On skinął na mnie głową, po czym odwrócił się i wyszedł bocznymi drzwiami. Nie ukrywam, byłam tym zaskoczona, ale na mojej twarzy pojawił się szerszy uśmiech. Prawdopodobnie na myśl o tym, co miałam za raz powiedzieć. Zaraz jednak spoważniałam, widząc zniecierpliwienie na twarzy ciemnowłosego.
- Cóż... - odchrząknęłam. - Jako, że musiałam zdać relację z tego, czy przypadkiem nie miałam kłopotów z dotarciem tutaj, a bez twojego imienia nie mogło się obyć, masz coś w rodzaju kary.
Zrobiłam krótką przerwę, którą, jak się spodziewałam, mężczyzna wykorzystał, by się odezwać.
- Jaką karę? - prychnął ewidentnie niezadowolony z tej wiadomości.
Przy okazji patrzył na mnie z wyższością, co powoli podnosiło mi ciśnienie i z trudem się powstrzymywałam, żeby nie wydłubać mu oczu. No w każdym razie...
- Normalną - wzruszyłam ramionami. - To tak jak z małymi dziećmi, jeśli zrobią coś źle...
- Wiem na czym polega kara - warknął, ewidentnie wyprowadzony z równowagi. O tak, skoro ja jestem, to on też musi.
- No to wracając - uśmiechnęłam się delikatnie i zobaczyłam, jak jego dłonie formują się w pięści. - W ramach tego, że nie chciałeś mnie zaprowadzić do Lucyfera, teraz musisz mnie oprowadzić po całym przybytku. Skoro tu mieszkam, chyba muszę się orientować co gdzie jest - mój uśmiech nieco się poszerzył, kiedy ujrzałam jak jego mina rzednie. Ewidentnie zrezygnował z jakiejkolwiek dyskusji.
- Dobra - odezwał się po chwili ciszy. - Załatwmy co szybko i w miarę bezboleśnie. Nie mam zamiaru się z tobą bawić.
Po raz kolejny się uśmiechnęłam, co chyba nie spodobało się szatynowi, bo usłyszałam, jak warczy cicho pod nosem. No trudno. Nikt nie mówił, że to będzie przyjemne.
Powoli ruszyłam w stronę wyjścia z gabinetu.
- W takim razie wycieczkę czas zacząć! - wyszczerzyłam się, patrząc na niego przez ramię.
- Cóż... - odchrząknęłam. - Jako, że musiałam zdać relację z tego, czy przypadkiem nie miałam kłopotów z dotarciem tutaj, a bez twojego imienia nie mogło się obyć, masz coś w rodzaju kary.
Zrobiłam krótką przerwę, którą, jak się spodziewałam, mężczyzna wykorzystał, by się odezwać.
- Jaką karę? - prychnął ewidentnie niezadowolony z tej wiadomości.
Przy okazji patrzył na mnie z wyższością, co powoli podnosiło mi ciśnienie i z trudem się powstrzymywałam, żeby nie wydłubać mu oczu. No w każdym razie...
- Normalną - wzruszyłam ramionami. - To tak jak z małymi dziećmi, jeśli zrobią coś źle...
- Wiem na czym polega kara - warknął, ewidentnie wyprowadzony z równowagi. O tak, skoro ja jestem, to on też musi.
- No to wracając - uśmiechnęłam się delikatnie i zobaczyłam, jak jego dłonie formują się w pięści. - W ramach tego, że nie chciałeś mnie zaprowadzić do Lucyfera, teraz musisz mnie oprowadzić po całym przybytku. Skoro tu mieszkam, chyba muszę się orientować co gdzie jest - mój uśmiech nieco się poszerzył, kiedy ujrzałam jak jego mina rzednie. Ewidentnie zrezygnował z jakiejkolwiek dyskusji.
- Dobra - odezwał się po chwili ciszy. - Załatwmy co szybko i w miarę bezboleśnie. Nie mam zamiaru się z tobą bawić.
Po raz kolejny się uśmiechnęłam, co chyba nie spodobało się szatynowi, bo usłyszałam, jak warczy cicho pod nosem. No trudno. Nikt nie mówił, że to będzie przyjemne.
Powoli ruszyłam w stronę wyjścia z gabinetu.
- W takim razie wycieczkę czas zacząć! - wyszczerzyłam się, patrząc na niego przez ramię.
<Ethian? Wybacz za lagi ;-;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz