W duchu dziękowałem Lucyferowi za dzień wolny od pracy. Ostatnie zlecenia zaczynały mnie irytować, ze względu na ich trudność. Jakby nie mógł mi dawać prostszych. Odetchnąłem cicho, wsiadając na motocykl. Miałem tylko nadzieję, że podczas jazdy się jakoś się rozluźnię. Zapiąłem kask i ruszyłem. Pierwszy raz od dawna mogłem się skupić na przyjemności z jazdy, a nie celu podróży i zadaniu, jakie mnie tam czekało. Z szerokim uśmiechem na ustach pochylałem się na zakrętach, próbując wydobyć z maszyny najwięcej jak się dało. Zadowolony pojechałem w swoje ulubione miejsce nad rozległym jeziorem.
Jednak, zanim się jeszcze zastrzałem, zauważyłem, że stoi tam motocykl. Zaparkowalem obok niego i ściągnąłem kask. Zsiadłem ze swojego motoru. Zacząłem się rozglądać za właścicielem pozostawionej maszyny, jednak nikogo nie było w okolicy. Skrzywiłam się delikatnie. Rzekomo nikt miał nie wiedzieć o istnieniu tego miejsca. Tak przynajmniej myślałem.
Jednak, zanim się jeszcze zastrzałem, zauważyłem, że stoi tam motocykl. Zaparkowalem obok niego i ściągnąłem kask. Zsiadłem ze swojego motoru. Zacząłem się rozglądać za właścicielem pozostawionej maszyny, jednak nikogo nie było w okolicy. Skrzywiłam się delikatnie. Rzekomo nikt miał nie wiedzieć o istnieniu tego miejsca. Tak przynajmniej myślałem.
Rosalie? W końcu jest. ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz