sobota, 14 października 2017

Od Hailey C.D Leonarda

Leżałam w bezruchu wpatrując się w księżyc za oknem. Pełny okrąg, oświetlany przez Słońce odbijał jego promienie bardzo wyraziście tej nocy, rzucając na moje łóżko srebrną poświatę. Zastanawiałam się jak to działa, że księżyc niczym srebrna taca odbija światło. Niestety nie dane było mi myśleć o tym nazbyt długo, moją głowę zaprzątało coś zgoła innego – ból. Ból, który nieprzerwanie frustrował moje kończyny, dobierał się do każdego, choćby najmniejszego stawu, aby pogrążyć moje ciało w jeszcze większym cierpieniu. Jestem servantką, dlatego nie muszę przejmować się następstwami choroby, z pośród których na pewno można wymienić śmierć w męczarniach. Skutki w postaci bólu i łamliwości kości, nie są jednak niemożliwe.
Tak było tej  nocy, choroba dosadnie dawała mi do zrozumienia, że to ona rządzi moim organizmem, że walcząc tylko pogorszam sprawę. Nie mogąc wytrzymać w dusznym pokoju, zsunęłam się z łóżka aby wciągnąć kapcie i narzucić na ramiona bluzę. Wyszłam. Zimne jesienne powietrze uderzyło we mnie, dając tym samym  specyficzne uczucie ulgi. Zimny tlen rozlewał się po moich płucach, tym samym obdarzając mnie uczuciem, jakby tysiące igieł wbijało się w te organy. Przestąpiłam kilka kroków, nie mogąc zbytnio pospieszać organizmu. Nieopodal, pod jednym z drzew, na które padała delikatna, jasna poświata stojącej nieopodal lampy dostrzegłam postać o szerokich barkach. Nie widząc innego wyjścia przestąpiłam kolejne parę kroków, po czym przysiadłam po drugiej stronie pnia. Drzewo jak i trawa były chłodne w dotyku, co tylko polepszyło moją ówczesną sytuację. Mężczyzna zaczepiał mnie, starał się nawiązać rozmowę, lecz ja nie chciałam tego, ba, nie byłam w stanie mu nawet odpowiedzieć. Nawet nie jestem pewna kiedy stamtąd zniknął. Po kilku godzinach, może minutach? Tak czy siak, ja nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca, pozostałam pod drzewem, dopóki ból nie ustąpił, a stało się to wraz z krwistym wschodem słońca. Wyziębiona i zmęczona udałam się z powrotem do domu, gdzie zażyłam kilku godzin snu, pod ciepłą pierzyną, oraz gorącej kąpieli po przebudzeniu. Wtem nadeszła pora na śniadanie. Rozdygotana i niechętna ruszyłam ze wszystkimi do domu nad jeziorem, by w niepożądanym towarzystwie spożyć swój pierwszy posiłek. Znów pojawił się ten gość, lecz tym razem to on przysiadł się do mnie. Konsumował w ciszy, dopóki nie dostrzegł, że z mojej misy z płatkami kukurydzianymi nic nie ubywa. Pomimo wielu prób, trzęsące dłonie uniemożliwiały mi zjedzenie śniadania. Co tylko nabrałam odrobinę na łyżkę, lądowało z powrotem w jeziorze mleka.
- Wszystko w porządku? – zapytał szeptem, lecz ja nie odpowiedziałam. Skinęłam tylko szybko głową, ale jeszcze szybciej odniosłam ledwo tknięty posiłek. Po śniadaniu była pora na papierosa. Czym prędzej ulotniłam się z wielkiej jadalni, po drodze wkładając między wargi ćmika, który na swojej papierowej otoczce zawierał napis „ Poniedziałek” .Wolałam dzielić sobie papierosy, to pomagało mi utrzymać porządek i regularność. Tego dnia nieszczęście się na mnie uwzięło, nie mogłam znaleźć zapalniczki. Z chwilą zjawił się przystojny blondyn, który wyciągnął pomocną dłoń z ogniem w moją stronę. Niestety, wielokrotnie powtórzona czynność, próby odpalenia zapalniczki, również kończyły się fiaskiem. Ponownie dostrzegł moje dziwne odruchy, odebrał mi przedmiot, by po chwili odpalić własnoręcznie papierosa, którego zaciskałam w wargach.
-Dzięki. –mruknęłam półgłosem, chowając ręce głęboko do kieszeni. Wiatr wiał zimny, co tylko wzmagało moje dotychczasowe napady drgawek.  Czułam na sobie wzrok mężczyzny, lecz kiedy postanowiłam odpowiedzieć tym samym,  spoglądając w jego ślepia, momentalnie odwrócił wzrok speszony. Mimowolnie wzruszyłam ramionami.
- Zimno dzisiaj. – zaczęłam, zirytowana panującą od kilku minut ciszą. Poza tym najłatwiej jest zacząć temat od pogody, wtedy przynajmniej rozmowa może się jakoś potoczyć, nawet jeśli głównym tematem jest to, że słońce świeci.
- Wyjątkowo. Oby tylko nie padało. – odpowiedział nieznajomy, odpalając swojego papierosa.
- Drzewa już żółcieją, prędzej czy później lunie, taka wada jesieni. – prychnęłam, biorąc papierosa w ręce i strzepując spalony nadmiar tytoniu. Kiedy wydychałam dym, nie byłam pewna, czy cała jego zawartość ubyłą z moich płuc, gdyż razem z nim, z moich ust ulatywał obłoczek pary, spowodowanym zimną temperaturą powietrza.
- Przynajmniej jest ładnie. – kontynuował blondyn, a jego kąciki ust uniosły się nieco. – Może się przejdziemy? – zaproponował niemal od razu. W odpowiedzi skinęłam głową i zeszłam wolno po schodkach na trawę. Mój towarzysz szedł obok, mojej uwadze nie umknęło, że delikatnie kuśtykał na jedną nogę. Rozpoczęliśmy powolnym krokiem spacer dookoła jeziora. Zrównani, podążaliśmy w ciszy, gapiąc się w ziemię, nie mogąc zacząć rozmowy. Brodacz w końcu nie wytrzymał i otworzył usta jako pierwszy.
- Nie chcę wyjść na niedyskretnego i wścibskiego, ale trzęsiesz się jak osika. Jest Ci aż tak zimno? – skierował w moją stronę swoje piwne tęczówki. Ja tylko pokręciłam głową wyrzucając niedopałek papierosa i depcząc go.
- Nie, to nie z zimna, po prostu już tak mam. – zdobyłam się na słaby uśmiech, który powędrował w jego stronę.
- Drażliwy temat? – zapytał, na co skinęłam głową.
- Ty za to utykasz. – kiwnęłam w stronę jego prawej nogi. – Masz z nią problem?
- Powiedzmy. – mruknął z przekąsem, wciskając ręce do kieszeni.
- Drażliwy temat? – spytałam w ten sam sposób, jak on przed chwilą.
- W tej kwestii oboje coś ukrywamy.

- Już coś nas łączy. –uśmiechnęłam się szerzej, zapinając bluzę po samą szyję, po czym naciągnęłam kaptur na głowę. 

Leo? Kontynuuj spacerek <3 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz