam nad nią skonsternowana, kiedy gorączkowo wrzucała do niej rozłożone na czas postoju rzeczy.
- Hej, co się dzieje?
- Wrócił wcześniej! - spojrzała na mnie wkurzona. - Musimy działać szybko, dopóki reszty jego bandy nie ma. Rusz się!


Katfrin? Proszę, wybacz, że tak długo i tak słabo ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz