poniedziałek, 16 października 2017

Od Derek'a C.D Aizrel.

Cały w nerwach, stukałem widelcem w blat stołu. Wszystkie przypisane miejsca były zajęte, oprócz jednego. Stało puste, pomiędzy Ethianem i Christianem, a przecież nie powinno. Hałas, który wyczyniałem, obijając o blat metalowym sztućcem roznosił się, choć ludzie nie specjalnie zwracali na to uwagę. W pewnym momencie wszedł On, zasiadł na miejscu tuż obok nas, po czym został podany mu posiłek. Ociekające tłuszczem prosięce żebra przyprawiały mnie o mdłości na sam widok. Tym bardziej zestresowany sytuacją, zacząłem latać wzrokiem po współbiesiadnikach. A może jej nie powiedział, tak bardzo chciał się jej pozbyć, że może postanowił to ominąć. Nie, nie zrobiłby tego, nie jest głupi. Wiedział jak ważne są dla nas wspólne spotkanie, a tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, jaka kara może go czekać, jeżeli nie dopełniłby zadania.
-Przestań już stukać. – donośny, kobiecy i dobrze znany mi głos rozbrzmiał w całej jadalni. Skierowałem wzrok w tę stronę, by spotkać się z jej różnobarwnymi oczami, które teraz wgapiały się we mnie z nadludzką dokładnością, a wewnątrz nich skrzyły się płomienie.
- Przepraszam. – odpowiedziałem spokojnie, odkładając widelec, na jego należne miejsce przy talerzu. Na znak pokory pochyliłem również głowę.

- A Gdzie jest… - zaczął Czart, lecz ja nie dałem mu dokończyć. Ta nowa była pod moją pieczą, więc i mi by się oberwało za niedopilnowanie jej. Gwałtownie podrywając się z krzesła.
- Właśnie się po nią wybieram, pozwolisz, że na chwilę go zabiorę, zaraz wróci. – wysyczałem przez zaciśnięte zęby, odsuwając krzesło Ethiana od stołu. Diabeł splótł dłonie, na których oparł swoją głowę a później skinął nią. Ja zaś kiwnąłem w stronę drzwi, i nie czekając na więcej wyszedłem tuż za mężczyzną. Kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły,  złapałem go za materiał koszulki i podniosłem, uderzając jego plecami i ścianę.  Widocznie zrobiłem to zbyt mocno, gdyż obraz, który wisiał nieopodal spadł na ziemię, a rama, w którą był oprawiony pękła.
- Miałeś jej wytłumaczyć wszystko, czy nie taki dostałeś przydział?!- warknąłem pretensjonalnie, uderzając nim o ścianę kolejny raz.
- Puść mnie kurwa! Pokazałem jej wszystko, dałem jej kartkę z rozpisanymi godzinami posiłków, nie moja wina, że to olała i nie przyszła! – Próbował się wyszarpnąć lecz z moją siłą nie mógł sobie poradzić. Zmierzyłem go wzrokiem i powoli postawiłem na ziemi.
- Jeśli tak było, nie tobie należy się manto. – poprawiłem jego koszulkę, by nie wyglądała na aż tak pomiętoloną.
- Właśnie. – warknął i ponowił czynność, którą wykonałem przed sekundą. Skinąłem głową w jego kierunku i wciskając ręce w kieszenie, ruszyłem długim korytarzem do wyjścia. Po opuszczeniu budynku znalezienie jej okazało się być banalne. Myślała, że jak sobie w strefie postrzela, to nikt nie usłyszy, idiotka. Gdy spostrzegłem jej rudą czuprynę, od razu wiedziałem, że trafiłem na dobrą osobą, bez zbędnych ceregieli zwróciłem na siebie jej uwagę.
- C-coś się stało? – zająkała, powoli docierając wzrokiem do moich oczu. Patrzyłem na nią z góry, spojrzeniem przepełnionym pogardą i złością.
- Czemu nie ma Cię na obiedzie? – warknąłem z pretensją.
- Oh, to jednak ktoś to sprawdza? – Zaśmiała się głupkowato, pewnie myślała, że polepszy tym swoją sytuację.  Ruch ręki, który tak bardzo starała się zataić nie umknął mojej uwadze. W jednej chwili złapałem ją za nadgarstek, zaś drugą dłonią odebrałem jej broń.
 - To jest dla Ciebie ważniejsze, niż budowanie wspólnoty? – ująłem broń w obie dłonie. Dziewczyna chciała coś powiedzieć, lecz nim zdołała otworzyć usta, pistolet posypał się częściami na trawę.
- Tak czy nie, odpowiadaj. – zrobiłem krok w przód, zabierając jej kawałek jej przestrzeni. Wzdrygnęła się i starała cofnąć, lecz nie spostrzegła mojej nogi. Upadła na tyłek, amortyzując się rękoma.
- Nie wiem..- odpowiedziała niepewnie, błądząc wzrokiem po całym moim ciele. Nie podobało mi się to, nigdy nie przepadałem za byciem oglądanym.
- Skoro nie ma Cię na posiłku, zgaduję, że nie jesteś głodna, to jak, może w ogóle przestaniesz na nie chodzić, a my popatrzymy jak wygląda zagłodzony servant? Wiesz, w sumie to nie głupie. – obszedłem ją raz dookoła, by podczas kolejnego koła zatrzymać się po jej prawej stronie.
- Może na twoim przykładzie, inni nauczyliby się jak powinno się postępować, że olewanie spotkań wspólnoty nie popłaca. Co o tym myślisz? – zapytałem z szerokim uśmiechem. Pomysł, na który wpadłem był genialny, dlaczego nie wpadłem na to wcześniej. – Nie? Tak myślałem. Podnoś dupę i marsz do willi.- odwróciłem się do niej plecami, po czym przeszedłem zaledwie kilka kroków, nim usłyszałem jej głos.
- Wal się…- szepnęła, najwyraźniej myśląc, że słuch mam słaby jak inni. W jednej chwili odwróciłem się, piorunując ją wzrokiem. Chyba to spostrzegła, bo momentalnie serce w jej piersi zabiło mocniej. Otrzepując tyłek z ziemi, nie spuszczała ze mnie wzroku.
- Co powiedziałaś? – parsknąłem. W jednej chwili znalazłem się obok, łapiąc ją za szyję i ściskając dłoń. Kobieta od razu złapała dłońmi moją rękę, próbując ją rozluźnić. Ja jedynie umocniłem swój uścisk, podnosząc jej ciężar nieco ponad ziemie. Odbierając jej dostęp do tlenu, przyglądałem się jak powoli zaczyna sinieć, krztusząc się, histerycznie próbując złapać oddech.
- Spróbuj jeszcze raz, a następnym razem obiecuję, że zapewnię Ci sen długowieczny, głęboko w kryptach pod rezydencją. A teraz Cię puszczę, pójdziesz za mną do jadalni i przeprosisz za swoją nieobecność Lucyfera, oraz obiecasz mu poprawę. Zrozumiano? – wymruczałem, obdarowując ją obojętnym wzrokiem. Po chwili z powrotem wylądowała na trawie, tym razem gwałtownie nabierając powietrza, w tym samym momencie dławiąc się nim i kaszląc. Dłońmi masowała czerwoną od uścisku szyję. Nie oglądając się za siebie ruszyłem w drogę powrotną. Za chwilę byłem już na Sali, inni wciąż siedzieli na swoim miejscach, rozmawiali, śmiali się. Po zajęciu swojego miejsca wlepiłem wzrok we wrota czekając. Na szczęście po kilku minutach otworzyły się one z charakterystycznym skrzypnięciem, a do jadalni wkroczyła rudowłosa.


Ariel? Mam nadzieję, że nie nazbyt brutalnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz