Kiedy torsje się skończyły, z ulgą oparłam skroń o sedes. W życiu nie sądziłam, że będę tak wychwalać jego istnienie. Był tak kojąco zimny...
Kątem oka zerknęłam na mężczyznę stojącego za moimi plecami. Puścił już moje włosy, ale odgarnął je nieco do tyłu, na wszelki wypadek. Zmrużyłam oczy. Co on tu, do cholery, robił? Nie pamiętałam jego twarzy, ale miałam jakieś mgliste wspomnienia. Moje spojrzenie zatrzymało się na żelastwie wystającym spod nogawki jego spodni. Ach, to ten z baru. Mądrala od paragonu. Chyba dałam mu klucze od domu.
Po kilkunastu sekundach zebrałam się w sobie, po czym chwiejnie wstałam. Spuściłam wodę i podeszłam do kranu, rzucając okiem w nieco popękane lustro. Wyglądałam okropnie. Twarz miałam bladą, tak, że moje piegi i zmęczone oczy jeszcze bardziej się uwydatniły. Włosy były tłuste, a ubrania prezentowały się tak dobrze, jak te fundacji dobroczynnych. Widziałam też zniesmaczony, a zarazem poważny wzrok brązowowłosego mężczyzny.
- Zbite lustro to podobno siedem lat pecha. - rzucił, gdy myłam ręce mydłem o zapachu kwiatów.
Parsknęłam pustym śmiechem.
- W moim wypadku to raczej cała wieczność. - odparłam, zanurzając twarz w zimnej wodzie, jednocześnie trochę upijając. Dokładnie tego było mi trzeba.
Wytarłam twarz szarym, szorstkim ręcznikiem i przeszłam do zagraconego pokoju. Miałam jeden ze swoich dołków, więc nie przejmowałam się sprzątaniem. Nie czułam jednak zawstydzenia. W końcu nie spodziewałam się gości.
Przeszłam kilka kroków, po czym zastygłam nieruchomo, widząc długi, prążkowany ogon. Niech to! Przyznaję, że był tu syf, ale nie taki, żeby zalęgły mi się koty!
- Sio! - krzyknęłam, podchodząc bliżej. Kot miauknął i skoczył w cień.
- Co się dzieje? - spytał mój towarzysz, wychodząc za mną z łazienki.
- Kot. - odparłam z irytacją, podchodząc do okna. - Chyba już...
Mój but zahaczył o coś leżącego na podłodze. Początkowo myślałam, że to sterta ciuchów, ale... to była noga. Zakrwawiona, ludzka noga.
Natychmiast odskoczyłam do tyłu, wrzeszcząc przeraźliwie. Na podłodze między oknem, a łóżkiem rozciągało się ciało kobiety z rozciętym brzuchem. Krwawe flaki wylewały się z niej, jak cukierki z piniaty.
- O mój Boże... - szepnęłam, zasłaniając dłonią usta. Do mojego nosa doszedł mdlący zapach rozkładu.
- Co się tutaj dzieje, do cholery? - zdenerwowany mężczyzna stanął przede mną i chwycił dłońmi moje ramiona.
- Cia... ciało... - nie dałam rady wyjąkać więcej, więc tylko wskazałam ręką zakrwawione zwłoki. Servant zerknął w tamtym kierunku, a po chwili odwrócił się i ostrożnie tam podszedł. Z każdą chwilą zachowywał się jednak pewniej, a na jego twarzy widziałam irytację.
- Co ty pieprzysz, tutaj niczego nie ma! - znów podszedł do mnie, złapał dużo mocniej za ramiona i badawczo spojrzał w oczy - Brałaś coś?
Zmarszczyłam brwi. Jak mógł tego nie widzieć?! Martwa kobieta leżała u jego stóp w kałuży krwi i... i miała moją twarz.
W jednej chwili wszystko zrozumiałam. Przywidziało mi się, znowu. Ścisnęłam palcami grzbiet nosa. Tutaj niczego nie ma, powtarzałam sobie. To tylko moja wyobraźnia.
Kiedy mrugnęłam, ciała już nie było.
Tymczasem facet z baru uparcie nie chciał zniknąć. Zdawał się być coraz bardziej zdziwiony moim zachowaniem.
- Może Bill ci czegoś dosypał? - spekulował, szukając na mojej twarzy oznak odurzenia - Nie zapłaciłaś za ostatniego drinka.
W pierwszej chwili chciałam zaprotestować, ale zrezygnowałam. Lepiej żeby myślał, że jestem naćpana, niż że mam urojenia.
- Tak, pewnie tak - przytaknęłam, lekko go odpychając i podeszłam do drzwi. Miałam dość, a nie chciałam, by widział mnie w tym stanie. - Słuchaj, dzięki za pomoc i tak dalej, ale jestem już nieco zmęczona i ty chyba też. Lepiej będzie, jeśli... już pójdziesz.
Szłam za nim, dopóki nie stanął za progiem. Spojrzał na mnie z mieszaniną jakiś dziwnych uczuć, jednak dalej poważny.
- Poradzisz sobie?
Zesztywniałam. Czyżbym w jego głosie słyszała... nutkę troski? Nie, pewnie nie. To była litość. To, co ludzie czuli do osób mojego pokroju. Dziwaków.
- Na pewno. - zbyłam go i zatrzasnęłam drzwi. Nogi nie były w stanie dłużej mnie unieść. Zadrżałam, a potem osunęłam się plecami po drzwiach, dalej rozpaczliwie trzymając się klamki.
Co robić? Nie mogę tak żyć. Ukryłam twarz w dłoniach i rozszlochałam się. Nie płakałam już tak dawno, że zapomniałam, jakie to uczucie jest wyzwalające. Zawsze tłumaczyłam sobie, że jakoś sobie poradzę, że będzie lepiej. Ale za każdym cholernym razem przekonywałam się, że to nieprawda.
Jest jedno wyjście. Muszę sobie przypomnieć.
Leonard?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz