niedziela, 15 października 2017

Od Rosalie C.D. Colette

Siadając na pieńku karciłam w myślach samą siebie. Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego odeszłam, kiedy tak bardzo pragnęłam nawiązać z nią kontakt? Nie mam pojęcia. Moją głowę zasypywały kolejne pytania, na które nie potrafiłam odpowiedzieć. Mimo wszystko nie mogłam się powstrzymać, co jakiś czas zerkałam na nią, tak po prostu. Z każdym kolejnym spojrzeniem dopatrywałam się kolejnych szczegółów. Duże oczy, blada cera, jasne, zadbane włosy, śnieżnobiałe zęby, to wszystko tak dobrze ze sobą współgrało… no oprócz jednego. Zbyt chuda, pewnie anorektyczka. To w pewien specyficzny sposób mnie odrzucało, nie przepadałam za takimi ludźmi, zbyt często okazywali się aż nadto przejęci swoim wyglądem, a zmienienie ich nastawienia graniczyło z cudem. Niby zdawałam sobie sprawę z tego, że anoreksja jest chorobą, i że ciężko z nią walczyć, ale to tylko bardziej pchało mnie do pomocy osobom (rzecz jasna tym, które mi się spodobały) które zostały dotknięte tym obrzydlistwem. Niestety, za każdym razem przegrywałam, a ja nienawidzę przegrywać, więc zazwyczaj byłam zmuszona wracać z pustymi rękoma, do tego zdenerwowana. Potrząsnęłam głową, słysząc krzyk. Szlag, kolejny raz zatraciłam się w swoich przemyśleniach. Instynktownie powędrowałam wzrokiem na miejsce, gdzie powinna znajdować się chuderlawa blondynka. Zamiast niej, zastałam jedynie jej dyndające nogi. Momentalnie poderwałam się z miejsca, mierząc wzrokiem trzymającego ją za fraki mężczyznę.
- Puść ją koleś. – wywarczałam zaciskając dłonie w pięści. Chłopak spojrzał na mnie marszcząc czoło. Długo się nie zastanawiał, cisnął drobniutką ptaszyną o ziemię, jakby była jakimś nic nie wartym przedmiotem, po czym skierował się twarzą wprost w moim kierunku.
- Jakiś problem? Ciebie też mam podnieść za fraki? – zagroził, strzelając kłykciami. Zmieniam zdanie, takie cwaniaczki wkurwiały mnie jeszcze bardziej, niż osoby odrzucające pomoc. Ale pomimo tego spostrzeżenia, cała ta zaistniała sytuacja poniekąd mnie rozbawiła. Zawsze było to dla  mnie zabawne, kiedy sługusi myśleli, że mogą mi podskoczyć. Uwielbiałam wtedy zawodzić ich oczekiwania, i dawać do zrozumienia kto jest górą. Uwielbiałam czuć się lepsza, i nigdy nie przestanę tego lubić. Nic nie powstrzymało mnie do wybuchnięcia lekceważącym śmiechem.
- Spróbowałbyś. – wyszczerzyłam kły w uśmiechu. Nie zdążył nawet mrugnąć, kiedy moja pięść spotkała się z jego podbródkiem. Nie wiem czy to był omam, ale przez chwilę wydawało mi się, że słyszę dźwięk łamiącej się kości. Mogłam się nie mylić, gdyż mężczyzna podleciał nieco ponad ziemią, kiedy wylądował 3 metry dalej, przede mną. Jego upadkowi towarzyszył stłumiony krzyk, zaś po tym z jego ust wydobywały się tylko ciche jęki spowodowane bólem.
- Nigdy się nie nauczą. – warknęłam z przekąsem. W tej samej chwili przypomniałam sobie o co to całe zamieszanie. Czym prędzej skierowałam oczy na ptaszynę, która dzięki małej pomocy drugiego ze starszych, dała radę jako tako podnieść się z twardej ziemi. Jej oczy latały po wszystkich zgromadzonych, lecz po chwili wlepiły się w moją sylwetkę. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, wywołany ulgą, że nic jej się nie stało, oraz dumą, bo przecież kolejny raz mogłam pokazać swoją siłę.  Jej spojrzenie nie okazywało jednak wdzięczności. Wręcz przeciwnie, patrzyła na mnie z odczuwalną pogardą, a jej słowa tylko potwierdziły moje myślenie.
- Co ty zrobiłaś? – spytała histerycznie, próbując przejść między pieńkami do poszkodowanego pijaczka. Uniemożliwiłam jej to jednak, zaciskając swoją dłoń na jej nadgarstku.
- Żartujesz sobie? Rzucił Tobą o ziemie jak jakąś rzeczą, jak możesz nawet patrzeć na mnie w ten sposób. – zmieszana zmarszczyłam czoło.
- To nie jego wina, jest pod wpływem. Jedynie przeze mnie, potknął się o  mnie! – krzyknęła, próbując wyrwać się z mojego uścisku.
- Twoja wina, że masz nogi? Jak każdy normalny człowiek? – wywarczałam, uwalniając jej rękę. Dziewczyna w tym samym momencie szarpnęła się i upadła na pośladki.
- Gdybym tu nie usiadła nic by się mu nie stało!- obdarzyła mnie wzrokiem zbitego psa, ja zaś miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Z pogardą obserwowałam jak na jej twarzy maluje się strach i współczucie, próbowałam zrozumieć, jakim cudem tacy ludzie w ogóle istnieją. Po raz kolejny chciałam podnieść ton swojego głosu, warknąć coś, postarać się przemówić jej do rozsądku, jednak powstrzymały mnie palce, które splotły się z moimi własnymi w prawej dłoni. Zimna ręka osobnika, który to uczynił nieco mnie ocuciła.
- Chodź Rose, pora wracać. – powiedział spokojnie, nieco ciągnąć mnie do tyłu. Dopiero teraz zorientowałam się, że poza mną, blond ptaszyną, jęczącym chłopakiem i Derekiem, na ognisku nie pozostał nikt. Odetchnęłam głęboko, przymykając oczy  i dałam się poprowadzić za rękę w stronę willi. Zanim jednak oddaliliśmy się usłyszałam za sobą krzyk.
- Twoja bluza!
- Zatrzymaj ją sobie!- warknęłam pretensjonalnie. Nawet nie poznałam jej imienia a już miałam jej dość. Szkoda, myślałam, że może.. nie.
- Więcej nie kłam Der… Nie widzę tej świetlanej przyszłości, którą mi przewidziałeś.- mruknęłam krzyżując ręce na piersi, w tym samy czasie wydychając nadmiar powietrza z płuc.
- Wybacz..- szepnął obejmując mnie swoim potężnym ramieniem.~

~~~

Z dłońmi wciśniętymi w kieszenie płaszcza wpatrywałam się jak niezdarnie próbowała sięgnąć jedną z płyt dvd. Mimo tego, że wdrapała się na ostatni stopień drabiny, wciąż miała problem z dosięgnięciem pudełka z płytką. Mogłam jej pomóc, ale po co, jeszcze oskarżyłaby mnie o coś, kolejny raz. W końcu się jej udało. Zeszła wolno po drabinie, by po chwili wyciągnąć w moim kierunku drżącą dłoń z pudełkiem. Zmierzyłam ją wzrokiem po czym uśmiechnęłam się lekceważąco.
- Poproszę jeszcze jeden. Jest tam, na najwyższej półce. Zapomniałam o nim wspomnieć. – mruknęłam. Dziewczyna delikatnie skinęła głową po czym wdrapała się po raz kolejny na drabinę. Tym razem dotykała pudełka jedynie opuszkami palców. Wysunęła język z warg jakby miało to pomóc jej w zdjęciu przedmiotu. Jej nogi drżały, wspinając się na końce palców. W tym momencie obudził się we mnie wewnętrzny diabeł. Stuknęłam czubkiem buta w nóżkę drabiny, sprawiając, że nieco się obsunęła, a dziewczyna straciła równowagę i legła plackiem tuż koło moich stóp. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo mnie to usatysfakcjonowało, sama nie wiem dlaczego. Kiedy podnosiła się z ziemi spojrzała na mnie, ja zaś odwzajemniłam to krótkim spojrzeniem z góry. Przewróciłam oczami.
- Wstawaj, chcę zapłacić. – mruknęłam. Podniosła się, i dłonią wskazała kierunek do kasy, po czym poszła przodem. Jak ogromne było moje zdziwienie gdy zahaczyła o czub mojego obcasa i po raz kolejny legła jak długa na posadzce. Jęknęła z bólu, kiedy pudełko wraz z płytą wylądowało na jej głowie.
- Jednak się rozmyśliłam. A zapomniałabym. Teraz powinnaś przeprosić, że w ogóle postawiłaś krok na podłodze, i że w ogóle chciałaś mi pomóc. I ogólnie, błagać o wybaczenie. – wywarczałam z ironią, kolejny raz wywracając oczami. Wzrokiem przeleciałam również po innych pracownikach, którzy skierowali oczy w naszą stronę.
- Miłego dnia wam wszystkim życzę. – zdobyłam się na szeroki, chamski uśmiech, w którym zawarłam swoje kły.
- I tobie też, niezdaro. – rzuciłam, kierując swoje kroki do drzwi. Po chwili już, wrota za mną trzasnęły, obruszając tym samym dzwoneczek, który sympatycznie zadzwonił na sam koniec.

Colette? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz