Leżałam w bezruchu wpatrując się w księżyc za oknem. Pełny
okrąg, oświetlany przez Słońce odbijał jego promienie bardzo wyraziście tej
nocy, rzucając na moje łóżko srebrną poświatę. Zastanawiałam się jak to działa,
że księżyc niczym srebrna taca odbija światło. Niestety nie dane było mi myśleć
o tym nazbyt długo, moją głowę zaprzątało coś zgoła innego – ból. Ból, który
nieprzerwanie frustrował moje kończyny, dobierał się do każdego, choćby
najmniejszego stawu, aby pogrążyć moje ciało w jeszcze większym cierpieniu. Jestem
servantką, dlatego nie muszę przejmować się następstwami choroby, z pośród których
na pewno można wymienić śmierć w męczarniach. Skutki w postaci bólu i
łamliwości kości, nie są jednak niemożliwe.
Tak było tej nocy, choroba dosadnie dawała mi do
zrozumienia, że to ona rządzi moim organizmem, że walcząc tylko pogorszam
sprawę. Nie mogąc wytrzymać w dusznym pokoju, zsunęłam się z łóżka aby wciągnąć
kapcie i narzucić na ramiona bluzę. Wyszłam. Zimne jesienne powietrze uderzyło
we mnie, dając tym samym specyficzne
uczucie ulgi. Zimny tlen rozlewał się po moich płucach, tym samym obdarzając
mnie uczuciem, jakby tysiące igieł wbijało się w te organy. Przestąpiłam kilka
kroków, nie mogąc zbytnio pospieszać organizmu. Nieopodal, pod jednym z drzew, na
które padała delikatna, jasna poświata stojącej nieopodal lampy dostrzegłam
postać o szerokich barkach. Nie widząc innego wyjścia przestąpiłam kolejne parę
kroków, po czym przysiadłam po drugiej stronie pnia. Drzewo jak i trawa były
chłodne w dotyku, co tylko polepszyło moją ówczesną sytuację. Mężczyzna
zaczepiał mnie, starał się nawiązać rozmowę, lecz ja nie chciałam tego, ba, nie
byłam w stanie mu nawet odpowiedzieć. Nawet nie jestem pewna kiedy stamtąd
zniknął. Po kilku godzinach, może minutach? Tak czy siak, ja nie byłam w stanie
ruszyć się z miejsca, pozostałam pod drzewem, dopóki ból nie ustąpił, a stało
się to wraz z krwistym wschodem słońca. Wyziębiona i zmęczona udałam się z
powrotem do domu, gdzie zażyłam kilku godzin snu, pod ciepłą pierzyną, oraz
gorącej kąpieli po przebudzeniu. Wtem nadeszła pora na śniadanie. Rozdygotana i
niechętna ruszyłam ze wszystkimi do domu nad jeziorem, by w niepożądanym
towarzystwie spożyć swój pierwszy posiłek. Znów pojawił się ten gość, lecz tym
razem to on przysiadł się do mnie. Konsumował w ciszy, dopóki nie dostrzegł, że
z mojej misy z płatkami kukurydzianymi nic nie ubywa. Pomimo wielu prób,
trzęsące dłonie uniemożliwiały mi zjedzenie śniadania. Co tylko nabrałam
odrobinę na łyżkę, lądowało z powrotem w jeziorze mleka.
- Wszystko w porządku? – zapytał szeptem, lecz ja nie
odpowiedziałam. Skinęłam tylko szybko głową, ale jeszcze szybciej odniosłam
ledwo tknięty posiłek. Po śniadaniu była pora na papierosa. Czym prędzej
ulotniłam się z wielkiej jadalni, po drodze wkładając między wargi ćmika, który
na swojej papierowej otoczce zawierał napis „ Poniedziałek” .Wolałam dzielić
sobie papierosy, to pomagało mi utrzymać porządek i regularność. Tego dnia
nieszczęście się na mnie uwzięło, nie mogłam znaleźć zapalniczki. Z chwilą
zjawił się przystojny blondyn, który wyciągnął pomocną dłoń z ogniem w moją
stronę. Niestety, wielokrotnie powtórzona czynność, próby odpalenia
zapalniczki, również kończyły się fiaskiem. Ponownie dostrzegł moje dziwne
odruchy, odebrał mi przedmiot, by po chwili odpalić własnoręcznie papierosa,
którego zaciskałam w wargach.
-Dzięki. –mruknęłam półgłosem, chowając ręce głęboko do
kieszeni. Wiatr wiał zimny, co tylko wzmagało moje dotychczasowe napady
drgawek. Czułam na sobie wzrok
mężczyzny, lecz kiedy postanowiłam odpowiedzieć tym samym, spoglądając w jego ślepia, momentalnie
odwrócił wzrok speszony. Mimowolnie wzruszyłam ramionami.
- Zimno dzisiaj. – zaczęłam, zirytowana panującą od kilku
minut ciszą. Poza tym najłatwiej jest zacząć temat od pogody, wtedy
przynajmniej rozmowa może się jakoś potoczyć, nawet jeśli głównym tematem jest
to, że słońce świeci.
- Wyjątkowo. Oby tylko nie padało. – odpowiedział nieznajomy,
odpalając swojego papierosa.
- Drzewa już żółcieją, prędzej czy później lunie, taka wada
jesieni. – prychnęłam, biorąc papierosa w ręce i strzepując spalony nadmiar
tytoniu. Kiedy wydychałam dym, nie byłam pewna, czy cała jego zawartość ubyłą z
moich płuc, gdyż razem z nim, z moich ust ulatywał obłoczek pary, spowodowanym
zimną temperaturą powietrza.
- Przynajmniej jest ładnie. – kontynuował blondyn, a jego
kąciki ust uniosły się nieco. – Może się przejdziemy? – zaproponował niemal od
razu. W odpowiedzi skinęłam głową i zeszłam wolno po schodkach na trawę. Mój
towarzysz szedł obok, mojej uwadze nie umknęło, że delikatnie kuśtykał na jedną
nogę. Rozpoczęliśmy powolnym krokiem spacer dookoła jeziora. Zrównani, podążaliśmy
w ciszy, gapiąc się w ziemię, nie mogąc zacząć rozmowy. Brodacz w końcu nie
wytrzymał i otworzył usta jako pierwszy.
- Nie chcę wyjść na niedyskretnego i wścibskiego, ale
trzęsiesz się jak osika. Jest Ci aż tak zimno? – skierował w moją stronę swoje
piwne tęczówki. Ja tylko pokręciłam głową wyrzucając niedopałek papierosa i
depcząc go.
- Nie, to nie z zimna, po prostu już tak mam. – zdobyłam się
na słaby uśmiech, który powędrował w jego stronę.
- Drażliwy temat? – zapytał, na co skinęłam głową.
- Ty za to utykasz. – kiwnęłam w stronę jego prawej nogi. –
Masz z nią problem?
- Powiedzmy. – mruknął z przekąsem, wciskając ręce do
kieszeni.
- Drażliwy temat? – spytałam w ten sam sposób, jak on przed
chwilą.
- W tej kwestii oboje coś ukrywamy.
- Już coś nas łączy. –uśmiechnęłam się szerzej, zapinając
bluzę po samą szyję, po czym naciągnęłam kaptur na głowę.
Leo? Kontynuuj spacerek <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz